[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Zwietna myśl! - pochwaliła mama. - Tylko, co będzie, jeśli ci urośnie
noga?
- Rzeczywiście - zmartwiłam się. - Ale jest wyjście! - zawołałam zaraz
uradowana.
- Jakie?
- Kupimy od razu dorosłe buty, to będę sobie na razie wypychać watą!
RS
104
Mama się roześmiała.
- Cieszę się, że jesteś taka pomysłowa, ale może jednak jakieś rzeczy
oprócz butów sobie zostawimy. Czy naprawdę chcesz, żebyśmy wszystko
sprzedały?
- No, nie. Chciałabym zostawić sobie te wiklinowe mebelki dla lalki,
które przywiozłam z Masaki, i bobaska z masy, i książkę  W pustyni i w
puszczy".
- I nic więcej?
- I twoją maszynę do szycia.
- To bardzo ładnie, że pomyślałaś i o tym, ale sądzę, że nie będziemy
musiały nic sprzedawać.
- Dlaczego? Nie wrócimy do Polski?
- Naturalnie, że wrócimy, ale jakoś na te buty zarobimy!
- Och, mamo, jesteś wspaniała! Ale możesz zarobić tylko tyle, żeby
starczyło dla ciebie. Ja mogę przez całą zimę siedzieć w domu! Nie muszę
nawet chodzić do szkoły.
- I nawet na sanki nie pójdziesz ani lepić bałwana? Wiesz, jaka to
przyjemność?
- Trudno - westchnęłam. - Zresztą na bałwana pożyczysz mi czasem
swoich.
- Nic z tego, moja panno, albo dostaniesz buty i będziesz rano chodzić
do szkoły, a po południu na sanki, albo nie wyjdziesz z domu ani na
chwilę przez całą zimę. Wiesz doskonale, że czego jak czego, ale swoich
butów nie lubię nikomu pożyczać.
Zmartwiłam się. Ale nie na długo. W końcu muszę zobaczyć, jak
wygląda prawdziwa polska szkoła i prawdziwy śnieg, i z tego powodu nie
bardzo mam ochotę zamarzać na śmierć jak  dziewczynka z zapałkami".
- Dobra, to już będę chodzić do szkoły - powiedziałam.
- No widzisz, zawsze jakoś się dogadamy - ucieszyła się mama.
RS
105
ROZDZIAA PITNASTY
Dudnią tam-tamy
Od czasu ostatniej wycieczki harcerskiej prawie w każdą niedzielę
chodzimy całą naszą piątką na polanę termitów. Nasza piątka to Roma,
Nusia, ja oraz dwa psy: Kruczek i Merka. Polana termitów nie miała
przedtem nazwy i myśmy ją tak ochrzciły, bo stoi na niej aż jedenaście
wielkich kopców. Są wysokie i tak samo spiczaste jak szklana góra na
ilustracji do książki o śpiącym rycerzu. Chodzimy tu w tajemnicy przed
dorosłymi.
Wyszłyśmy zaraz po śniadaniu. Mama poszła z panią Hanią nad jezioro,
taty nie było już od świtu, bo jak zwykle w niedzielę polował, mogłam
więc bez przeszkód zabrać koc i jedzenie.
Polana znajduje się o jakieś cztery kilometry za cmentarzem, na samym
skraju dżungli. Jest to najwspanialsza polana na świecie. Nie ma na niej
wprawdzie nic prócz odrobiny wysuszonej trawki i termitier, ale za to
wokoło otaczają ją wysokie drzewa, można się huśtać na lianach, zrywać
dzikie kwiaty. Jak się wejdzie do dżungli, to wszystko wygląda jak las z
epoki węglowej na obrazku w książce przyrodniczej. Pełno tu
drzewiastych paproci, wąziutkich strumyczków i jest zupełnie inaczej niż
na sawannach wokół osiedla.
Rozkładamy koc na środku polany, wdrapujemy się na termitiery i
skaczemy z nich. Mamy tu jedno ulubione drzewo. Rosną na nim ukryte w
maleńkich strączkach drobniutkie okrągłe groszki. Nawlekamy je na nitki i
wyglądają jak śliczne koraliczki, bo są czerwone i każdy ma czarną
kropeczkę. Na drzewo łatwo się wdrapać, bo ma bardzo niskie gałęzie.
Dotychczas wszystko układało się4 doskonale. Spędzałyśmy po kilka
godzin na polanie i przed wieczorem wracałyśmy, mówiąc, że byłyśmy
niedaleko nad jeziorem. Dopiero wczoraj się wydało.
Zaczęło się od tego, że na polanę przyszedł z dżungli Murzyn. Był
prawie nagi i wymalowany w różne kolorowe wzorki, a w ręku miał dzidę.
Kręcił się długo wokół nas, ale nawet nie przyszło nam do głowy, żeby się
go bać, bo żyjemy w zgodzie z mieszkańcami wioski za górą i ze
wszystkimi Murzynami w ogóle. Oni bardzo lubią Polaków, mówił mi o
tym Czarny Piotruś, który u nas rąbie drzewo. On się nazywa tak dziwnie,
że nie mogę nigdy zapamiętać, dlatego nazwałam go Czarnym Piotrusiem
i teraz on sam tak o sobie mówi:
RS
106
- Den dobra - powiada - Czarny Piotruś przyszła rąbać.
Ale ten Murzyn nic nie rozumiał po polsku i tylko się nam przyglądał.
Potem, kiedy poszłyśmy skakać z kopców, zabrał nasz koc i pewnie
udałoby mu się z nim uciec, gdyby psy nie zaczęły szczekać. Nie mogły
go jednak zatrzymać, bo odpędzał je swoją dzidą. Ale myśmy przybiegły
na szczekanie, a ja zaczęłam płakać, bo zobaczyłam, że wziął najlepszy
koc mojej mamy i dopiero bym miała burę, gdybym wróciła bez niego.
Płakałam głośno, psy szczekały, a Roma z Nusią pokrzykiwały, było dużo
hałasu i nagle usłyszałyśmy strzał gdzieś blisko w dżungli. Wtedy już
skończyły się kłopoty z kocem, bo Murzyn zostawił go i odszedł.
Tymczasem na polanę wyszedł mój tata - Teofil - z Czarnym
Piotrusiem, którego zabrał ze sobą na polowanie. To on wystrzelił do góry,
kiedy usłyszał nasz płacz. Aż się oparł o kopiec, kiedy mnie zobaczył. Psy
skakały na niego z radości, ale nawet ich nie pogłaskał, tylko od razu
zapytał:
- Z kim tu przyszłyście?
- Z psami - odpowiedziałam.
- Czy ty wiesz, że tu są gepardy, lwy, ogromne węże-dusiciele i wielkie
małpy, które mogłyby was rozszarpać w jednej chwili?
Nigdy nam to nie przyszło do głowy. Była tu tylko cudowna zabawa. To [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl