[ Pobierz całość w formacie PDF ]

złość.
- Nie wpadnę.
- Zało\ymy się o pięć dolców?
- Jesteś niemo\liwy. - Wnętrze samochodu wypełniło się jej śmiechem. - Gdybym
przyjęła zakład, stanąłbyś na głowie, \eby tylko wytrącić mnie z równowagi.
- Widzisz, jak świetnie się rozumiemy? Ale dobrze, zaprowadzaj porządek.
Zajechał przed jej dom. Zwiatło palące się na werandzie docierało do wnętrza auta,
oświetlając ich twarze.
- Po prostu trzymajmy się tego, \e mieszkamy koło siebie i kontaktujemy się w
sprawach zawodowych.
- Mówisz o tym w czasie terazniejszym - wytknął jej.
- Zgadza się.
- Powinnaś równie\ w przyszłym. Kim dla siebie będziemy, co się zmieni w naszym
\yciu.
Zmru\yła oczy.
- Co się zmieni?
- Zostaniemy kochankami. - Przejechał palcem po jej szyi. - Nie wymkniesz mi się.
Prędzej czy pózniej będziesz moja.
Biorąc głęboki oddech, powtarzała sobie, \e nie da się sprowokować.
- Widzę, \e nie potrafisz normalnie rozmawiać.
Chwycił ją za rękę, zanim otworzyła drzwi. Przez chwilę w milczeniu wpatrywał się w
jej wargi.
- Na ogół nie grzeszę cierpliwością - szepnął. - Ale są rzeczy, na które warto czekać.
- Nastaw się na bardzo długie czekanie.
- Na pewno będzie dłu\sze, ni\bym chciał. Lecz zdecydowanie krótsze, ni\ ci się
wydaje. - Pociągnął za klamkę i otworzył drzwi. - Zpij dobrze, Jillian.
- Pamiętaj, Murdock, \e nie lubię nieproszonych gości.
Zatrzasnąwszy drzwi, wbiegła po schodkach na werandę. Odprowadził ją jego cichy
śmiech.
W następnych dniach starała się nie myśleć o Aaronie. A kiedy jej to nie wychodziło,
przynajmniej próbowała myśleć o nim z ironią i pogardą. Wmawiała w siebie, \e to pró\ny,
uparty egoista przyzwyczajony do tego, \e dostaje wszystko, czego za\ąda. Czasem nawet
udawało się jej zapomnieć, \e jest przystojny, \e potrafi ją rozśmieszyć i \e wzbudza jej
po\ądanie.
W ciągu dnia zajmowała się pracą; miała tyle spraw na głowie, \e niewiele zostawało
czasu na cokolwiek innego. Ale kiedy nocami le\ała w du\ym, pustym łó\ku, straszliwie
doskwierała jej samotność. I wtedy przypominała sobie roześmiane oczy Aarona, a tak\e to,
co czuła, kiedy trzymał ją w ramionach i całował.
Zaczęła wstawać wcześniej ni\ zwykle i kłaść się pózniej ni\ zazwyczaj. Pracowała
bez wytchnienia; po powrocie do domu nie miała na nic siły. Ale od snów nie było ucieczki.
O świcie osiodłała konia i znów wyjechała na pastwisko. Wschodzące słońce barwiło
niebo na ró\owo. Podobnie jak większość kowbojów miała na sobie lekką kurtkę i skórzane
ochraniacze na spodniach. Dziś był dzień znakowania zwierząt. Dorosłe osobniki łagodnie
zaganiano do zagrody - cielaki same szły za matkami. Zajęcie to wymagało jednak pewnej
wprawy; wystraszone krowy często puszczały się biegiem, a to czasem powodowało nawet
dziesięciokilogramowe ubytki wagi.
Prowadząc wolno Delilę, Jillian usiłowała oddzielić od stada krowę z cielakiem.
Kilkanaście metrów od siebie zobaczyła Joego, który rozpostartymi ramionami próbował
zmusić parę krów do zawrócenia. Skinęła mu na powitanie.
- Przypalanie \elazem kojarzy mi się z typowo męskim zajęciem - powiedział,
podchodząc bli\ej.
Jillian roześmiała się.
- Nie w Utopii. - Dumnym wzrokiem rozejrzała się wkoło. - Za kilka dni, kiedy znów
będziemy znakować, powinniśmy ju\ mieć samolot. Z góry łatwiej będzie dostrzec zbłąkane
sztuki.
Joe pokręcił z dezaprobatą głową.
- Za cię\ko pracujesz. Nie, nie rób takiej zdziwionej miny. Dobrze wiesz, \e mam
rację.
Wzruszyła ramionami.
- Bez przesady. O tej porze roku zawsze jest du\o roboty, i na polu, i przy
zwierzętach. Zaraz potem odbywa się rodeo i aukcja bydła. - Poklepała klacz po szyi. - Liczę
na nagrody, Joe. Chcę zdobyć te błękitne wstęgi.
- Co najmniej od tygodnia harujesz ponad siły, Jillian. Dosłownie od świtu do nocy.
Nale\y ci się kilka dni wolnego.
- Właściciel rancza to ostatnia osoba, która mo\e robić sobie wolne - powiedziała ze
śmiechem.
Zadowolona, \e jej krowy dołączyły do grupy wędrującej w stronę pastwiska,
zawróciła Delilę. Nagle spostrzegła cielaka, który gnał na zachód, przera\ony liczbą ludzi,
koni i cię\arówek. Ruszyła za nim.
W pierwszej chwili była rozbawiona, \e cielak ucieka, jakby kto go kijem pędził, ale
kiedy zobaczyła, \e kieruje się prosto na druciane ogrodzenie, ogarnął ją strach. Przeklinając
pod nosem, zmusiła konia do galopu i sięgnęła po lasso. Wprawnym ruchem ręki i nadgarstka
wywinęła sznurem nad głową, następnie zarzuciła pętlę na szyję uciekiniera. Zatrzymała
cielaka niecały metr przed drutami. Maluch wyrywał się i głośno ryczał, dopóki nie nadbiegła
matka.
- Durne cielę - mruknęła Jillian. Zeskoczyła z konia, by uwolnić zwierzę. - Cały byś
się poharatał, wiesz?
Spoglądając na ostre kolce, zsunęła cielakowi z szyi lasso. Matka łypała na nią
gniewnie swoimi wielkimi ślepiami.
- Tak mi dziękujesz, \e uratowałam ci dziecko?
Nagle zobaczyła zbli\ającego się pieszo Gila.
- No i co? Wcią\ myślisz, \e w lipcu uzyskasz lepszy czas ni\ ja?
- Za mocno kręcisz - odparł.
Mówił normalnie, ale coś w jego spojrzeniu ją zaniepokoiło.
- Co się stało? - spytała.
- Muszę ci coś pokazać.
Wzięła do ręki wodze i prowadząc za sobą Delilę, ruszyła za Gilem. Nie było sensu go
o nic pytać, więc szli w milczeniu. Cały czas świadoma była tego, co się wokół dzieje:
porykiwania krów, pisków cieląt, szelestu traw, kroków ludzi i zwierząt.
- Tam. - Gil wskazał przed siebie.
Na widok zniszczonego ogrodzenia zaklęła siarczyście.
- Cholera jasna, przecie\ zaledwie tydzień temu sama tu wszystko sprawdzałam.
Zmarszczywszy czoło, patrzyła na pastwisko po drugiej stronie ogrodzenia i
zastanawiała się, ile sztuk jej bydła przeszło na tereny nale\ące do Murdocków. Nic
dziwnego, \e stado wydawało się przerzedzone.
- Trzeba zwołać ludzi i ruszyć na poszukiwanie zgub.
- Tak... - Schyliwszy się, Gil ujął w palce sterczący kawałek drutu. - Spójrz.
Myślami była gdzie indziej, ale posłusznie zerknęła w dół. I nagłe wytrzeszczyła oczy.
Końcówka drutu była idealnie równa.
- Ktoś to przeciął no\ycami - powiedziała cicho.
Podniosła głowę i popatrzyła na ziemię Murdocków. Sądziła, \e będzie wściekła, tote\
zdumiało ją, \e czuje smutek i ból. Czy Aaron byłby zdolny do czegoś takiego? Na pewno
nieraz łamał prawo, bywał okrutny i bezwzględny. Ale czy umyślnie zniszczyłby ogrodzenie?
Czy w ten sposób chciałby się na niej odegrać? Jakoś nie mogła w to uwierzyć.
- Poślij trzech ludzi, \eby sprawdzili, czy nasze krowy nie przeszły na drugą stronę -
oznajmiła cicho. - Sam osobiście załataj dziurę. I nikomu o tym ani słowa.
Przez chwilę milczał, po czym splunął na ziemię.
- Jak sobie \yczysz. Jesteś szefem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl