[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pogrążona we śnie.
- Wymień pierwsze lepsze, a na pewno okaże się, że właśnie tu gdzieś spaceruje -
zaśmiał się Owen. - Co to byłby za nocleg w namiocie bez robaków, pająków, węży
oraz...
Powstrzymała go, wyciągając rękę.
- Wolę już przekonać się sama - zdecydowała, po czym dla kurażu po raz kolejny
zaciągnęła się papierosem.
- Czy mogłabyś mnie też poczęstować?
- Palisz? - zdziwiła się Lynn.
- Uhm - potwierdził. Wziął od niej zapalniczkę i papierosa. - Przez wiele lat
nie paliłem. Ale po... kilka miesięcy temu znowu zacząłem. Ten rytuał pozwala mi
się odprężyć.
- Mnie też - przyznała Lynn.
Owen oddał jej zapalniczkę; wrzuciła ją do kieszeni.
- Czy podobał ci się pierwszy etap podróży?
- Och, tak, szalenie.
Kowboj się roześmiał.
- Dlaczego więc nie mogę się pozbyć wrażenia, że nie jesteś wielką miłośniczką
tego rodzaju wypraw?
- Prawdopodobnie dlatego, że rzeczywiście nie jestem.
- Jess twierdzi, że pracujesz w telewizji. To podobno świetna posada.
Wolno wydmuchując dym, Lynn zmrużyła oczy w szparki.
- Nie wiem, skąd twój brat ma takie informacje - odparła cierpkim tonem. - Ach,
tak, zapewne od Rory. No cóż, jestem dziennikarką stacji telewizyjnej WMAO w
Chicago. Wierz mi jednak, że to wcale nie tak olśniewające zajęcie, jak mogłoby
się wydawać.
- Od dawna tam pracujesz?
- Od czterech lat.
- A w jaki sposób otrzymałaś tę posadę?
- Najpierw na uniwersytecie Indiana zgłębiałam tajniki metod komunikowania się
między ludzmi. Jeszcze podczas studiów udało mi się zostać gońcem w stacji
telewizyjnej w Indianapolis. Po skończeniu nauki zaczęłam pracować jako
reporterka w Evansville. Potem zaś trafiłam do Peorii jako prezenterka,
pojawiająca się na antenie tylko w weekendy, a stamtąd prosto do WMAQ w Chicago.
To wszystko - wyrecytowała jednym tchem.
Często ją o to zagadywano, więc po kilku latach udzielania odpowiedzi na to samo
pytanie jej relacja została zredukowana do niezbędnego minimum.
- Imponujące.
- Owszem - przytaknęła Lynn bez przekonania w głosie, zaciągając się papierosem.
Ludziom spoza środowiska telewizyjnego takie zajęcie mogło wydawać się szczytem
marzeń. Tylko wtajemniczeni zdawali sobie sprawę z tego, ile nerwów i wysiłku
kosztuje owa praca. I jaką nie pewność jutra niesie z sobą. Wystarczy utyć pięć
kilogramów lub dorobić się zmarszczek pod oczami, aby pożegnać się ze studiem.
A co potem?
To pytanie bezustannie kołatało gdzieś w podświadomości Lynn, nie dając jej
spokoju. Skończyła już trzydzieści pięć lat i intuicyjnie wyczuwała, że zbliża
się nieuchronnie kres jej kariery. Ile czasu jeszcze zostało?
- Owen, Tim cię szuka. Chce uzgodnić piany na jutro. Głos dobiegający zza ich
pleców niewątpliwie należał do Jessa. Lynn zesztywniała.
- Nie możesz sam się tym zająć? - Jej towarzysz odwrócił się, próbując dojrzeć
brata w ciemności.
- Nie - padła zdecydowana odpowiedz.
Skupiwszy uwagę na coraz krótszym papierosie, Lynn starała się omijać wzrokiem
obu braci. Mimo to wyraznie poczuła narastające między nimi przez chwilę
napięcie. Tę rozmowę bez słów pierwszy zakończył Owen. Obrócił się ku Lynn, z
niezadowoleniem mrucząc coś pod nosem.
- Wobec tego muszę już iść - powiedział markotnie, gasząc papierosa o podeszwę
buta i upychając niedopałek do kieszeni kurtki. - Nie zapomnij o maści - rzucił
do Lynn, wstając.
- Nie zapomnę. Dziękuję - uśmiechnęła się do niego na pożegnanie. Odwzajemniwszy
uśmiech, zniknął w ciemnościach.
- O jakiej maści mowa? - podchwycił temat Jess.
Obszedł belę słomy, by zająć miejsce opuszczone przez brata. Zsunął kapelusz na
tył głowy, oparł łokcie na kolanach w taki sam sposób jak Owen, zerkając z ukosa
na Lynn. Profil mężczyzny rysował się wyraziście na tle pomarańczowego blasku
płonącego nieopodal ogniska. Grzbiet nosa Jessa znaczył garb mówiący o dawnym
złamaniu, usta wydawały się zbyt wąskie, a czoło i podbródek - zbyt wydatne.
Krótko mówiąc, wiele mu jednak brakowało do Brada Pitta, skonstatowała Lynn ze
złośliwą satysfakcją. Uznała więc ostatecznie z ulgą, że dla niej w każdym razie
ten amant jest całkowicie niegrozny.
- To nie twoja sprawa - odparła niezbyt grzecznie, patrząc w przestrzeń i
wydmuchując niby od niechcenia wielki kłąb dymu. - Idz stąd.
- Mojego brata potraktowałaś łaskawiej.
- Jego lubię, a ciebie nie.
- Ciekawe, czemuż to? Ludzie zwykle za mną przepadają.
Lynn spojrzała nań z pogardą.
- Ludzie? Chyba wyłącznie kobiety?
- 1 kobiety, i mężczyzni. Wszyscy.
- Wobec tego może powinieneś pomyśleć o zorganizowaniu klubu wielbicieli?
- Kto wie, może to zrobię. Zapiszesz się?
- Po moim trupie.
Jess roześmiał się niefrasobliwie.
- To bez wątpienia oznacza, że nie pozwolisz mi nasmarować się maścią.
- Zgadłeś.
- Rano będziesz tego żałowała. Zwykle dopiero następnego dnia ból pośladków po
jezdzie konnej staje się nie do wytrzymania.
- Przeżyję.
- Och, szkoda tego zmarnowanego czasu - stwierdził nagle niespodziewanie miękkim
tonem ni to wyznania, ni to zaczepki.
Lynn zaciągnęła się po raz ostatni papierosem. Rzuciwszy niedopałek na ziemię,
zgasiła go czubkiem buta, jednocześnie wydmuchując dym.
- Chyba nie nadążam. Co właściwie miałeś na myśli? - zapytała.
- Zostało nam już tylko osiem dni na letnią przygodę - zaśmiał się, widząc jej
oburzenie. Aby nie dopuścić do riposty, szybko schylił się po rzucony na ziemię
niedopałek, dodając już poważnie: - Nie powinnaś zostawiać petów w lesie. Mogą
spowodować pożar.
Lynn spąsowiała, widząc, jak schował niedopałek do kieszeni swojej dżinsowej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl