[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przecież teraz już lekarzom wolno, jest ustawa. Pani nie jest zamężna?
Dziewczyna potrząsnęła przecząco głową.
- No więc?
- Nie mogę. Mój wuj... on jest tam lekarzem. Starszy człowiek, jakby się dowiedział,
zaraz by rodzicom i w ogóle. Nie, za nic! Ja to muszę sama załatwić.
W oczach kobiety mignęło współczucie.
- A... ojciec dziecka nie chce się żenić?
- On żonaty. Ma dwoje dzieci. Wszystko tak się strasznie skomplikowało.
- Nie martw się, pani. Ja pójdę pierwsza do gabinetu i powiem. Będzie pani
poręczniej, jak lekarka już będzie wiedziała. Pieniądze pani ma?
- Mam. Sprzedałam bransoletkę i zegarek.
- No, to grunt.
W pół godziny pózniej dziewczyna weszła do gabinetu. Doktor Piechocka przyjrzała
jej się uważnym wzrokiem i spytała bez ogródek:
- Pani chce to usunąć?
- Tak. Muszę.
- Zbadam panią i zobaczymy.
Po skończeniu badania, lekarka usiadła za biurkiem i powiedziała uprzejmie:
- Proszę przyjść do mnie... no, powiedzmy, pojutrze.
O ósmej wieczór. Po zabiegu przeleży pani u mnie dwie godziny i pójdzie do domu.
Następnego dnia trzeba będzie trochę poleżeć. Za trzy dni zapomni pani o wszystkim.
%7łegnając się z dziewczyną, powiedziała jakby mimochodem:
- Biorę za zabieg dwa tysiące. Pieniądze proszę przynieść ze sobą. Do widzenia.
Zamknęła drzwi za wychodzącą i wolnym krokiem powróciła do gabinetu. Spojrzała
do szafki z narzędziami, używanymi zwykle przez chirurga. Zamyśliła się.
Z torebki wyjęła klucze, otworzyła bibliotekę, odsunęła książki. Za nimi był nieduży
otwór, a w nim spore metalowe pudło. Postawiła je na biurku i zajrzała do środka. Leżały tam
poukładane narzędzia ginekologiczne. Wzięła do ręki wziernik, gdy zadzwonił telefon.
Drgnęła, mimo woli wrzuciła wziernik do pudła, potem wzruszyła ramionami i sięgnęła po
słuchawkę. Był to Aadoń. Zacinając się ze zdenerwowania, rzucił wzburzonym głosem, że w
przychodni jest milicja, że zupełnie nie wie, co się stało, i że wobec tego przyjdzie do niej
nieco pózniej - ale, oczywiście, przyjdzie. Odpowiedziała, że czeka, i odłożyła słuchawkę. Na
ustach jej, podczas gdy przebierała między narzędziami, błąkał się dziwny uśmieszek.
***
Doktor Aadoń wysiadł z samochodu i sapiąc gniewnie, wszedł po kilku stopniach do
hallu przychodni. Portier powiedział mu  dobry wieczór i nachylając się do ucha szepnął, że
to chodzi o doktora Chrząstowskiego. Coś tam znalezli u niego w fartuchu czy w szafce.
- Głupstwa! - kierownik przychodni był mocno poirytowany. - Co oni chcą? Jakieś
idiotyzmy z tym dochodzeniem.
Zrzucił płaszcz i niemal wbiegł do poczekalni. Było już pózno. Pacjenci dawno
opuścili przychodnię. Aadoń dojrzał światło przez uchylone drzwi do pokoju zabiegowego i
stanął w progu. W pokoju było dwóch milicjantów w mundurach, w których poznał zastępcę
komendanta i szefa wydziału dochodzeniowego.  Grubsza sprawa - pomyślał przelotnie.
Przy szafce z lekarstwami stał jakiś cywil, dwie pielęgniarki i blady, z zaciętymi ustami
doktor Chrząstowski.
- Co się stało, komendancie? - zwrócił się kierownik do oficera. - O co właściwie
chodzi?
- To się stało - wybuchnął młody lekarz - że ktoś mi podrzucił do fartucha pudełko z
morfiną. Ja sobie...
- Przepraszam, doktorze - przerwał mu szef  dochodzeniówki , porucznik Marzec -
może ja wpierw pomówię z kierownikiem. Otóż, otrzymaliśmy informację, że w przychodni
zginęły narkotyki, konkretnie - morfina,
- Skąd te informacje? - spytał szorstko Aadoń. Oficer pominął to pytanie.
- Chcieliśmy sprawdzić na miejscu, jak wygląda zabezpieczenie pokoju zabiegowego,
no i czy te lekarstwa rzeczywiście zginęły. Okazało się, że pokój jest zamknięty, ale w szafce
brak pudełka z fiolkami morfiny. Dzwoniliśmy do pana, nie zastaliśmy jednak nikogo w
domu. W fartuchu, należącym do doktora Chrząstowskiego...
- Jakim prawem robiliście sami rewizję? - przerwał znowu Aadoń.
- W nagłej potrzebie mamy prawo przeprowadzić rewizję bez specjalnego zezwolenia
prokuratora. Zwiadkami były dwie pielęgniarki i doktor Chrząstowski, który... doktorze,
proszę nam wyjaśnić, co pan robił w przychodni o tej porze? Godziny przyjęć dawno się,
zdaje się, skończyły.
Wszyscy bezwiednie zwrócili oczy na młodego lekarza, który poczerwieniał aż po
nasadę jasnych włosów.
- Byłem w gabinecie rentgenologicznym - odparł. - Segregowałem klisze na jutro...
mam ostatnio dużo pracy, nie zdążę wszystkiego zrobić w ciągu dnia. A potem poszedłem do
apteczki.
- Po co? - przerwał mu ostro Aadoń.
- Po proszek od bólu głowy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl