[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wiekiem, stuknęła trzykrotnie okutym stalą trzonkiem laski o posadzkę. - Czcigodny Igraine,
gubernatorze Kal-Theraxian, stań przed nami i wysłuchaj osądu! - zawołała dudniącym
głosem.
Khallayne zrobiła głęboki wdech i cofnęła się na swoje miejsce, usuwając się
wszystkim z oczu. Nagle pożałowała, że przyszła. Obecność była obowiązkowa, lecz z
pewnością nikt by nie zauważył, że jej nie ma.
Po kolejnej długiej przerwie Igraine powoli ruszył długą nawą, trzymając głowę
wysoko i dumnie. Przez salę przebiegł szmer, wszyscy bowiem zauważyli, że nie szedł sam,
jak zwykle oskarżeni o poważne zbrodnie. Za nim kroczyli odziani w odświętne szaty
przedstawiciele odgałęzień jego rodziny i przywódcy sąsiednich klanów, niektórzy nawet z
bardzo odległych prowincji.
Khallayne wypatrzyła Jyrbiana. który przepychał się przez tłum krewnych do przejścia
po drugiej stronie nawy, bliżej przodu sali. Podobnie jak ona, byli tak wstrząśnięci
liczebnością grupy za Igraine em, że zignorowali to niewybaczalne zachowanie młodzieńca.
Khallayne słyszała monotonny głos dostojniczki, która odczytywała oficjalne
oskarżenia i zarzuty z powództwa wzajemnego. Ramię w ramię z Igraine em stało niemal
pięćdziesięciu ogrów, uczestnicząc w tym bezprecedensowym pokazie solidarności. Czy
zdawali sobie sprawę, że to nie było posiedzenie Rady, na którym mogli wyrazić swe opinie?
Wczorajsze ryzyko skażenia przez obcowanie z Igraine em było niczym w porównaniu z tym
publicznym popisem. Jeśli zostanie uznany winnym zdrady i herezji, stojący u jego boku
zostaną również obciążeni tym samym wyrokiem!
Poszukała w tłumie Lyrralta. Nigdzie nie było go widać. lecz Jyrbian wciąż stał tuż
przy przejściu. wpatrując się - z otwartymi ustami w plecy sprzymierzeńców Igraine a.
Jakby wyczuwając jej wzrok, odwrócił się i spojrzał na nią. Zauważywszy
dezaprobatę w grymasie jej warg i ściągnięciu brwi, wzruszył ramionami, lekko unosząc
dłonie.
Czy to ją ocali przed podejrzeniami, ten ostentacyjny pokaz łaskawości ze strony tak
wielu ogrów?
Werdykt odczytywał jeden z urzędników Rady głosem zbyt cichym, by można go było
posłyszeć, lecz słowa zostały podchwycone na przedzie i dotarły jak echo na krańce sali,
zanim jeszcze dostojniczka zdążyła je obwieścić.
Oto wyrok sądu.
- Niespełna rozumu...
- Herezja...
- Winny...
- Winny...
- Winny...
Głosy wznosiły się i opadały w osłupieniu, radości i rozpaczy.
Khallayne gwałtownie odwróciła głowę. Na chwilę straciła grunt pod nogami,
odbierając szepty jak wymierzony jej policzek. Winny! Winny! Winny!
Co teraz się stanie?
Ogień. Czerwony. Palący. Przed nią majaczyła jakaś usiana mięsistymi naroślami i
wykrzywiona chytrze twarz, w której łypały mętne i szalone oczy. Dłoń o palcach po-
krzywionych jak karłowate gałązki złapała ją za ramię.
Khallayne otworzyła usta do krzyku.
- Khallayne, obudz się!
Sen urwał się gwałtownie, brutalnie przechodząc w rzeczywistość. Ogrzyca zdusiła
krzyk, budząc się w ciemności i czując zapach Jyrbiana. Nachylał się nad jej posłaniem,
budząc ją potrząsaniem za ramię. %7łar w kominku rzucał bardzo słaby blask, więc nie
dostrzegała jego twarzy, lecz z głosuj sposobu, w jaki ściskał ją za ramię, można było
wyczytać napięcie.
- Zbudz się!
Odepchnęła jego rękę i usiadła. - Co tam? Co się stało?
- Musimy jechać. Ubieraj się. - Szarpnięciem zerwał z niej koce, ledwo rzucając
okiem na jej nagość.
Khallayne szybko wstała i sięgnęła po narzutkę.
- Zostaw to. Ubierz się w strój podróżny. Mocne ubranie, dobre buty. - Jyrbian
podszedł do jej garderoby i przejrzał wiszące tam szaty.
Khallayne prędko przywdziała bieliznę, mimo jego poleceń decydując się na
umieszczenie najbliżej skóry warstwy delikatnego jedwabiu, a na wierzch narzuciła
wytrzymalszy strój z płótna.
Jyrbian wyrzucał z szafy ubrania - spodnie do konnej jazdy, bluzkę z długimi
rękawami, tunikę i pelerynę.
- Co się stało? - spytała, ubierając się.
- Dwóch stronników Igraine a nie żyje. Oficjalnie zginęli podczas próby ucieczki.
Nieoficjalnie od noża jednego z oprawców służących Radzie.
- Oprawców?
- Katów. Zostali zamęczeni na śmierć. Straceni za popieranie Igraine a.
Khallayne zamarła bez ruchu z palcami wplątanymi w sznurowadła wysokich butów
do konnej jazdy. Zamęczeni. Straceni. Nagle jej palce zaczęły żyć własnym życiem, szybko
kończąc swoje zadanie. - Dokąd jedziemy? - wyszeptała.
- Zwolennicy Igraine a pomagają mu zbiec dziś w nocy. Pojedziesz z nimi na północ.
- Nie rozumiem.
- Zwolennicy Igraine a...
- Ale czemu musimy z nimi jechać? - przerwała. - Nie wstaliśmy razem z nim.
- Lyrralt widział listę podejrzanych o sympatyzowanie. Twoje imię jest na niej. Moje
też.
Khallayne tupnęła o posadzkę, zarówno po to, by dać ujście złości i frustracji, jak i po
to, by buty ułożyły się wygodniej na nogach. - Gdzie na północ?
- Być może do Thoradu. Albo Sancronu. Może będziemy zmuszeni wybudować
własne miasto. - W jego głosie pobrzmiewało podniecenie.
Północ. Skinęła głową, przełykając ślinę i ukrywając strach. Całe życie czekała, by
rozwinąć swą magię. Teraz... nie było innego wyjścia.
- Tu są moje sakwy podróżne. - Wyrzuciła zawartość bogato rzezbionego kufra na
podłogę i rzuciła Jyrbianowi ciężką skórzaną torbę do zawieszenia przy siodle.
Ogr chwycił skórzaną sakwę. - Masz ekwipunek podróżny na zimę? Na północnych
przełęczach będzie zimno.
- Tutaj. - Wskazała kolejną skrzynię pod oknem. Kiedy Jyrbian zajęty był upychaniem
wełnianych spodni i jej zimowej peleryny do toreb, zapakowała szczotkę do włosów,
perfumy, kilka klejnotów i jedyną ludzką księgę czarów, której nie miała serca zniszczyć. Był [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl