[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wisiała wielka, podświetlana reklama ciuchów z chłopakiem - przystojniakiem. Wydało mi się,
że mrugnął do mnie okiem z wielkowymiarowego zdjęcia, na którym widniała jedynie jego twarz
w powiększeniu i nazwa firmy produkującej markowe szmaty (pewnie szyte za zeta w Chinach).
Mnie oko nawet nie drgnęło, to wszystko po prostu stało się już nudne. Czekając na przystanku
na autobus, mogłam jeszcze raz przyjrzeć się dokładnie tej twarzy Byłam teraz mądrzejsza o
przemyślenia babci Aurelii i przestałam się bać. Chłopak rzeczywiście przystojny jak diabli, nie
da się zaprzeczyć. I co z tego? Dopiero teraz zobaczyłam, jaki jest w tej swojej piękności
plakatowy, sztuczny, przesłodzony, nieautentyczny.. A także bezmyślny bez śladu refleksji i
namysłu...
Zatęskniłam nagle za Marcinem. Zaczęłam zastanawiać się, co robi. Pewnie zamiast
zakuwać do matury gra po nocach w Herosów. Chyba nigdy jeszcze tak za nim nie tęskniłam jak
wtedy, tego wieczoru, stojąc na przystanku naprzeciw tej wielkiej, bezmyślnie uśmiechniętej i
zadowolonej twarzy
6 kwietnia
Wielka nowina! Anulka wygrała konkurs poetycki! Gdy mi to obwieszczała przed
dwiema godzinami (właśnie wychodziłam do Marcina, ale przez to wszystko do niego nie
dotarłam), język plątał się jej z wrażenia. Dostanie stypendium prezydenta miasta i będzie mogła
opublikować swój tomik. Wiedziałam, że ta dziewczyna ma talent! To ona jest prawdziwą
poetką, ja - tylko marną wierszokletką. Teraz nie może sobie nigdzie znalezć miejsca, radość ją
rozpiera. Nareszcie uwierzyła w siebie! Kiedy przyszła mi to powiedzieć, chciałam otwierać
szampana, którego mamutka kamufluje na specjalną okazję, ale to nie był dobry pomysł. Anulka
panicznie i histerycznie stroni od jakiegokolwiek alkoholu. No tak, zapomniałam, tatuś -
przyjemniaczek, wieczny uraz...
7 kwietnia
Zatęskniłam za Marcinem... Jak to się dzieje, że kiedy zaczyna mi go strasznie, wręcz
potwornie brakować i potrzebuję niezwłocznie mieć go przy sobie, kiedy na samą myśl o nim
robi mi się ciepło w sercu i chciałabym go przepraszać, że może nie byłam dla niego dość czuła,
on właśnie wtedy wykręca mi jakiś wyjątkowo wredny numer, tak że potem długi czas czuję się
jak zbity pies... Na przykład dziś: szukałam go wszędzie, bo mnie już skręcało z tęsknoty za nim,
i nigdzie nie mogłam go znalezć. Komórkę wyłączył, jego matka oczywiście nie miała bladego
pojęcia, gdzie się podział, nie mówiąc już o ojcu. Wzięłam Boniego na smycz i postanowiłam
pokręcić się po okolicy, licząc na to, że w końcu natknę się gdzieś na mojego chłopaka (w
każdym razie jeszcze mi się wówczas tak wydawało, że mojego). Długo pałętałam się po parku,
powoli tracąc nadzieję, że go tam spotkam, a przy okazji opędzając się od zaczepiających mnie,
namolnych pijaków, na których Boni, niestety nie reaguje we właściwy sposób, biorąc ich
zaczepki za dobrą monetę i przyjaznie merdając ogonem (zdaje się, że teriery nie należą do
rekordzistów, jeśli chodzi o poziom IQ). W końcu wyszłam z parku, ale zatrzymałam się tuż
obok, na ulicy i zamyśliłam się. Stałam tak chyba dobry kwadrans i dopiero Boni wyrwał mnie z
tego raczej bezmyślnego stanu ostrym szarpnięciem w stronę całkiem powabnej jamniczki. Omal
nie padłam jak długa, potknąwszy się o krawężnik. Jamniczka natomiast nie zwróciła
najmniejszej uwagi na śliniącego się na jej widok z wrażenia, lekko stukniętego terierka, i
oddaliła się majestatycznym krokiem, z dumnie uniesioną głową w stronę swojego domu. Skoro
już zostałam wyrwana z chwilowego odrętwienia, postanowiłam, że coś postanowię. I tak
postanowiłam zawrócić do parku. Nie wiem, skąd przyszła ta nagła decyzja, coś mnie tam po
prostu pchnęło. Przeczułam, że coś się tam jeszcze wydarzy I nie myliłam się.
Boniemu pozwoliłam tym razem biegać bez smyczy, bo ciągnął niemiłosiernie. Pies
natychmiast puścił się pędem przez park prosto do altany stojącej na końcu jednej z bocznych
alejek, gdzie już się wcześniej wyrywał. Na moment zniknął w jej wnętrzu, a potem wybiegł do
mnie rozradowany i znowu wbiegł do środka. Najwidoczniej dokonał tam jakiegoś odkrycia,
które go tak niezmiernie ucieszyło. Jasne, Marcinek! Ale nie sam, w towarzystwie jakiejś blond
laluni na oko starszej od nas o jakieś pięć lat! Niezle tam sobie poczynali w altance, co było
widać po rozchełstanej garderobie i rozmazanej szmince dziewczyny Dziękuję ci, piesku!
Zawsze lepiej wiedzieć takie rzeczy, niż nie wiedzieć. Pomyślałam wtedy: to już twój ostatni
wredny numer, Marcinku! Dziękuję ci, było miło, będzie co wspominać. Rzeczywiście, miałeś
rację, nie jesteś ideałem. Kim ty w ogóle jesteś? Adieul Farewell, Mr Marcin, farewelll
8 kwietnia
Dopiero dziś zdałam sobie sprawę, że należy zapytać rodzinę, jak minęły święta. Z
powodu ostatnich wypadków kompletnie o tym zapomniałam. Babcia Sabina, która (co za
szczęście!) nie może się z nami rozstać i zostanie aż do mojej matury natychmiast z przejęciem
opowiedziała mi o pani Jagodzie. Ponoć wyglądała bardzo zle i o mały włos nie zasłabła przy
świątecznym stole, chociaż starała się po swojemu trzymać fason, ze wszystkiego żartowała i
spróbowała wszystkich potraw, na co reszta biesiadników patrzyła z lekkim przerażeniem.
Podobno od nikogo nie przyjmuje żadnych rad na temat zdrowia (fajno jest jak jest, i już!), a
Włodek bardzo się o nią martwi. Wywnioskowałam, że wszyscy byli trochę przygnębieni i nie za
dobrze świętowali. Mamutka nic nie mówi i o nic nie pyta. W tym jej milczeniu wyczuwam
zaciętość. Chciałam coś opowiedzieć o babci Aurelii, wziąć ją w obronę, wytłumaczyć mamutce
długie milczenie babci. To chyba jednak nie jest i nie będzie możliwe, bo jest zbyt uprzedzona,
czemu trudno się zresztą dziwić. Po przemyśleniu sprawy doszłam do wniosku, że w zasadzie nie
ma sensu tego zmieniać.
Babcia Sabina nieśmiało zapytała mnie o  emaliową korespondencję. Racja, przez tę
całą wielkanocną podróż zupełnie zapomniałam o liście do wujka z Ameryki!
Odbieranie poczty trwało w nieskończoność, w końcu jednak mail ze Stanów przyszedł.
Zawierał sporej objętości załączniki - stąd tak długi odbiór. Nie był to - jak się spodziewałyśmy -
list od Antoniego, lecz od owego towarzystwa przyjaciół sztuki, któremu wuj prezesuje, a raczej
prezesował. Z treści maila wynika bowiem, że wujek właśnie niedawno temu odszedł z tego
świata. Babcia zbladła, gdy się o tym dowiedziała. Miała przeczucia i spodziewała się takiej
odpowiedzi. Na tym jednak nie koniec. Wuj z Ameryki spisał testament, a w nim część swej
malarskiej kolekcji zapisał nam - rodzinie swojego brata Stefana. Towarzystwu powierzył pieczę
nad obrazami i zadanie odnalezienia spadkobierców. Bardzo się ucieszyli, że akurat dostali od
nas list - to ułatwiło im sprawę. Załącznikami były zdjęcia odziedziczonych przez nas obrazów -
istne cacka, a wśród nich wyglądająca na niezwykły staroć niewielkich rozmiarów scena z Sądu
Ostatecznego z aniołami i diabłami. Kiedy otworzyłam załącznik ze zdjęciem tego obrazu, które
szczelnie wypełniło ekran komputera, ciarki przeszły mi po plecach - stanowczo za dużo
zbieżności życiowych faktów z moimi ostatnimi snami! Czy ja jestem medium, czy co? A może
trzeba spalić mnie na stosie? Znowu się wystraszyłam.
Pytam babcię, co zrobimy z nieoczekiwaną fortuną - obrazy na pewno mają dużą wartość,
więc jesteśmy bogate! Ale ona od razu ostudziła mój zapał: po pierwsze, trzeba zapłacić podatek,
po drugie, ubezpieczyć te cudeńka na wypadek kradzieży po trzecie, zacząć się martwić, jak je
przechowywać, nawet jeśli byłyby ubezpieczone, po czwarte, niewierny i nigdy się już nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl