[ Pobierz całość w formacie PDF ]

być z nimi, bo ich kocham.
- Ja też cię kocham, Mandy.
Ze zdumienia nie mogła dobyć głosu, a Stephan był nie mniej
zdziwiony niż ona. Nie spodziewał się, że będzie miał odwagę
wypowiedzieć te słowa.
Uniósł rękę do policzka Mandy i pogładził jej aksamitną skórę.
Nie widział ludzi stojących w pokoju, nie słyszał zgiełku
dobiegającego zza drzwi i okien - teraz istniała dla niego tylko ona.
- Nie wierzyłem, że potrafię naprawdę kogoś pokochać - mówił
cichym szeptem. - Ty skruszyłaś mój pancerz, pokazałaś, że nie
muszę więcej nosić masek. Ty nauczyłaś mnie rozpoznawać i
wyrażać uczucia. Teraz wiem, że cię kocham... i Josha... i całą twoją
rodzinę. Potrzebuję cię, byś pokazała mi, jak mam sobie radzić z tą
miłością.
Mandy pochwyciła jego dłoń.
- Ja też cię kocham, Stephanie.
Jej dotyk i słowa rozpaliły żar w jego piersi. Jednak smutek w jej
oczach przywołał go do rzeczywistości.
- Ale nie mogę z tobą wyjechać - dodała, spuszczając wzrok.
Skinął głową i zacisnął szczęki, aż zagrody mięśnie jego twarzy.
- Rozumiem.
Nagle poczuł się jak pięcioletnie dziecko, od którego odchodziła
kolejna niania. A matka, grożąc palcem, potrafiła go tylko upomnieć,
że książę nie powinien płakać.
Pochylił się i dotknął ustami policzka Mandy. Na twarzy poczuł
muśnięcie jej włosów.
- Na mnie już czas - powiedział. - Idę do dziennikarzy. Gdy
wrócisz z kościoła, już mnie tu nie będzie. Zatrzymam się w hotelu,
aż do odlotu. Gdyby nachodzili was dziennikarze, daj im mój adres.
Ja wszystko załatwię.
Przez dłuższą chwilę nie mogli oderwać od siebie wzroku.
Stephan wiedział, że jeśli kiedykolwiek spojrzy na zieleń drzew lub
trawy, zawsze będzie myślał o oczach Mandy.
Wreszcie odwrócił się i wyszedł przed dom.
ROZDZIAA DZIEWITY
W powietrzu czuć było już jesień. Wciąż jeszcze było ciepło, a
na drzewach tylko gdzieniegdzie pojawiły się żółte liście, jednak
dało się zauważyć, że lato odchodzi. Z każdym dniem słońce
wstawko minutę lub dwie pózniej i coraz wcześniej zapadał
zmierzch.
Mandy siedziała na najwyższym schodku werandy i raczyła się
poranną filiżanką kawy. Ostatnio zaniechała oglądania wschodu
słońca - wychodziła na werandę, gdy złota kula była już nad
horyzontem. Może na wiosnę wróci do ceremonii witania dnia o
świcie, lecz teraz nie była w stanie delektować się tym widokiem.
Wschodzące słońce zbytnio przypominało jej o istnieniu dalekich
lądów. Na jednym z nich żył teraz Stephan...
Odkąd wyjechał, dzwonił do nich w każdą niedzielę. Prosił do
telefonu po kolei wszystkich członków jej rodziny, łącznie z Joshem,
który zaczął już wypowiadać całe zdania.
Stephan mówił, że musi przejmować coraz więcej obowiązków,
gdyż jego ojciec podupada na zdrowiu. Na szczęście - dodawał -
może liczyć na wszechstronną pomoc swojej siostry, która, jak
twierdził, doskonale nadawałaby się do rządzenia państwem, ale
przecież...
W jego słowach dawało się wyczuć mocne przekonanie, że
przecież pewnego dnia wszystkie obowiązki i tak spadną na nowego
króla... Joshuę.
Rozmowy te czasami były nad wyraz sztywne. Stephen zawsze
pytał ich najpierw o zdrowie, a następnie o pogodę... Cóż, starał się
za wszelką cenę utrzymać kontakt z następcą tronu. I to wszystko.
Mandy usłyszała skrzypnięcie drzwi. Przez sekundę wstrzymała
oddech, spodziewając się Stephana. Nie mogła pozbyć się tej
nierealistycznej mrzonki, że on tutaj nadal jest.
- Dzień dobry, kochanie.
- Witaj, babciu.
Starsza kobieta usiadła na schodku obok wnuczki i przez kilka
chwil obie siedziały w ciszy. Koło domu przejechał samochód.
Mandy drgnęła.
- Ciągle myślę, że czeka nas kolejna przeprawa z dziennikarzami
- odezwała się. - Nie potrafią uszanować czyjejś prywatności.
- Mamy to już za sobą - pocieszyła ją Nana.
- Wiem, ale chodzi mi o Josha. Chcę, by miał normalne,
szczęśliwe dzieciństwo. A niektórzy traktują go tak, jakby był
dzieckiem z innej planety.
- Nie ma czym się zamartwiać. - Nana objęła Mandy ramieniem.
- Jakoś to będzie.
- Masz rację. Wszystko zaczyna wracać do normy. Ale nie jej
serce, w którym pozostała jedynie pustka.
- Nie wszystko będzie jak dawniej - westchnęła babcia. -
Tęsknisz za nim?
Mandy pospiesznie wstała.
- Dlaczego mnie o to pytasz?
- Bo znam cię tak dobrze jak siebie. Nie martw się, pewnego
dnia pojawi się ktoś i pokoloruje twój świat.
- Tak, wiem...
Nie była tego taka pewna. U swojego boku nie potrafiła
wyobrazić sobie nikogo, oprócz Stephana. Pragnęła, by to on ją
obejmował, dotykał, całował&
- Stephanowi zależy na tobie - ciągnęła Nana. - Widziałam, jak
na ciebie patrzył.
- I co z tego. On nie jest zwykłym facetem, który wstaje rano i
idzie do pracy. Jest księciem i ma te swoje państwowe obowiązki.
- Miał taki smutek w oczach, gdy się żegnaliście. Już myślałam,
że zabierze cię ze sobą, jak tego Kopciuszka z bajki.
- Ale ty jesteś romantyczna, babciu - westchnęła Mandy. -
Owszem, chciał, żebym z nim wyjechała. Mówił, żebym na Kastylii
przeczekała, aż ucichną plotki. Lecz nie mogłam się na to zgodzić.
- A to dlaczego?
- Tu jest moje miejsce na ziemi. Kocham ten dom i... was
wszystkich.
Babcia uśmiechnęła się lekko.
- Korzystając z książęcego konta Stephana, mogłabyś odwiedzać
nas co tydzień.
Mandy pokręciła z rezygnacją głową.
- Właśnie to, że ma on pieniądze i że jest księciem, to dwie
największe przeszkody. Pamiętasz, jak nieszczęśliwi byli Alena i
Lawrence? Oboje mieli aż nadto na koncie w banku i co im to dało?
- Ależ, kochanie, to nie pieniądze unieszczęśliwiły Alenę. Jej
rodzice byli chciwi i nikczemni także wtedy, gdy nie mieli
złamanego grosza. To nie pieniądze są brudne, ale ich serca.
Mandy wylała na trawę resztki zimnej już kawy. Trudno jej było
przyjąć argumenty Nany, choć brzmiały całkiem logicznie.
- Stephan nie ma frontowej werandy - powiedziała, zmieniając
temat. - Gdy mi to wyznał, poczułam dla niego współczucie. Czy to
nie śmieszne, by współczuć komuś, kto ma pięćdziesięciopokojowy
pałac bez werandy?
- Powiesz mi, dlaczego nie wyjechałaś z nim na Kastylię? - nie
dawała za wygraną Nana.
- Zdarzyło się tu wiele złego, gdy mieszkałam w Dallas. Umarł
dziadek...
- Przesadzasz. - Babcia ujęła dłoń wnuczki. - Działy się też
dobre rzeczy. Darryl ożenił się z Lindą, urodził się Josh. A dziadek
by umarł bez względu na to, czy byś tu była, czy nie. Miał
nadciśnienie i nie mogłabyś mu pomóc.
- Wiem. Ale mogłabym przynajmniej być z nim do końca jego
dni.
- A cóż by to zmieniło? Przy Alenie byłaś do końca i co, było
wam łatwiej?
- Gdybym cię, babciu, nie znała, dałabym głowę, że próbujesz
mnie namówić na wyjazd z domu.
- Wreszcie się domyśliłaś. Powinnaś była wyjechać, skoro
Stephan cię o to prosił.
- Ale tu jest mój dom. - Mandy była coraz bardziej zakłopotana.
- Potrzebuję was wszystkich. Zresztą, nigdzie nie chcę wyjeżdżać.
Nana puściła rękę wnuczki, wzięła swoją filiżankę ze schodów i
oparta się o poręcz.
- Szkoda, że nie znałaś mojej babci. To właśnie dla niej mój
dziadek zbudował ten dom.
Mandy odetchnęła z ulgą. Nana zacznie teraz opowiadać kolejną [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl