[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Jeśli jesteś kapusiem, a ja cię poślę do tego Ticka, zakładając, że go znam,
a on akurat jest w coś wplątany, to mnie załatwi. Prawda? Ale jeśli nie jesteś, to
ta Sally pewnie mnie załatwi, gdybym ci nie pomógł. Rozumiesz?
Kumiko skinęła głową.
 Pomiędzy kamieniem a twardym miejscem.
Tego idiomu użyła Sally, a Kumiko uznała go za bardzo poetycki.
 Właśnie.  Bevan spojrzał na nią dziwnie.
 Proszę mi pomóc. Ona jest w wielkim niebezpieczeństwie.
Przejechał dłonią po przerzedzonych żółtych włosach.
 Pomoże mi pan  usłyszała swój głos. Poczuła, że zaskakuje na miejsce
zimna maska matki.  Niech mi pan powie, gdzie mogę znalezć Ticka.
Zdawało się, że barman zadrżał, choć w korytarzu było aż nazbyt ciepło, par-
no, a zapach piwa mieszał się z ostrą wonią środków dezynfekcyjnych.
 Znasz Londyn?
Colin mrugnął do niej.
 Orientuję się.
 Bevan!  Alice wysunęła głowę zza rogu.  Brudy.
 Policja  przetłumaczył Colin.
 Margate Road, SW2  rzucił Bevan.  Nie znam numeru, nie znam tele-
fonu.
 Niech cię wypuści tylnymi drzwiami  poradził Colin.  To nie są zwy-
czajni policjanci.
Kumiko miała na zawsze zapamiętać nieskończoną podróż londyńskim me-
trem. Colin przeprowadził ją spod Róży i Korony do Holland Park i w dół, tłuma-
176
cząc, że jej chip MitsuBanku jest teraz gorzej niż bezwartościowy. Jeśli go wyko-
rzysta, żeby zapłacić za taksówkę albo kupić cokolwiek, jakiś operator z Sekcji
Specjalnej zobaczy rozbłysk transakcji niby płomień magnezji na kratownicy cy-
berprzestrzeni. Ale musi trafić do Ticka, odpowiedziała; musi dotrzeć na Margate
Road. Zmarszczył czoło. Nie, stwierdził. Poczekaj do zmroku; Brixton nie jest
daleko, ale teraz, za dnia, ulice są zbyt niebezpieczne. Policja współpracuje ze
Swainem. Ale gdzie może się ukryć, spytała. Prawie nie miała gotówki; idea wa-
luty, monet i banknotów wydawała jej się dziwaczna i obca.
Tutaj, stwierdził, kiedy zjeżdżali windą pod Holland Park. Za cenę biletu.
Obłe, srebrzyste sylwetki pociągów.
Miękkie, wytarte siedzenia w szarościach i zieleniach.
I ciepło, cudownie ciepło; kolejna nora w krainie nieustannego ruchu. . .
Rozdział 30
Porwanie
Lotnisko wessało senną Danielle Stark w pastelowy korytarz, wypełniony re-
porterami, kamerami, udoskonalonymi oczami. Porphyre i trzej ludzie z ochro-
ny Netu przeprowadzili Angie przez zacieśniający się krąg dziennikarzy: chore-
ograficzny rytuał, bardziej związany z zapewnieniem dramatycznych nagrań wi-
deo niż z bezpieczeństwem. Wszyscy obecni zostali już sprawdzeni przez ochronę
i biuro prasowe.
Po chwili ona i Porphyre zostali sami w ekspresowej windzie zmierzającej do
heliportu, który Net utrzymywał na dachu terminalu.
Drzwi otworzyły się na podmuch mokrego wiatru ponad jaskrawo oświetlo-
nym betonem, gdzie czekała już nowa trójka ochroniarzy w luznych, odblaskowe
pomarańczowych kurtkach. Angie przypomniała sobie, jak pierwszy raz zobaczy-
ła Ciąg. . . Jechała wtedy z Turnerem pociągiem z Waszyngtonu.
Jedna z pomarańczowych kurtek poprowadziła ich przez rozległą betonową
równinę do oczekującego śmigłowca, dużego dwuwirnikowego fokkera wykoń-
czonego czarnym chromem. Porphyre pierwszy wsiadł po delikatnych, matowo-
czamych stopniach. Ruszyła za nim, nie oglądając się za siebie.
Odkryła w sobie nową determinację. Postanowiła skontaktować się z Hansem
Beckerem przez jego paryskiego agenta. Ciągłość znał numer. I musi jakoś zała-
twić sprawę z Robinem. Wiedziała, że pewnie czeka już na nią w hotelu.
Zmigłowiec polecił im zapiąć pasy.
Podnieśli się. W dzwiękoszczelnej kabinie panowała cisza; czuła tylko mro-
wienie w kościach. Przez jedną chwilę miała wrażenie, że może odwzorować
w myślach całe swoje życie, zobaczyć je takim, jakim było. Właśnie to przesłonił
i ukrył narkotyk, pomyślała; to była wolność od bólu.
W siedzibie odejścia duszy, odezwał się metaliczny głos spomiędzy blasku
świec i brzęczenia ula.
 Panienko. . .
To Porphyre z fotela obok; pochylił się do niej.
178
 Miałam sen. . .
Coś czekało na nią przed laty w Necie. Nic podobnego do loa, do Legby i in-
nych, choć wiedziała, że Legba jest Panem Skrzyżowań, jest syntezą, kardynal-
nym punktem magii i komunikacji. . .
 Porphyre  zapytała.  Dlaczego Bobby odszedł?
Wyjrzała na splątaną świetlną kratownicę Ciągu, na kopuły rozjaśnione czer-
wonymi reflektorami. . . I zamiast nich widziała pejzaż danych, który zawsze
przyciągał go z powrotem do tego, co uważał za jedyną grę wartą zachodu.
 Nie wiem, panienko  odparł Porphyre.  Kto wie?
 Ale słyszysz różne rzeczy. Wszystko. I plotki. Zawsze słyszałeś. . .
 Dlaczego teraz pytasz?
 Już czas. . .
 Pamiętam rozmowę, rozumiesz? Jak ludzie, którzy nie są sławni, mówią
o ludziach, którzy są. Może ktoś, kto przyznawał się do znajomości z Bobbym,
rozmawiał z kimś innym i to się jakoś rozeszło. . . Bobby był dobrym tematem,
ponieważ był z tobą, rozumiesz? To dobry punkt, żeby od niego zacząć, panien-
ko, ponieważ on nie uznałby takich słów za pochlebne. Prawda? Mówiło się, że
próbował sam kombinować, ale znalazł ciebie, a ty wyskoczyłaś wyżej i szybciej
niż cokolwiek, o czym mógłby zamarzyć. Zabrałaś go ze sobą na szczyt. Gdzie
pieniądze, które w Barrytown nawet mu się nie śniły, są tylko drobnymi. . .
Angie skinęła głową; patrzyła na Ciąg.
 Mówiło się, że miał własne ambicje, panienko. Coś go pchało. I w końcu
odepchnęło. . .
 Nie sądziłam, że mnie opuści  szepnęła.  Kiedy pierwszy raz przyby-
łam do Ciągu, to było jakbym się urodziła na nowo. Nowe życie. A on tam czekał,
był przy mnie od pierwszej nocy. Pózniej, kiedy Legba. . . Kiedy znalazłam się już
w Necie. . .
 Kiedy stawałaś się Angie. . .
 Tak. I chociaż wiele z siebie musiałam poświęcić, wiedziałam, że zawsze
będzie przy mnie. I jeszcze, że nigdy nie kupi tego do końca. A tego potrzebowa-
łam: kogoś, kto uważa, że to wszystko śmiecie. . . cały ten interes. . .
 Net?
 Angie Mitchell. Umiał dostrzec różnicę między nią a mną.
 Umiał?
 Może to właśnie on był różnicą. . .
Tak wysoko ponad liniami światła. . .
179
* * *
Od pierwszych dni w Necie stary New Suzuki Envoy był w Ciągu ulubionym
hotelem Angie.
Płaszczyzna ściany wyrastała od ulicy na dziesięć pięter. Potem, na pierwszym
z dziewięciu tarasów, zwężała się kanciastą linią w górskie zbocze usypane z ka-
mieni wykopanych podczas budowy na Madison Square. W oryginalnych planach
strome stoki miały być pokryte florą z doliny rzeki Hudson; miała tam również za-
mieszkiwać odpowiednia fauna. Jednak pózniejsza konstrukcja pierwszej Kopuły
Manhattańskiej zmusiła właścicieli do wynajęcia paryskiej grupy ekoprojektan-
tów. Francuskich ekologów, przyzwyczajonych do problemów  czystego plano-
wania, przed jakimi stawali w systemach orbitalnych, doprowadziła do rozpaczy
wyjątkowo nasycona pyłami atmosfera Ciągu. Proponowali silnie zmodyfikowane
genetycznie odmiany roślin i mechaniczne zwierzęta takiego typu, jakie spotyka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl