[ Pobierz całość w formacie PDF ]

oddychają.
- Po Cub? - zdziwił się Branson. - Nic nie rozumiem. Zapakuj ich do swojego śmigłowca,
Bradley, i startuj, jak tylko będziesz gotowy.
Branson pobiegł w kierunku autobusu prezydenta i natychmiast spostrzegł leżący na ziemi
klucz. Podniósł go i otworzył podziurawione kulami drzwi. Cartland stał obok fotela kierowcy.
- Co tu się stało? - spytał Branson. - Niech pan mi lepiej powie. Wiem tylko tyle, że pański
strażnik zamknął drzwi od zewnątrz i uciekł. Zaraz, gdy tylko dotarł tu dym. Myślę, że to wcale nie
był dym, tylko zasłona dymna, żeby umożliwić następną ucieczkę.
Branson wpatrywał się w niego. Najpierw pokręcił głową, potem przytaknął.
- Proszę tu zostać - powiedział.
Pobiegł do pierwszego autobusu. Zauważył od razu klucz w zamku, przekręcił go i otworzył
drzwi. Spojrzał na skurczonego i wyraznie nieprzytomnego Petersa, wszedł do góry po schodkach i
popatrzył w głąb autobusu.
- Gdzie Revson? - zapytał.
- Nie ma go. - Dokładnie poinstruowany i na pozór niczego nie pojmujący Grafton mówił
znużonym głosem. - Wiem tylko trzy rzeczy. Rąbnął pańskiego strażnika. Nadawał coś przez jakieś
miniaturowe radio. A potem, kiedy dotarł tu ten dym, wyszedł, zamknął drzwi na klucz i
uciekł. Niech pan posłucha, Branson. Jesteśmy tylko przypadkowymi świadkami i z pańskiego
punktu widzenia osobami cywilnymi. Obiecał nam pan bezpieczeństwo. Co się tam dzieje na
zewnątrz?
- Dokąd pobiegł?
- W stronę północnej wieży. Pewnie już dawno tam dotarł.
Branson milczał przez dłuższą chwilę. Kiedy wreszcie się odezwał, mówił typowym dla
siebie, zrównoważonym głosem.
- Zamierzam zniszczyć most. Nie mam zwyczaju zabijać niewinnych ludzi. Czy ktoś z
obecnych potrafi prowadzić autobus?
Podniósł się młody dziennikarz.
- Ja.
- Niech pan odjedzie z mostu. I to natychmiast. Przez południową zaporę.
Zamknął drzwi i pobiegł w stronę sanitarki. Kiedy był blisko, w jej tylnych drzwiach ukazał
się O Hare.
- Cóż, trzeba przyznać, że potrafi pan zabawiać swoich gości - powiedział.
- Niech pan odjeżdża! Natychmiast!
- A po co?
- Proszę zostać, jeśli pan chce. Mam zamiar wysadzić ten cholerny most w powietrze.
Branson oddalił się. Tym razem nie biegł, lecz po prostu szedł szybkim krokiem. Zobaczył,
jak oszołomiony Chrysler wyłania się z ostatniego autobusu.
- Zostań koło wozu prezydenta - rozkazał.
Giscard i Johnson stali obok drugiego śmigłowca. Bradley wychylił się przez otwarte okno.
- Leć już - powiedział Branson. - Do zobaczenia na lotnisku.
Bradley gładko podniósł maszynę, zanim jeszcze Branson dotarł do autobusu prezydenta.
Revson, skurczony niewygodnie na podłodze pod tylnym siedzeniem pierwszego śmigłowca, uniósł
głowę i rzucił okiem przez okno. Do maszyny zbliżało się siedmiu zakładników, których
eskortowali Branson, Giscard i Chrysler.
Revson powrócił do swojej kryjówki i wyciągnął z kieszeni radionadajnik.
- Panie Hagenbach? - zaczął.
- Jestem.
- Widzi pan wirnik śmigłowca?
- Widzę. Wszyscy go widzimy. Obserwujemy pana przez lornetki.
- Kiedy tylko wirnik zacznie się obracać, użyjcie lasera.
Najpierw wpuszczono do śmigłowca siedmiu zakładników. Prezydent i król zajęli dwa
miejsca z przodu po lewej stronie, książę i Cartland po prawej. Za nimi usiedli burmistrz, Muir i
szejk. Giscard i Chrysler siedzieli osobno w trzecim rzędzie. Obaj byli uzbrojeni. Sanitarka zbliżała
się właśnie do południowej wieży, gdy O Hare zastukał w okno kabiny kierowcy. Szyba opadła w
dół.
- Wracaj na środek mostu - powiedział.
- Wracać?! Boże, doktorku, on zaraz wysadzi ten cholerny most!
- Zdarzy się pewien wypadek, ale nie taki, jak myślisz. Zawracaj.
Johnson wszedł ostatni do śmigłowca. Kiedy zajął miejsce, Branson powiedział:
- Dobra. Startuj.
Rozległ się charakterystyczny, ogłuszający warkot, który szybko zmienił się w ryk, typowy
odgłos silnika pracującego na zbyt wysokich obrotach. Nawet to jednak nie zdołało zagłuszyć
przerażającego łoskotu na zewnątrz. Johnson wychylił się i nagle hałas ucichł.
- O co chodzi? - dopytywał się Branson. - Co się stało?
Johnson popatrzył przed siebie, po czym odezwał się cicho:
- Obawiam się, że miał pan rację co do tego lasera, panie Branson. Wirnik właśnie wpadł do
cieśniny.
Branson zareagował błyskawicznie. Podniósł słuchawkę i przycisnął guzik.
- Bradley?
- Słucham, panie Branson.
- Mamy kłopoty. Wracaj na most i zabierz nas.
- Niestety nie mogę. Sam jestem w opałach. Mam na karku dwa phantomy. Muszę lądować
na międzynarodowym lotnisku. Podobno ma tam być komitet powitalny.
Revson podniósł się bezszelestnie, trzymając w ręku biały flamaster. Nacisnął dwukrotnie
guzik. Dwaj mężczyzni niemal w tym samym momencie osunęli się bezwładnie do przodu, a
następnie, całkiem nieoczekiwanie i ku jego przerażeniu, runęli z łoskotem między fotele. Ich broń
upadła z brzękiem na metalową podłogę. Branson odwrócił się. W ręku trzymał pistolet. Był poza
zasięgiem obezwładniających igieł Revsona. Starannie wycelował i zaczął powoli, równomiernie
naciskać spust. Nagle krzyknął z bólu, gdy laska prezydenta smagnęła go po policzku. Revson
rzucił się na podłogę, zaciskając prawą dłoń na kolbie pistoletu Giscarda. Zanim Branson wyrwał
prezydentowi laskę i ponownie się odwrócił, Revson był już gotowy. Widział tylko głowę
Bransona, ale był gotowy.
Epilog
Prezydent, wiceprezydent, siedmiu decydentów i Revson stali obok siebie kilkanaście
metrów od sanitarki. Revson obejmował mocno April Wednesday. Stali i patrzyli w milczeniu, jak
ze śmigłowca wyciągano okryte płótnem nosze i niesiono je przez tłum uzbrojonych policjantów i
żołnierzy do czekającej sanitarki. Nikt nie miał nic do powiedzenia. Nie było o czym mówić.
- Jak tam nasi szlachetnie urodzeni przyjaciele? - spytał prezydent.
- Nie mogą się doczekać jutrzejszej wizyty w San Rafael - odparł Richards. - Potraktowali [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl