[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ale nie do lipca, lecz sierpnia. A więc obóz młodzieżowy był już poza mną. To i lepiej, nie
wiadomo jak spojrzeć Marinie w oczy po wczorajszej historii.
Zacząłem analizować rezultaty mojego pierwszego skoku w przyszłość.
Historię z wojskiem rozwikłałem szybko. Jeżeli nie była to prawdziwa wojna, a tego
byłem pewny, to znaczy, że odbywałem służbę wojskową po uczelni. Jakiej? Ciekawe byłoby
się dowiedzieć.
O wiele bardziej przejmowałem się czymś innym, a mianowicie całkowitym brakiem w
mojej pamięci informacji o przeżytych w tym czasie latach. Przecież w jakiś sposób je
przeżyłem. Nie spadłem z księżyca prosto do koszar. Gołubiow, chorąży i porucznik
doskonale mnie znali. Ale ja ich nie znałem. Wygląda na to, że ktoś zwany Siergiejem
Martyncowem, służył razem z nimi, uczył się strzelać z karabinu maszynowego, awansował
na starszego szeregowca, a potem w jednej chwili o wszystkim zapomniał, kiedy z obozu
młodzieżowego w jego ciało wskoczyłem ja? Dziwna sytuacja.
Myśląc logicznie, ów Siergiej Martyncow kiedy z niego wyskoczyłem pozostał tam,
koło wąwozu, żeby strzelać do czołgów. Ale czy wróciła mu poprzednia pamięć? Czy na
nowo nauczyłem się strzelać z automatu? Zupełnie nie wiadomo...
Powstawał tu jakiś galimatias  byłem tu, w domu, u mamy i jednocześnie służyłem w
wojsku, ale w innym czasie, sześć lat pózniej. Mało tego, kiedy skakałem tam i z powrotem,
co zajęło mi nie więcej niż dwie godziny, poprzedni ja zdążył przeżyć parę miesięcy, wrócił z
obozu, potem był nie wiadomo gdzie, a ja teraz siedzę w domu i łamię sobie głowę.
Zupełnie się zaplątałem.
Cóż to takiego ten czas?
Albo  cóż to takiego te czasy? Sądząc z wszystkich objawów, jest ich dość dużo.
Muszę natychmiast porozmawiać z dziadkiem, postanowiłem.
 Sierioża, jesteś gotów?  dobiegł z drugiego pokoju głos mamy.
 Na co?  przestraszyłem się i rozejrzałem wokoło. W tej samej chwili
zorientowałem się, że właśnie się przebieram, bowiem byłem w spodenkach i w jednej
skarpetce. Na krześle wisiał mój czarny, sztruksowy garnitur. A więc idziemy gdzieś z mamą.
 Zaraz!  odchrząknąłem i zacząłem się szybko ubierać.
Do pokoju weszła mama. Twarz miała surową. Zauważyłem worki pod jej oczyma.
Mama była ubrana w ciemną suknię, a na szyi miała czarną chustkę.
 Chodzmy  powiedziała.
W korytarzu czekała na nas Swietka. Jej brzuch wyraznie urósł. Akała cicho, wycierając
łzy rogiem chusteczki. Poczułem, że stało się coś strasznego, ale bałem się zapytać. W
milczeniu zaczęliśmy schodzić po schodach.
Przed bramą stała taksówka. Wsiedliśmy do niej również w milczeniu.
 Do akademii Marynarki Wojennej proszę  rzekła mama.
I w tej chwili domyśliłem się.
Przed akademią stał szereg samochodów i autobusów. Na nasze spotkanie wyszedł
oficer i poprowadził moją mamę pod rękę schodami pod górę. Razem z siostrą poszliśmy za
nimi.
Drzwi auli były szeroko otwarte. Bezszelestnie przechodzili przez nie ludzie. Z sali
płynęła żałobna muzyka.
Pośrodku sali stała na podwyższeniu trumna obita czerwonym materiałem i otoczona
wieńcami z żałobnymi szarfami. W trumnie leżał dziadek w mundurze admirała. Koło trumny
stali podchorążowie z karabinami. Błyszczały bagnety.
Posadzono nas na krzesła po prawej stronie.
Do sali wchodzili ludzie, kładli kwiaty i przystawali, patrząc na dziadka. Leżał z mocno
zaciśniętymi wargami, zupełnie jakby uśmiechał się tajemniczo i gorzko. Bałem się patrzeć
na niego. Podchodzili do nas jacyś ludzie, szeptali jakieś słowa. Potem zaczęła się
uroczystość żałobna.
Słowa docierały do mnie z trudem.  Wybitny dowódca ,  uczciwy i pryncypialny ,
 bezprzykładna służba Ojczyznie . Przypomniałem sobie, jak do mnie mrugnął, ofiarowując
mi zegarek. Zabrał ze sobą jego tajemnicę.
Sześciu oficerów uniosło trumnę na ramionach i ponieśli ją do wyjścia. Z przodu
kołysał się szereg wieńców i atłasowych poduszeczek z odznaczeniami dziadka.
W autobusie dziadek leżał w zamkniętej trumnie między mną a mamą. Na wieku
spoczywały jego admiralska czapka i kordzik.
Jednak mi go nie podarował.
Na cmentarzu znalazłem odpowiednią chwilę, cofnąłem się i schylony, ukryłem się
między nagrobnymi krzyżami i pomnikami. Trumnę opuszczono już w mogiłę. Głucho
stukała ziemia o wieko. Nagle w niebo uderzyła salwa honorowa. Stałem obok marmurowego
krzyża, na którym widniało zmatowiałe złoto napisu:  Fiodor Fiodorowicz Gorbyl Zasiecki,
adwokat . Na marmurowej płycie stała maleńka, również marmurowa ławeczka. Przysiadłem
na niej i ręka mimowolnie skierowała się w kierunku piersi, szukając zegarka.
Za co mnie tak ukarał? Przecież nie mogę żyć dalej wiedząc, że on leży tu, przysypany
ciepłą, letnią ziemią. Ze strachem spojrzałem na matowy, oksydowany cyferblat i po raz
pierwszy zrozumiałem, czego jestem posiadaczem. Potem trwało to już tylko chwilę.
Skoczyłem dokładnie dwa tygodnie wstecz...
... I znalazłem się pod wodą. Masz babo placek! Nerwowo machając rękami usiłowałem
się wynurzyć, ale ktoś mi nie pozwalał. Trzymano mnie za ramiona, spychano w dół... Woda
pieniła się pęcherzykami powietrza. Zebrałem resztkę sił, zrzuciłem obie ręce i wynurzyłem
się na powierzchnię. Przede mną były rozradowane twarze Maksa i Tolika. Niewiele myśląc,
instynktownie, walnąłem Maksa pięścią w nos.
 Coś ty?!  zgłupiał.  Zwariowałeś, czy co?
Chyba się obraził i popłynął w stronę brzegu majestatycznym, regularnym kraulem.
Tolik popłynął w ślad za nim.
Rozejrzałem się. Byliśmy w Ozierkach. Na plaży leżeli opalający się. Popłynąłem do
brzegu. Tam siedzieli i leżeli nasi, a wśród nich Marina. Nie patrząc na nikogo znalazłem
swoje ubranie, szybko je nałożyłem i poszedłem sobie.
 Sierioża, ty dokąd? Przecież dopiero przyjechaliśmy!  krzyczano za mną,
 Przytopiliśmy go i się przestraszył  wyjaśnił Tolik.
Mam ich w nosie! Przestraszył się... Dopiero co pochowałem dziadka.
Przyleciałem do domu i przede wszystkim ostrożnie wypytałem Swietkę, gdzie jest
dziadek. Wzruszyła ramionami: w domu...
 A jak się czuje?
 Wspaniale. A dlaczego?
Wykręciłem numer telefonu.
 Dziadku, to ja Siergiej. Czy mogę do ciebie przyjechać?
 Serdecznie zapraszam  odpowiedział ze zdziwieniem.
Pojechałem do niego.
Te chwile, kiedy jechałem tramwajem do dziadka były najstraszniejsze. Po prostu cały
dygotałem. W ciągu ostatnich kilku godzin przeżyłem nieudane oświadczyny Marinie w lesie,
alarm ćwiczebny, pogrzeb dziadka i omal nie zostałem utopiony. Uczucia, mówiąc szczerze,
dość różnorodne. Ale nie to było najważniejsze. Przed oczyma miałem mocno zaciśnięte
wargi dziadka leżącego w trumnie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl