[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tylko spodnie i czarne adidasy. To samo robi Soraja. Jej piękny mundurek linii Ariana, krótkie, kolorowe
spódniczki, wiosenne bluzki, pantofle na obcasach i sweterki w zbyt żywych kolorach są teraz nieprzyzwoite...
Potem idzie pomóc mamie w tropieniu w mieszkaniu zabronionych obrazów: kalendarzy, plakatów drużyn
piłkarskich i zespołów muzycznych w pokoju Dauda...
I znowu wybucham płaczem, kiedy zostaję w na-szym pokoju, sama pośród ostatnich książek do zapakow-
ania. Kręci mi się w głowie. Kiedy byłam zajęta pakowaniem, robiłam to tak, jakby chodziło] o czasową
przeprowadzkę. A teraz nerwy mi pusz* czają. Mój wzrok pada na rysunek satyryczny za-mieszczony w
gazecie z ubiegłego roku. Widać na nim dwóch pochylonych nad mikroskopem naukowców obserwujących
rój talibów na płytce laboratoryj-
nej. Są w kłopocie, bo nie wiedzą, co za mikroby mają przed oczyma.
A to wstrętny mikrob, niebezpiecznie zjadliwy, rozprzestrzeniający się i roznoszący grozną chorobę,
postępującą i zabójczą dla wolności kobiet. Aatwo go zaszczepić. Wystarczy, że talibowie ogłoszą się
samozwańczo niekwestionowanymi panami szariatu, zasad Koranu, które przeinaczają, jak im się podoba,
bez odrobiny szacunku dla świętej księgi. Nasza rodzina jest głęboko religijna, tata i mama wiedzą, co dla
dobrego muzułmanina oznacza szariat. A zalecenia szariatu nie mają nic wspólnego ze stylem życia, jaki chcą
nam narzucić.
Talibowie zabronili już posiadania zdjęć zwierząt; niedługo, jestem tego pewna, zabronią też posiadania
samych psów i ptaków. Na balkonie salonu, który tata przerobił na przeszkloną werandę chroniącą nas przed
zimnem i spojrzeniami, mamy kanarka w klatce. Tak ładnie śpiewa o wschodzie słońca...
Po powrocie z meczetu tata znajduje mnie we łzach w moim pokoju.
- Uspokój się, Latifo! Nie wiadomo jeszcze, jaki obrót przyjmą sprawy, trzeba uzbroić się w cierpliwość, zo-
baczysz, że to nie potrwa długo...
- Tato, trzeba wypuścić kanarka. Chcę, żeby był wolny! Chociaż on!
Otwarcie klatki jest koniecznym symbolem. Patrzę jak kanarek waha sie wobec tej nieznanej mi wolności ,
wznosi się jednym ruchem skrzydeł i zni-ka w dali, na pochmurnym, wrześniowym niebie. Zabiera ze sobą
moją wolność. Niech Bóg sprawi żeby znalazł schronienie w jakiejś spokojnej doli-nie!
Wszystko się zmieniło, świat kręci się na od-wrót. Ojciec nadal wstaje na poranną modlitwę, ale nie może już
wychodzić na jogging, bo talibo-wie nie znoszą, żeby ktoś inny niż oni biegał po ulicy. Soraja, Daud i ja wsta-
jemy około dziewiątej, dziesiątej, niechętnie, nie ma w nas żadnego zapału. Ojciec i brat muszą nosić brody,
wszyscy mamy wrażenie, że wyglądamy niechlujnie, zmę-czeni, smutni. Nikt już nie włącza radia, bo nie ma
wiadomości, muzyki, wierszy. Tylko sama propa-ganda. I dekrety:
 Zabronione jest gwizdanie, posiadanie czajników z gwizdkiem.
Zabronione jest posiadanie psów i ptaków .
Miałam rację. Nasz kanarek jest już, na szczęście, daleko. Nikt inny, tylko my sami zdecydowaliśmy o jego
uwolnieniu. Ale teraz trzeba jeszcze rozstać i się z Bingiem, naszym białym chartem o tak gęstej sierści, że
podobny jest do niedzwiadka. Był z nami, odkąd pamiętam. Moje pierwsze wspomnienie wiąże
się z kolorowym zdjęciem z albumu mamy schowanym w kuchni. Mam jakieś pięć lat, jestem ubrana w
szkocką spódniczkę, czerwone polo i słomkowy kapelusz. Przyciskam do siebie Binga stojącego na tylnych
łapach; jego podłużny pysk zwrócony w stronę starszej siostry Szakili zdaje się mówić:  Oswobodz mnie!
Zostałem stworzony do biegania na czterech łapach! .
Nie ma mowy, żebyśmy wypuścili go na ulicę, jak zrobili niektórzy właściciele. Tata wywozi więc Binga samo-
chodem do wujka, który mieszka w domu z ogrodem. Bingo, czworonożny afgański dysydent, będzie w dzień
ukryty w domu, a wieczorem będzie mógł zażywać świeżego powietrza. Wiem, że będą o niego dbać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl