[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dalszą metę zaś zaplanowała sobie piwo. Zdenerwowana wściekłość przekształciła się
w niej w zwyczajne, ponure nieszczęście.
I po co ja się w nim zakochałam! jęknęła, odkręcając kapselek.
Czy nie napomykałaś aby czasem o poślubieniu go w dodatku? wytknęłam de-
likatnie. Zdaje mi się, że chciałaś...
Ja chciałam...?! Dominika...?! Za nic!!! To on takie głupoty brzdąkał, bredził i nic
więcej! %7łe się rozwiedzie i tak dalej, ale tyle mi jeszcze rozumu zostało, że omijałam te-
mat! Chociaż nie, nieprawda, gdyby mnie kochał cały czas jak normalny człowiek, ja
bym się wygłupiła...!
No to sama zobacz, jakie to szczęście, że cię do siebie ostatecznie zraził...
No wiesz...! Większe szczęścia widywałam... Ale zraził, fakt, mam go dosyć. Ja nie
mogę takich rzeczy przeżywać co drugi dzień, przedwczoraj też mi numer wywinął,
mam przyjechać do niego w środku nocy, bo beze mnie się dusi, oddychać nie może,
pojechałam, jak głupia, do tej jego garsoniery, pijany był kompletnie i płakał. Koniecznie
musiał płakać w moich objęciach, inaczej mu się zle płakało. W łóżku też płakał...!
66
Milczałam tak potępiająco, jak tylko mogłam. Miałam nadzieję, że sama atmosfera
wywrze na nią swój wpływ. Nie mogłam sobie wyobrazić nic gorszego niż jej małżeń-
stwo z Dominikiem, a gdyby on się postarał, byłoby to, niestety, możliwe. Nadzieja le-
żała w żonie, która wcale nie rwała się do rozwodu, separacja zadowalała ją w pełni. Co
ta Marta w nim zobaczyła...? No trudno, diabli wiedzą, każda miłość ma własne poplą-
tane ścieżki...
Atmosfera odwaliła robotę. W dziko nieszczęśliwej Martusi zaczął działać umysł.
Wolę trupa oznajmiła po tej drugiej małpce. Nawet takiego trudnego.
Doznałam lekkiej ulgi, chociaż wiedziałam doskonale, że to wcale jeszcze nie ko-
niec. Jeśli jutro Dominik przeistoczy się znienacka w ogniście kochającego amanta, ona
się złamie. Po czym znów przeżyje klęskę, znów go znienawidzi, znów się złamie i tak
w kółko. Dostanie nerwicy. Pomijając wszelkie ludzkie uczucia, nie mogłam jej na to
pozwolić ze względu na scenariusz, przez jakiś czas przynajmniej musiała być człowie-
kiem pracy, a nie miłośnicą zdeptaną.
Chwalić Boga, na zdeptaną miłośnicę nadawała się jak puma do robótki na drutach.
A w ogóle to on się dowiedział od kogoś, że byłam w tym Forum przypo-
mniała sobie nagle. Jakiś kretyn mnie rozpoznał pomimo peruki. Nie, nie ma wyj-
ścia, rzucam go. On już mnie rzucił. Jeśli będę usiłowała do niego zadzwonić, oderżnij
mi rękę, bardzo cię proszę.
Taka pracowita to ja już nie jestem. Piłę mam tępą. Nie będę z tą piłą latać za tobą
po mieście...
Nagle oczyma duszy ujrzałam ten obraz, doskonale filmowy. Zledzę ją, jeżdżę za
nią, piła mi leży na siedzeniu obok, ona się zatrzymuje, wyskakuje z samochodu, ja też,
chwytam narzędzie, lecę ku niej, piła morderczo błyska w słońcu...
Nie wytrzymałam, opisałam wizję. Już po pierwszych dwóch słowach Martusia
uchwyciła sens, jak zwykle zobaczyła to samo, scena ułożyła nam się doskonale, oko-
liczności towarzyszące zalęgły się jak karaluchy, pluskwy, króliki, szczury, czy co tam się
szybko mnoży. Dominik zszarzał, przyklapł, stracił znaczenie...
Co za szkoda, że nam się to niczego nie nada! westchnęłam z żalem.
A czy ja wiem? zaprzeczyła żywo Martusia.
Lata u nas przecież Bartosz za Beatą, dlaczego nie z piłą...?
W innym sensie lata, do kitu. To już prędzej Ela za Agatą...
Taksówkę wezwałam o wpół do drugiej, ściśle biorąc dwie, bo ktoś musiał odprowa-
dzić jej samochód. Oglądanie pożaru ustaliłyśmy na dwunastą. Scenariusz posunął mi
się odrobinę do przodu.
Ale wszystko jedno, licz się z tym, że ja będę jakiś czas nieszczęśliwa oznajmi-
ła Martusia, wychodząc. Zajmę się pracą i do kasyna pójdę przynajmniej bez obaw
i wyrzutów sumienia. Tyle mojego! Ale nieszczęśliwa będę.
Pozwoliłam jej być nieszczęśliwa, byle bez wielkiej przesady...
67
* * *
Pożar wyszedł imponująco.
Robocze taśmy Kajtka i Pawełka należało oglądać na dwóch ekranach równocześnie,
bo uzupełniały się wzajemnie. Pawełek nadążył za strażą pożarną i znalazł się na miej-
scu równocześnie z nimi. Strażacy, w pełni świadomi, że występują przed kamerą, akcję
rozwinęli godną podziwu. Możliwe, że taką samą rozwijaliby i bez kamery, tu jednakże
wypadła im działalność iście pokazowa. Tylko klaskać. Pawełkowi też należały się wiel-
kie brawa, wyłapywał wszystko bez dłużyzn, sfilmował nawet ostateczne wylatywanie
sejfu, który utkwił chwiejnie w wyprztęczonej ścianie i pierwszy strumień cieczy, moż-
liwe, że wody, pozbawił go resztek równowagi. Gruchnął zdrowo, a mimo to rzeczywi-
ście pozostał zamknięty.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]