[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mieszkają pod ziemią, ale wychodzą stamtąd na światło dzienne... Ciepło, Andrew, cie-
pło!... Zastanów się!
Gdyby on, Andrew Bruce, chciał ukryć wejście do swego lochu, postarałby się, żeby
nie można go było odróżnić od reszty posadzki. Wiedzmy tak właśnie zrobiły. Następnie
wymyśliłby proste urządzenie do otwierania i zamykania włazu, i zamaskowałby je tak,
aby naiwni koczownicy nie potrafili go znalezć.
Urządzenie-klucz musiało znajdować się w pobliżu włazu, żeby w razie konieczności
można było szybko z niego skorzystać.
Andrew zaczął ponownie obmacywać posadzkę, czołgając się wokół włazu po spira-
76
li, i wkrótce odnalazł leżący na niej okrągły, płaski kamień. Upłynęło co najmniej trzy
minuty prób, zanim kamień usunął się w bok, ukazując leżące pod nim wgłębienie.
Andrew wsunął tam palce, nacisnął rozległ się cichy szmer i kolista pokrywa włazu
uniosła się pionowo do góry. W otworze ukazało się słabe światło.
Z dołu nie dobiegał żaden głos.
Sztolnia była wykuta w masywie skalnym umiejętność znikania na żądanie bar-
dzo wzmaga autorytet czarodziej.
Andrew spuścił nogi do otworu i niemal natychmiast wymacał klamrę pionowej
drabinki.
Klamry niebawem się skończyły. Andrew stanął na dnie tunelu słabo oświetlonego
żółtym światłem pochodni zatkniętej w ścienny uchwyt.
Słabe tchnienie powietrza musnęło policzek. Andrew odskoczył, ale to był tylko
przelatujący bezszelestnie nietoperz.
Bruce nie miał żadnego planu. Wiedział tylko jedno trzeba zachować maksymal-
ną ostrożność. Im pózniej zostanie zauważony, tym więcej ma szans na dokonanie cze-
goś.
Szedł wolno, czując, jak kamienna posadzka przyjemnie chłodzi mu zmaltretowane
stopy. W pewnym momencie dostrzegł przed sobą skrzyżowanie tuneli, a zaraz potem
usłyszał ciężkie kroki. Stanął i przylgnął plecami do ściany.
Wiedzma omal się o niego nie otarła. Niosła na ręku jakiś metalowy przedmiot
Andrew spostrzegł jedynie matowy odblask, nie rejestrując kształtu. Pod wielkim
kapturem rysował się ostry profil, przywodzący na myśl pysk starego szczura. Dolna
część twarzy była ścięta i wraz z pochylonym czołem tworzyła trójkąt, którego wierz-
chołek stanowił czubek nieco obwisłego ze starości nosa. Starucha drobiła krok, co
sprawiało wrażenie, jakby miała cztery nogi. Wrażenie było tak silne, że Andrew od-
ruchowo sprawdził, czy wiedzmie nie wystaje spod peleryny ogon. Ale niczego nie do-
strzegł czarny płaszcz spowijał całe ciało, sięgając ziemi i odsłaniając jedynie blade
plamy twarzy i dłoni.
W ruchach wiedzmy było coś złowieszczego.
Przeszła korytarzem krzyżującym się z tunelem, w którym stał Andrew. Kiedy jej
kroki ucichły, ostrożnie popatrzył za nią zza rogu.
Zdążył zobaczyć, jak starucha zatrzymała się przy gładkiej ścianie i przesunęła po
niej ręką. W ścianie powstał czarny otwór, w którym wiedzma zniknęła.
Andrew stał przy zbiegu tuneli, zerkał na nierówny, blady płomień pochodni, na
czarną dziurę w ścianie i popędzał w myśli staruchę: no idz już, idz sobie, najwyższa
pora spać, czemu włóczysz się po nocy?
Grobowa cisza podziemia stała się tak doskwierająca, że Andrew chciał już ruszyć
dalej, kiedy wiedzma znów pokazała się w przejściu. Znów przesunęła ręką po ścianie
77
i otwór zniknął.
Starucha wracała tą samą drogą. Zaraz zatrzyma się, pociągnie nosem i powie: Tutaj
człowiekiem pachnie... Co za idiotyzmy przychodzą człowiekowi do głowy! Trzy dni
temu Andrew w najkoszmarniejszym śnie nie mógł przypuszczać, że jego życie będzie
zależało od jakiejś starej, kosmicznej wiedzmy.
Kroki ucichły. Andrew policzył do stu. Miejmy nadzieję, że starsze panie poszły już
spać.
Raz kozie śmierć! Andrew wszedł do szerokiego, poprzecznego tunelu, a właściwie
naturalnego korytarza o nierównych ścianach i stalaktytach gdzieniegdzie zwisających
ze stropu, i dotarł do miejsca, gdzie wiedzma przeprowadzała swoje manipulacje. Tam
długo przesuwał rękoma po ścianie, zanim odnalazł poszukiwaną wypukłość.
Drzwi cicho cmoknęły i odsunęły się w bok. Andrew wkroczył w atłasową czerń nie
znanego pomieszczenia i kamienne drzwi niezwłocznie zamknęły się za jego plecami.
Zaklął pod nosem. Miał dość niespodzianek.
Zaraz potem zapłonęło blade światło.
Andrew stał w obszernej jaskini, której strop w paru miejscach podparty był rów-
no ciosanymi kamiennymi słupami. To była sala muzealna, mocno zresztą zaniedbana
[ Pobierz całość w formacie PDF ]