[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rem. Otworzyła okno, sprawdziła puls doktora. Oddychał, ale był nieprzy-
tomny. Co począć? Przecież nie będzie krzyczeć jak rozhisteryzowana baba!
Może zobaczy na rynku kogoś znajomego? ? Szczęśliwy los sprawił, że uj-
rzała malarza, jak wesoło pogwizdując kroczył właśnie w kierunku muzeum.
Zawołała go tak zmienionym głosem, że w mig domyślił się, że coś musiało
LR
T
się stać, i pędem przybiegł. Widząc swojego przyjaciela związanego sznu-
rami, nieprzytomnego na podłodze, krzyknął:
 Do jasnej cholery! A to co za draństwo?  Nachylił się, sprawdził, czy
Robert oddycha, i mruknął:  Bogu dzięki, żyje! Ale co tutaj tak śmierdzi?
 Chloroform czy coś podobnego. Odurzyli go a potem obezwładnili. Co
robimy? Wezwiemy policję?
 Nie! Na razie musimy go uwolnić z tych sznurów; przecież to go musi
boleć. Potem trzeba spowodować, żeby głęboko oddychał  chyba będzie
wymiotował. Może mi pani pomóc?
 Oczywiście!  Leonia zdjęła żakiet, zwinęła go i podłożyła Robertowi
pod głoWę. Kiedy malarz poprzecinał więzy, powiedział z naciskiem:
 To zrobił ten łajdak, który tak przestraszył Roberta.
 Helmer? Ernest Helmer, ten co był u mojej siostrzenicy?
 Robert twierdzi, że on się nazywa Bruno Mechlen! Proszę, niech pani
zawoła dozorcę, żeby nam pomógł.
Leonia zeszła na parter i przez tylne drzwi zobaczyła dozorcę pracują-
cego w ogródku. Rozmyśliła się i nie zawołała go. Zastanowiła się chwilę i
wróciła do pracowni kustosza. Doktor powoli odzyskiwał przytomność;
głęboko oddychał i próbował ruszać rękami. Klaus pomógł przyjacielowi
usiąść na podłodze i kazał mu oprzeć się o swoje kolana.
W międzyczasie Leonia oglądnęła biurko kustosza: szuflady były
otwarte, spisy eksponatów porozrzucane, niektóre kartki powyrywane. Ni-
czego nie dotykała; Robert powinien sam ustalić, co zostało skradzione.
Po dobrej chwili kustosz spróbował wstać, ale malarz go powstrzymał.
 Nie ruszaj się! Powiedz, to był on?
Robert Kunze skinął głową.
 Tak, to on! Postąpił tak, jak wtedy, w muzeum w Monachium! Klaus,
powiedz, czy znowu wsadzą mnie do więzienia?  jęknął i kurczowo
chwycił malarza za rękę.
 Bracie, uspokój się! Tym razem to wygląda zupełnie inaczej! Dzisiaj
masz nas, przyjaciół, świadków  będziemy cię bronić! Możesz opowie-
dzieć, co się stało?
Klaus pomógł przyjacielowi usiąść na krześle. Sam stanął przed nim i
pytał niecierpliwie:
 Mieli maski? Jesteś pewny, że to był Mechlen?
 Obaj mężczyzni mieli maski, aleja poznałem go po głosie! Mówili
mało. Ten drugi trzymał mnie, a Bruno Mechlen przeszukiwał moje biurko.
LR
T
Bogu dzięki, ryciny, które nam wczoraj przysłano, schowałem w kasie
pancernej, a klucze od niej kładę tam, pod dywanikiem przy oknie! Proszę,
sprawdz, czy tam leżą.
Malarz natychmiast spełnił prośbę przyjaciela i spod dywanika wycią-
gnął dwa płaskie klucze. Wszyscy nieco uspokojeni czekali, aż Robert od-
zyska siły, żeby móc wrócić do domu.
Ponieważ Klaus i Leonia stwierdzili, że niczego nie skradziono, posta-
nowili na razie nie zawiadamiać policji. Leonia poza tym nie chciała, żeby
policja przesłuchiwała lokatora z  Rzymskiego Cesarza . Bystra stara dama
przeczuwała, że ten łajdak, były narzeczony, jeszcze raz zjawi się u Pauli. Na
dodatek męczyła ją niejasna historia tego nieznajomego, który odwiedza
hrabinę, a zna Bruna Mechlena! A ten trzeci ptaszek  tkacz? Leonia łamała
sobie nad tym głowę, ale nic nie mówiła. Na razie troszczyła się o kustosza:
 Proponuję, żeby doktor tydzień został w łóżku. Paula zawiadomi Urząd
Miejski o jego chorobie i konieczności zamknięcia muzeum na kilka dni.
Malarz gorliwie przytakiwał:  Oczywiście, mój przyjaciel nie powinien
mieć nic wspólnego z policją. Nadal boi się, żeby go nie wsadzono do wię-
zienia. Wiesz, Robercie, musimy popełnić małe oszustwo: powiemy pannie
Dorner, że pani Leonia przyszła do muzeum i zastała cię nieprzytomnego
przy biurku. Dalej już możemy mówić prawdę: jesteś chory, musisz zostać w
łóżku! Pani Leonio, proszę czuwać przy Robercie, a ja pójdę do ogrodu po
dozorcę.
 Oczywiście!  Leonia usiadła na krześle i czekała. Po chwili wrócił
Klaus z dozorcą, który miał wyrzuty sumienia, że podczas gdy pan doktor
jeszcze był w muzeum, on pracował w ogródku. Bardzo współczuł  cho-
remu i przyrzekł, że wszystko dokładnie pozamyka. Ofiarował swoją po-
moc w odprowadzeniu pana doktora do domu.
Ponieważ kustosz był bardzo osłabiony, Leonia zapytała woznego:
 Nie macie tutaj spirytusu? Natrę doktorowi skronie i zaraz poczuje się
lepiej. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl