[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nazwiskiem Langston, nie znasz go. Myślę, że Jimmy Washington coś podejrzewa, ale on własnej matce nie powie,
która jest naprawdę godzina. Nie wiem, ile osób brało udział w porwaniu, ale możesz być pewien, że niewiele.
W każdym razie oni nie zaczną gadać, a najlepsze jest to, że nawet nie mogą udowodnić, że go porwali, choćby bardzo
chcieli. Do czego zmierzam: tu, na ,,Tomie", cała załoga i cały personel pomocniczy są poza sprawą. Staruszku, co
powiesz na to, żeby pokazywać się codziennie chłopcom z załogi, dziewczynie Jimmiego Washingtona i innym...
zanim on dojdzie do siebie? No jak?
- Cóż... właściwie dlaczego nie? Jak długo to potrwa?
- Tylko przez okres powrotnej podróży. Polecimy powolutku, na małym ciągu. Zobaczysz, spodoba ci się.
- Dobrze, Dak. Nie wliczaj tego do mojego honorarium. Robię to, ponieważ nienawidzę prania mózgu. Dak zerwał się i
klepnął mnie w ramię.
- Jesteś takim facetem, jakich lubię, Lorenzo. Nie martw się wynagrodzeniem. Zajmiemy się tym. - Nagle zmienił ton. -
Doskonale, Szefie. Do zobaczenia rano.
Jedna sprawa jednak pociąga za sobą następne. Ciąg, z jakim ruszyliśmy po powrocie Daka, potrzebny był jedynie do
zmiany orbity na dalszą, gdzie będzie mniejsza szansa, że serwis prasowy dopadnie nas wahadłowcem na
kontynuowanie historii. Obudziłem się w stanie nieważkości, łyknąłem pigułkę i udało mi się nawet zjeść śniadanie.
Wkrótce pojawiła się Penny.
- Dzień dobry, panie Bonforte.
- Dzień dobry, Penny. - Skinąłem głową w kierunku pokoju gościnnego. - Coś nowego?
- Nie, sir. W zasadzie to samo. Pozdrowienia od kapitana. Czy sprawi panu kłopot spotkanie się z nim w jego kajucie?
- Ani trochę.
35
Penny poszła za mną. Dak siedział na fotelu, zaczepiony obcasami, żeby się nie unosić. Rog i Bill byli przypięci
pasami do kanapy.
Dak rozejrzał się i rzekł:
- Dziękujemy, że pan przyszedł, Szefie. Potrzebujemy pomocy.
- Dzień dobry. Co się stało?
Clifton odpowiedział na moje pozdrowienie z właściwym sobie, pełnym godności szacunkiem i nazwał mnie Szefem.
Corpsman skinął głową.
- Aby usunąć się w dobrym stylu, musisz pojawić się jeszcze raz - wyjaśnił Dak.
- Co? A ja myślałem...?
- Chwileczkę. Sieci telewizyjne dostały obietnicą, że dziś wygłosisz mowę, aby skomentować wczorajsze wydarzenie.
Myślałem, że Rog zamierza odwołać to przemówienie, ale Bill już je przygotował. Pytanie brzmi: czy zechcesz je
wygłosić?
Kiedy bierzesz do domu kota, zawsze musisz być przygotowany na kocięta.
- Gdzie? W Goddard City?
- Och, nie. Tu, w swojej kabinie. Prześlemy je na Phobos, tam zrobią nagranie dla Marsa, a stamtąd prześlą do Nowej
Batawii, skąd ziemskie sieci przekażą je na Wenus, Ganimedę i tak dalej. W ciągu czterech godzin usłyszą je wszystkie
systemy, a ty nawet nie będziesz musiał ruszyć się ze swojej kajuty.
W wielkich sieciach jest coś ogromnie kuszącego. Tylko raz miałem okazję tam być, ale wtedy całe moje wystąpienie
ucięto do trzydziestu siedmiu sekund. Teraz mogłem ich mieć tylko dla siebie...
Dak myślał, że się waham, i dorzucił:
- To nic takiego, mamy odpowiednie wyposażenie i możemy nagrać je nawet tutaj, na ,,Tomie". A potem obejrzeć
jeszcze raz i wyciąć to, co niepotrzebne.
- Cóż, niech będzie. Masz tekst, Bill?
- Tak.
- Chcę go sprawdzić.
- Co masz na myśli? Dostaniesz przemówienie w odpowiednim czasie.
- Czy to to, co trzymasz w ręku?
- No.. , tak.
- Daj mi przeczytać. Corpsman zrobił udręczoną minę.
- Dostaniesz tekst na godzinę przed rejestracją. Takie rzeczy wychodzą lepiej, jeśli wyglądają na spontaniczne.
- Spontaniczny wygląd wymaga starannego przygotowania. To mój zawód i wiem, co mówię, Bill.
- Wczoraj na lądowisku poszło ci doskonale bez żadnych prób. Teraz chcę, żebyś wygłaszał te same stare banały i
zrobił to dokładnie tak samo.
Im dłużej Corpsman się zapierał, tym bardziej brała we mnie górą osobowość Bonforte'a. Zdaje się, że Clifton
dostrzegł nadchodzącą burzę, bo odezwał się:
- Do jasnej cholery, Bill! Dajże mu to przemówienie!
Corpsman prychnął i rzucił we mnie plikiem kartek. W nieważkości poleciały we właściwym kierunku, ale strumień
powietrza rozniósł papiery po całej kabinie. Penny pozbierała je, ułożyła i podała mi. Podziękowałem i już bez słowa
zacząłem je studiować.
Przebiegłem oczami tekst w ułamku czasu, jakiego potrzebowałbym, aby go przeczytać na głos. Wreszcie skończyłem.
- No i co? - zapytał Rog.
- Około pięciu minut dotyczy samej adopcji. Pozostała część to argumentacja polityki przyjętej przez Partię
Ekspansjonistów. Mniej więcej to samo, co we wszystkich innych przemówieniach, które musiałem przesłuchać.
- Tak - zgodził się Clifton. - Adopcja to hak, na którym powiesimy resztę. Jak wiesz, spodziewamy się w niedługim
czasie przegłosować wotum zaufania.
- Rozumiem. Nie możesz przegapić szansy, żeby kuć żelazo. No dobrze, nie ma problemu, ale...
- Ale co? Co cię gnębi?
- Cóż...charakteryzacja. W wielu miejscach należałoby zmienić stylistykę. On nie wyraziłby się w ten sposób. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl