[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Co mówisz?
Ledwo go słyszała. Opuściwszy szybę, wysunęła na zewnątrz głowę. W tym samym
momencie noga się jej ześliznęła z pedału gazu. Po chwili go odnalazła, ale nacisnęła z
całej siły. Samochód wyskoczył z grząskiego leja niczym z katapulty. Wydając z siebie
okrzyk przerażenia, Shane czym prędzej wcisnęła hamulec.
Zamknąwszy oczy, przez chwilę siedziała bez ruchu, rozmyślając o ucieczce. Nie miała
odwagi spojrzeć w lusterko wsteczne. Hm, może powinna skręcić kierownicą w prawo, w
stronę szosy, i po prostu zwiać? Ale nie była tchórzem. Przełknęła ślinę, przygryzła wargi,
po czym zebrawszy się w sobie, otworzyła drzwi i wysiadła.
Vance klęczał na ziemi, ochlapany błotem i zirytowany.
- Kretynka, psiakrew! - wrzasnął, zanim zdołała go przeprosić. - Musiałaś dopiąć swego?
Udowodnić, że jesteś lepsza? Przecież ci mówiłem, żebyś lekko naciskała na gaz! Durna
baba...
Miotał przekleństwa, wyzywał ją od matołów, ale ona już go nie słuchała. Nie dziwiła jej
jego wściekłość. Zamiast jednak okazać skruchę, toczyła walkę z samą sobą. Z trudem
udawało jej się utrzymać na twarzy wyraz skupienia i zatroskania.
Z początku patrzyła Vance'owi prosto w oczy; miała nadzieję, że na widok malującej się
w nich wściekłości odejdzie jej ochota do śmiechu. Ale upstrzona błotem twarz nie
pomagała w zachowaniu powagi. Udając zawstydzoną, Shane opuściła głowę i wbiła
wzrok w ziemię.
- I ty twierdzisz, że umiesz prowadzić samochód? Większej bzdury w życiu nie
słyszałem! - pieklił się. - Trzeba mieć nie po kolei w głowie, żeby zaparkować wóz w
bagnie!
- Tu był ogródek warzywny mojej babci - wykrztusiła. - Ale masz rację. Przepraszam. Ja
nie... - Odchrząknąwszy, szybko dodała: - Przepraszam, Vance... - Patrzyła to gdzieś w
bok, to w niebo, byleby tylko nie zatrzymać spojrzenia na zabłoconym awanturniku. - To
było bardzo nierozważne z mojej strony.
- Nierozważne?
- Głupie - poprawiła się pośpiesznie, licząc na to, że jej samokrytyka poprawi mu humor.
- Postąpiłam jak ostatnia kretynka. Strasznie cię przepraszam. - Przycisnęła obie ręce do
59
ust, ale nie zdołała pohamować ataku wesołości. - Naprawdę. - Nie wytrzymała. Zaczęła
chichotać, a po chwili trzęsła się ze śmiechu. - O Boże! Wcale nie chcę się z ciebie...
Przepraszam...
- Skoro to cię tak śmieszy... - mruknął pod nosem, po czym chwycił ją za rękę.
Wylądowała na pupie, wciąż zanosząc się chichotem.
- Nie... nie podziękowałam ci za... wyciągnięcie mnie z bajora - dodała roześmiana.
- Drobiazg - mruknął.
Przemknęło mu przez myśl, że w takiej sytuacji, siedząc w kałuży, większość kobiet nie
posiadałaby się z wściekłości. Shane zaś trzymała się za boki i ryczała ze śmiechu. Ku
własnemu zdumieniu poczuł, jak jego złość ustępuje.
- Zołza!
- Nie, ja... - Przycisnęła rękę do ust. - Przepraszam, zawsze wybucham śmiechem w
najbardziej nieodpowiedniej chwili. Taki mam paskudny zwyczaj. Głupio mi... - Ostatnie
słowa zniekształcił kolejny atak śmiechu.
- Widzę.
- Tak czy inaczej nie cały jesteś ochlapany. - Zgarnęła z ziemi garść błota i umazała nim
policzek Vance'a. - O, teraz znacznie lepiej. - Zadowolona z siebie, pokiwała głową.
- Tobie też brakuje brązu. - Przesunął zabłoconymi dłońmi po jej twarzy.
Usiłowała się podnieść, uciec przed zemstą, ale pośliznęła się i upadła na wznak.
Zmiech Vance'a zmieszał się z jej piskiem.
- No, tak mi się bardziej podobasz - oznajmił. - O, nie! Co za dużo, to niezdrowo! -
zawołał, widząc, że Shane znów chwyta garść błota.
Odsunęła się, a on upadł brzuchem na ziemię. Mrucząc coś, wsparł się na łokciu i
zmrużył oczy.
- Mieszczuch, mieszczuch! Pewnie nigdy nie tarzałeś się w błocie, prawda?
Pewna swego zwycięstwa, nie zauważyła, że Vance coś knuje. On zaś poderwał się, po
czym usiadł na niej okrakiem, przygważdżając ją do ziemi.
- Chryste, Vance, nie zrobisz tego! Nie zrobisz. - Wstrząsana śmiechem, usiłowała mu
się wyrwać.
60
- Tak myślisz? To się mylisz. - Przysunął jej twarz o centymetr bliżej do błotnistej ziemi.
- Vance!
Mokra, zabłocona, wiła się jak piskorz, ale trzymał ją mocno. Wiedziała, że nie ma
szansy się oswobodzić. Kiedy dystans pomiędzy jej nosem a kałużą jeszcze bardziej się
zmniejszył, zamknęła oczy i wstrzymała oddech.
- Poddajesz się?
Otworzyła jedno oko. Przez chwilę wahała się; chciała wygrać, ale nie chciała, by Vance
wepchnął jej twarz do kałuży.
- No dobra, poddaję.
Obrócił ją tak, że leżała z głową na jego kolanach.
- A więc jestem mieszczuchem? - spytał.
- Nie pokonałbyś mnie, gdybym nie wyszła z wprawy - rzekła. - Po prostu miałeś fart.
Z jej oczu wyzierała kpina. Twarz znaczyły ciemne smugi. Miała zabłocone ręce, szyję,
brzuch. Nieświadom tego, co robi, Vance zaczął ją gładzić po karku, po biodrze. Utkwił
oczy w jej ustach, po czym zaczął się wolno schylać. Dojrzała, że wyraz jego oczu się
zmienił. Ogarnął ją strach. W rozmowie z Donną była taka pewna siebie, ale... Kocha go,
ale czy to nie jest zbyt szybkie tempo? Tak, należy zwolnić. Czując, jak serce wali jej
młotem, niezdarnie dzwignęła się na nogi.
- Chodz, ścigamy się do strumyka! - Rzuciła się pędem przed siebie.
Vance patrzył, jak Shane znika za domem. Po chwili, zamyślony, podniósł się z ziemi.
Nie potrafił się w tym wszystkim odnalezć. Nigdy nie sądził, że mogłyby mu się spodobać
zapasy w błocie. Nie sądził też, że kiedykolwiek spotka osobę tak intrygującą i tak
działającą na jego zmysły, jak Shane. Próbując uporządkować chaos w głowie, wolnym
krokiem skierował się za dziewczyną.
Zciągnęła buty i brodziła w wodzie.
- Lodowata! - zawołała, po czym zanurzyła się po pas. Z zimna wstrzymała na moment
oddech. - Gdyby była trochę cieplejsza, moglibyśmy przejść do Molly's Hole i trochę
popływać.
- Do Molly's Hole? - Usiadłszy na trawie, Vance zdejmował buty.
61
- To takie miejsce tuż za zakrętem. - Wskazała w kierunku szosy. - Nieco szersze i
głębsze. Zwietnie nadaje się do pływania i łowienia ryb. - Zadrżała, po czym zaczęła
polewać wodą przód bluzki, by pozbyć się z niej błota. - Całe szczęście, że w nocy tyle
napadało. Inaczej woda w strumyku sięgałaby za nisko, żeby można się było porządnie
umyć.
- Gdyby nie padało, twój samochód by nie ugrzązł - zauważył Vance.
Wyszczerzyła w uśmiechu zęby.
- To prawda - przyznała, przyglądając się, jak wchodzi do wody. - Zimna?
- Powinienem był zanurzyć ci twarz w błocie, a ja głupi się nad tobą zlitowałem. -
Zdarłszy koszulę, cisnął ją na brzeg, po czym zaczął się szorować.
- Miałbyś wyrzuty sumienia - rzekła Shane, opłukując twarz.
- Mylisz się.
Roześmiała się wesoło.
- Lubię cię, Vance. Moja babcia nazwałaby cię huncwotem.
Uniósł pytająco brwi.
- W jej ustach to był najwyższy komplement. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl