[ Pobierz całość w formacie PDF ]
razem na zabój, i równie szybko angażuje się gdzie
indziej. Dlatego radziłbym drogiej kuzynce Alice nie
traktować go zbyt poważnie ani tym bardziej nie
wiązać z nim żadnych planów.
Twarz Alice w mgnieniu oka stała się purpurowa.
Ależ, kuzynie wysapała oburzona. Ja... nigdy... ja
nie robię sobie z panem Stanfordem żadnych nadziei.
Bynajmniej! Po prostu rozmawiałyśmy z kuzynką Hanną
o tym, że wczoraj pan Stanford okazał jej szczególne
zainteresowanie. A kuzyn zna przecież pana Stanforda
wybornie. Jak kuzyn sądzi? Czy Hanna może być
kontenta, że pan Stanford okazał jej tyle przychylności?
Raczej nie ma powodu oświadczył Robert
tonem nagle bardzo oschłym. Tym bardziej, że o ile
mi wiadomo, serce pana Stanforda w chwili obecnej
jest zajęte.
Hanna spojrzała z niepokojem na Alice, przekonana,
że ta wiadomość pognębi ją do reszty. Nie myliła się, bo
mimo że Alice szybko pochyliła głowę nad swoją
robótką, Hanna zdążyła zauważyć, że twarz kuzynki,
przed chwilą zarumieniona, teraz pobladła.
Hanno? Wybieram się do ,,Hatcharda , chcę
znalezć tam coś do czytania. Może zechcesz mi towa-
rzyszyć?
160 Gail Whitiker
Hanna uniosła głowę. Ciemne oczy Roberta wydały
jej się nagle bardzo stanowcze.
Naturalnie, Robercie przystała skwapliwie, od-
kładając swój tamborek. Z miłą chęcią.
A ja? wykrzyknęła Alice, niespodziewanie od-
zyskując animusz. Czy nie mogłabym jechać z wami?
Proszę...
Wykluczone, moja droga odezwała się ka-
tegorycznym tonem lady Montgomery. Zapom-
niałaś, że zaraz jedziemy do Pendletonów? Już
raz przełożyłyśmy wizytę i więcej tego robić nie
możemy, bo w końcu w ogóle przestaną nas za-
praszać.
Twarzyczka Alice znów posmutniała.
Oj, tak, rzeczywiście, mamciu, zupełnie zapom-
niałam. Ale następnym razem pójdziemy razem do
,,Hatcharda , obiecujesz, Hanno?
Naturalnie, moja droga, wybierzemy się tam
razem obiecała Hanna, uśmiechając się do niej
serdecznie. Robercie, bądz łaskaw chwilę poczekać,
pójdę po kapelusz.
Dzień był piękny, pierwszy słoneczny dzień po
kilku tygodniach nieustannych deszczów.
Jakże tu inaczej powiedziała Hanna, spoglądając
smętnie na zabłoconą ulicę. Na wsi po deszczu
wszystko pachnie cudnie, jest tak czysto, świeżo,
a miasto wydaje się jeszcze bardziej brudne.
Tęskno ci za wiejskim życiem? pytał Robert,
pomagając jej wsiąść do powozu. A ja sądziłem, że
pobyt w mieście będzie dla ciebie miłą odmianą.
Skandaliczne zaloty 161
I tak jest, Robercie. Cieszę się tu każdą chwilą. Ale
nie chciałabym spędzić reszty życia w mieście.
A więc wolisz wieś....
O, tak. Gillingdon Park. Ukochane miejsce na zie-
mi... Nie powiedziała tego jednak na głos. Bo i po co?
%7łycie zdecydowało już inaczej...
Powóz ruszył, i Hanna nagle poczuła skrępowanie.
Nic dziwnego. W myśl konwenansów, rodzeństwo
może chodzić po mieście bez przyzwoitki, oni jednak
rodzeństwem nie są. Cóż z tego, że ludzie o tym nie
wiedzą, skoro ona jest tego w pełni świadoma i żałuje
teraz bardzo, że nie poleciła pokojówce jechać z sobą.
Czuje się przecież tak zażenowana... Ale czy tylko
dlatego, że narusza konwenanse?
U ,,Hatcharda na Picadilly panował wielki tłok.
Hanna zorientowała się szybko, że londyńczycy ciągną
do tego miejsca nie tylko po książki, by je kupić lub
wypożyczyć, lecz jest to również modne miejsce
spotkań socjety. Młoda dama, wdzięcznie się uśmie-
chając, mogła tu swobodnie zagadnąć do eleganckiego
dżentelmena, z pozoru zaaferowanego szukaniem no-
wego dzieła do swej biblioteki, a tak naprawdę zainte-
resowanego przede wszystkim dowcipną wymianą
zdań z rzeczoną damą. Stateczne matrony, zbite
w stadka, też miały swoje chwile przyjemności, jako że
była sposobność powzdychać z oburzeniem i poplot-
kować o najnowszym skandalu.
Hanna, która przybyła zaspokoić potrzeby wyż-
szego lotu, ze zdumienia otworzyła szeroko oczy na
widok tak ogromnego bogactwa książek. Było tu
162 Gail Whitiker
wszystko, począwszy od gotyckich opowieści po dzieła
poważne, wzbogacające wiedzę. Literatura grecka i ła-
cińska, obok tłumaczenia najnowsze dla tych, którym
brak znajomości języków starożytnych uniemożliwiał
zapoznanie się z dziełem w oryginale. Nie brakło
również powieści autorów współczesnych. Buszując po
półkach, Hanna szukała przede wszystkim książek dla
biednej Alice, aby kuzynka miała sposobność oderwania
sięodrozmyślańnadprzykrymfaktem, żepanStanford
zakochany jest w innej damie. Z zachwytem przejrzała
pięknie oprawione ,,Sonety Szekspira, potem sięgnęła
po ,,Eseje na tematy różne. Polecane szczególnie mło-
dym pannom . Wybrała sonety, orientując się doskona-
le, że z tego dzieła romantyczna kuzyneczka czerpać
będzie radość o niebo większą. Lord Winthrop tryskał
zadowoleniem, jako że wyszukał dla siebie to, na co
polował od dawna, czyli ,,Memuary signora Guadentio
di Lucca . I kiedy oboje, Hanna i Robert, szykowali się
już do wyjścia, usłyszeli nagle głośny okrzyk.
A kogóż to moje oczy widzą!
James Stanford wprost rozpływał się w uśmiechu,
szerokim i przesympatycznym, którego nie sposób
było zignorować.
Witam, witam! Jak się pani miewa, panno Win-
throp? Zadowolona jesteś, pani, z wczorajszego wieczo-
ru? Dobrze się pani bawiła?
Dziękuję, panie Stanford. Bawiłam się wybornie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]