[ Pobierz całość w formacie PDF ]

włosów. To ona. Przyciskam plecy do ściany, pragnąc z całych sił wtopić się w tło. Patrzę bezradnie,
jak wychodzi na ulicę. Zrób coś, Sadie, ponaglam sama siebie. Idz za nią! Przez chwilę przebieram w
miejscu nogami, zbierając się na odwagę. Wybiegam.
- Annette! - wrzeszczę. - Annette!
Zatrzymuje się w pół kroku, odwraca powoli, odgarniając włosy z twarzy.
- Tak? Znamy się? Zdejmuję okulary.
- Sadie. %7łona Toma Harrisona. Florystka.
- Ty! - Wykrzywia się w gniewnym grymasie.
- Czy mogłabyś poświęcić mi chwilę? Chciałabym przeprosić.
Prycha pogardliwie i zaczyna odchodzić.
- Dziękuję. Wysłałam Tomowi rachunek za pralnię. Muszę biec, żeby za nią nadążyć.
- Zajmę ci tylko pięć minut, Annette.
- Nie, dziękuję.
- Błagam.
Chyba wyczuwa moją desperację, ponieważ zatrzymuje się i spogląda na mnie z mniejszą zło-
ścią.
R
L
T
- Pięć minut.
Stoimy tuż obok wejścia do dość przytulnie wyglądającej kawiarenki.
- Mogę postawić ci kawę?
Nie odpowiada, ale wchodzi do środka, kiedy otwieram przed nią drzwi. Siadamy przy małym
żółtym stoliku, zamawia espresso. Idę za jej przykładem, choć zazwyczaj wybieram cappuccino.
Espresso wydaje się bardziej odpowiednie, mocne i szybkie.
- Mam mało czasu - mówi. Przez moment dostrzegam w niej sympatyczną osobę. Charyzma-
tyczną i dość ciepłą, Głośno przełykam ślinę.
- Bardzo cię przepraszam, Annette. Nie ma usprawiedliwienia na to, co zrobiłam. W twoim
mieszkaniu i na przyjęciu.
- Nie ma - zgadza się, beztrosko popijając swoją kawę.
- Myślałam, że mieliście... - Słowo  romans" nie chce mi przejść przez gardło, brzmi całkiem
niedorzecznie.
Nie muszę kończyć. Annette przez chwilę przygląda mi się z niedowierzaniem, po czym wybu-
cha szczerym, serdecznym śmiechem. Uśmiecham się z zażenowaniem.
- Dopiero potem dowiedziałam się, że masz dziewczynę.
Przestaje się śmiać, wzdycha, patrzy na mnie jak na irytujące dziecko.
- Niezależnie od tego, nie wdałabym się w romans z żonatym mężczyzną, Sadie. Dziękuję ci
bardzo. A już z pewnością nie z Tomem.
- No tak. Oczywiście. Czuję się okropnie z powodu swojego zachowania na przyjęciu.
Wygląda na niewzruszoną.
- Twoje odejście z firmy uderzy w Toma, nie we mnie. A on przecież nic nie zawinił. Był taki
dumny, że jesteś jego klientką.
- Sadie... - Odstawia filiżankę i rzuca mi surowe spojrzenie.
- Z agentem chcę mieć relację czysto zawodową. W chwili kiedy pojawiają się jakiekolwiek
wątki osobiste...
- Annette, błagam cię, żebyś jeszcze przemyślała swoją decyzję.
- Nie. Ona już została podjęta. - Jest w niej coś niezwykle pociągającego. %7łelazna konsekwen-
cja, pewność siebie i brak jakiejkolwiek chęci przypodobania się.
- Będzie zdruzgotany i będzie mnie obwiniał.
- I słusznie - potwierdza z uśmiechem.
- I słusznie.
Szybko wypija kawę, na białej porcelanowej filiżance zostają ślady czerwonej szminki.
- Mam nadzieję, że zrzuciłaś z siebie część ciężaru winy. Ja już muszę lecieć. - Zakłada na ra-
mię dużą czarną torbę, ozdobioną mnóstwem srebra.
R
L
T
- Mogę zadać ci jeszcze jedno pytanie? - ryzykuję, wyczuwając, że atmosfera między nami nie
jest już napięta do granic możliwości.
- Byle szybko. - Zerka na zegarek.
- Radziłaś mu, żeby... - Uśmiecham się z zakłopotaniem.
- %7łeby oczyścił swoje serce na wiosnę lub coś w tym rodzaju? Pozbył się ludzi, którzy go ogra-
niczają i niepotrzebnego bagażu emocjonalnego? - Bawię się solniczką.
- Powinnam była! - Pochyla się ku mnie. - Sadie, wyświadczę ci jedną jedyną przysługę. Dla
dobra Toma będę z tobą szczera. Tak, Tom bez przerwy prosił mnie o rady. Bardzo go lubię, lecz
chwilami stawało się to irytujące. Odesłałam go do moich książek.
Czuję ogromny smutek.
- Jeżeli chcesz usłyszeć moje zdanie: on się miota. Należy do rzadkiego gatunku mężczyzn za-
kochanych we własnych żonach. Chciałby, żebyś była szczęśliwa.
Wpatruję się w nią, niczego nie rozumiejąc.
- Naprawdę muszę wszystko tłumaczyć? Powinnam cię za to skasować.
- Nie rozumiem - mówię bezradnie.
- Tom potrzebuje czasu, żeby dojść do siebie po stracie dziecka. Panicznie boi się, że mogliby-
ście stracić kolejne. Przeraził go twój ból. Umiera ze strachu na myśl, że mógłby stracić także ciebie. -
Dodaje łagodniej: - Powiedziałam już wystarczająco dużo. Teraz pójdę. - Wrzuca pełną garść monet do
słoika na napiwki i wychodzi, powiewając jasnymi włosami.
39
Delikatnie i z obawą otwieram drzwi niemowlęcej sypialni, do której nie zaglądałam od kilku
dni. Jak zwykle, w odróżnieniu od reszty pomieszczeń, tutaj panuje nieskazitelny ład. Na kominku stoi
wazonik z żółtym mleczem. Biorę głęboki oddech. Czyżbym zupełnie zatraciła kontakt z rzeczywisto-
ścią? Przecież to była róża. Biała, jeszcze nierozwinięta, która powinna zachować świeżość co naj-
mniej przez tydzień. Dotykam palcami sztywnych drobnych płatków. Nikt, oprócz mnie i Toma, tutaj
nie zagląda.
Czuję się bardzo dziwnie, świat, który dotąd uważałam za realny, nagle zaczyna chwiać się w
posadach, odsłaniając zupełnie inny obraz. Wracam pamięcią do poniedziałkowego poranka przed wy-
lotem Toma do Nowego Jorku. Długo płakałam po naszej kłótni, siedziałam na limonkowej kanapie w
salonie i zalewałam się gorzkimi łzami. Tom wyszedł do ogrodu, potem wrócił na górę. Myślałam, że
się pakuje. Tak, to musiał być on, myślę chaotycznie. Ten mały kwiatek wszystko zmienia. Nie tylko
ja opłakuję śmierć naszego dziecka. Nie potrafię oderwać wzroku od żółtych płatków, aż zlewają mi
się w jedną plamę.
R
L
T
Wyciągam dłoń ku szafie, ale nie jestem w stanie jej otworzyć. Wolno wychodzę z pokoju, krę-
ci mi się w głowie, ale nie mam już przejmującego wrażenia, że zostawiłam cząstkę siebie za zamknię-
tymi drzwiami. Wynurzam się na powierzchnię, do światła. Zaglądam do Danny'ego, całuję go w
pstrokate czółko. On mi wystarczy, nagle doznaję olśnienia. Mam wspaniałego synka, który jest tuż
obok! Powinnam jemu poświęcić całą energię, zamiast ją tracić na desperackie próby zapełnienia pu-
stego miejsca po utraconym maleństwie. Całuję go jeszcze raz i jeszcze. Nie budzi się, lecz w kącikach
jego ust przez chwilę drga uśmiech.
Dostaję wiadomość tekstową, gdy akurat trzymam telefon w ręku. Podskakuję z nadzieją, że
Tom zapowiada swój powrót, ale nadawcą okazuje się Pam:  Chłopiec, trzy i pół kilograma, urodzony
o 4.15, 2-godzinny poród bez znieczulenia! LOL Pam i Seth x.".
Czytam kilka razy. Chłopczyk. Ku własnemu zaskoczeniu i nieopisanej uldze nie czuję ani cie- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl