[ Pobierz całość w formacie PDF ]
im się między palcami i sunęli całą masą z nadal kołującą maszyną.
Potem kilka jardów przed mostkiem statku maszyna - i jej obsługa naziemna -
wreszcie zatrzymała się z przerazliwym piskiem. Ludzie przewracali się, wpadali jeden na
drugiego, ale wznosili triumfalne okrzyki.
Kolejne udane lÄ…dowanie Dymiarzy.
Uwagę %7łeglarza zwrócił odgłos pracy innego silnika. Popatrzył w dół na kołyszący się
na falach skuter i zobaczył małą, dwuosobową łódz patrolową, która zatrzymała się obok.
Zerknął przez wyżartą przez rdzę dziurę. Dymiarze odwijali wąż z długiego szybu i
ciągnęli do milczącego już wodnopłatu. Przedwcześnie trysnął sok pędny oblewając pokład.
Wreszcie wciśnięto końcówkę węża do baku.
Był tam zbyt wielki ruch; zbyt wielu Dymiarzy na pokładzie. W dole było ich tylko
dwóch, w kurtkach i goglach. Jeden ściskał w ręce długą kuszę. Przyglądali się pustemu
skuterowi przechyleni przez burtę łódki. Nie patrzyli w górę.
Tam była większa szansa powodzenia.
Gdy wreszcie strażnicy podnieśli głowy, zobaczyli - oczywiście o wiele za pózno -
%7łeglarza. Spadł prosto między nich. Złapał ich za karki żelaznym uściskiem. Zciągnął obu za
burtę łodzi. Poleciały bryzgi wody.
Gdy tylko znalezli się pod powierzchnią, pociągnął ich coraz głębiej i głębiej.
Rozpaczliwie uciekały pęcherzyki powietrza. Ale Dymiarze byli potężnymi osiłkami i jeden z
nich, ten z kuszą, wyrwał się z uścisku %7łeglarza. Zdołał wymierzyć i nacisnąć spust. Ale
%7łeglarz wywinął się pociskowi, który dosięgnął drugiego Dymiarza. Krew ciemnym
strumieniem zaczęła uciekać z trupa.
Dymiarz z kuszą nie miał więcej bełtów - i powietrza. Gorączkowo pracował rękami i
nogami, płynąc ku powierzchni. Pęcherzyki powietrza eksplodowały mu z ust, a potem ilość
ich zmalała do zera, bo %7łeglarz złapał go za kostkę i pociągnął w dół, gdy tamten był kilka
jardów od powierzchni. Dymiarz dziko wymachiwał rękami wpatrzony w wodne okno,
którego nie mógł otworzyć ani dosięgnąć. Czasem kierował spojrzenie w dół. Szeroko
otwartymi, oszalałymi oczami szukał litości w twarzy %7łeglarza.
Na próżno.
Wkrótce %7łeglarz sam wynurzył się z wody, wsiadł na skuter wodny... ubrany w gogle
i kurtkÄ™ Dymiarza.
Kowadło był Dymiarzem odpowiedzialnym za komorę startową, spore pomieszczenie
na poziomie linii wodnej. Dysponowało krótkimi rampami przylegającymi do obu stron
gigantycznej, wyżartej przez rdzę dziury w kadłubie statku. Poziom wody w komorze wynosił
dwie stopy, co pozwalało Dymiarzom na wprowadzanie i wyprowadzanie skuterów. Wiele
pojazdów - w różnych fazach remontów - stało wzdłuż metalowych ścian. Truan i Djeng -
dwaj wiecznie zawracający dupę Dymiarze - wpadli do Kowadła. Dręczyli go o naprawę i
oddanie skuterów nie nadających się do użytku od czasu napadu na Oazę.
Nie wiedzieli, że ma pełne ręce roboty?
- Zajmę się tym, zajmę - powiedział im. - Jestem odpowiedzialny za to, żeby można
było bezpiecznie dosiadać tych trupów. Chcecie zginąć w jakimś strasznym wypadku,
bezmózgie kretyny?
Hałas zbliżającego się skutera zwabił go do zardzewiałego otworu komory. Brnąc w
wodzie podszedł tam i zatrzymał się na szeroko rozstawionych nogach. Wsparł ręce na
biodrach i mrużąc oczy wpatrywał się w mgłę.
- Koń?! - zawołał. - To ty? Zdejm trochę gazu, na szczypce kraba! Zwolnij!
Ale obroty silnika nagle wzrosły.
- Powiedziałem, zwolnij! Zaraz...
I to były ostatnie słowa Kowadła, bo skuter wodny wpadł do komory startowej i
grzmotnął dokładnie w klatkę piersiową nieszczęśnika. Zrobił w niej taką dziurę, że Kowadło
wyzionÄ…Å‚ ducha na miejscu.
%7łeglarz, którego skuter dokładnie i gwałtownie zatrzymał się na już nieżyjącym
Dymiarzu, znalazł się w komorze startowej statku. Dwaj zaskoczeni piraci zbliżali się
rozbryzgując płytką wodę zalegającą podłogę. Siedział spokojnie. Niech tamci pokażą, co
umieją. Trzymał rękę blisko futerału ze strzelbą nieżyjącego Knura...
- Zabiłeś Kowadło! - powiedział Dymiarz. Ale drugi... śmiał się.
- Aadne lądowanko, przygłupie! - zawołał do %7łeglarza.
Pierwszy potrząsnął głową.
-Chłopie, ten Kowadło zawsze wpierdzielił się tam, gdzie nie trzeba!
-Taaa - potwierdził drugi. - Wygląda na to, że zginął w strasznym wypadku!
-Taaa - powiedział pierwszy. - Ale z niego bezmózgi kretyn!
I dwaj Dymiarze objęci wpół wyszli z komory. Ich rechot huczał odbijając się od
stalowych ścian.
%7łeglarz, choć zaskoczony, z ulgą zsiadł ze skutera. Jakim rzadkim, dziwnym i głupim
plemieniem są Dymiarze! Przerzucił przez ramię strzelbę Knura. Zostawił za sobą pojazd i
nieżywego Dymiarza, który posłużył mu za lądowisko.
Ostrożnie minął wyrżnięte byle jak przejście, prowadzące do brzucha statku. Nagle
czyjś głos zabuczał mu nad głową. %7łeglarz okręcił się na pięcie i błyskawicznie wyrwał nóż z
pochwy.
- OTO ON! - rozległ się gromki okrzyk. Dobiegał z małej, przykrytej szmatą skrzynki.
Wisiała na ścianie na wysokości głowy %7łeglarza! Co to za skrzynka, która potrafi mówić?
I mówiła dalej:
- POWSTACCIE, BRACIA I SIOSTRY! SKIERUJCIE NA NIEGO OCZY I
OTWÓRZCIE PRZED NIM SERCA, OTO WASZ POKORNY DOBROCZYCCA,
DUCHOWY PASTERZ I DYKTATOR NA CAAE %7Å‚YCIE - DIAKON DEEZ !
Czy skrzynka w jakiś sposób przekazywała głos z innego miejsca statku?
Bez względu na to, co i skąd to było, nie miał wcale ochoty tego słuchać. Uderzył w
skrzynkę, jakby była głową kogoś, kto go obraża, strącił ją ze ściany. Roztrzaskała się na
kawałki na podłodze.
Wsunął nóż do pochwy i ruszył przed siebie, w głąb statku. Miał nadzieję, że gogle i
kurtka Dymiarza posłużą mu za przepustkę.
Truan i Djeng, Dymiarze, którzy byli świadkami strasznego wypadku Kowadła,
wkrótce wrócili do komory startowej. Przyprowadzili zastępcę zmarłego. Ktoś musiał
szefować temu stanowisku.
Ale coś tuż za wjazdem do komory, na tyle blisko, że mgła nie potrafiła tego ukryć,
przyciągnęło ich uwagę. Truan stanął dokładnie w tym samym miejscu, w którym Kowadło
nieświadomie oczekiwał na swoją śmierć. Wyjrzał i zobaczył kołyszącą się na falach pustą
łódz patrolową... i dwa trupy Dymiarzy.
-Mamy nieproszonego gościa - powiedział Djeng.
-Cholera - zaklął Truan. - 1 mieliśmy go przed sobą...
-Nie mów Diakonowi - ostrzegł Djeng.
-%7łeby stracić życie?
Z wysoka dobiegł ich ryk tłumu wiwatującego na wejście Diakona. Truan zastanowił
się, jakie konsekwencje groziłyby im wszystkim, gdyby wieczór triumfu wodza został
zniszczony przez ten akt sabotażu. A jeśli to wszystko było dziełem tego człowieka - ryby?
Po Deez krążyły plotki o złapanej dziewczynce, która mruczała, że zjawi się demon i ją
uratuje...
-Daj ludziom znać - powiedział Truan. - Niech go znajdą.
-Związać i doprowadzić? - spytał Djeng.
-Związać i doprowadzić - potwierdził Truan.
ROZDZIAA DWUDZIESTY SZÓSTY
Z mostka Deez rozciągał się widok na tłum Dymiarzy. Zachowanie tej społeczności
było zupełnie wyzbyte jakichkolwiek norm. Tłuszcza wyła, popychała się i groziła
wybuchem. Rozradowana zapowiedzią znalezienia Suchego Lądu, czemu rumieńca dodały
plotki o dziewczynce z mapą na plecach (ponoć dziecko było więzniem na statku, właśnie
teraz!), ale równocześnie niespokojna, napięta, zmęczona pustymi obietnicami i pogłoskami
bez pokrycia. Nawet te półgłówki wiedziały, że zapasy na Deez się kurczą. Jedyną
amunicję, jaką mieli, zdobywali topiąc ścianę za ścianą, a atole były rzadsze niż czasopisma.
Niemniej jednak, gdy ich przywódca wszedł po metalowych schodkach na mostek,
rozległy się dzikie, entuzjastyczne wiwaty, które uśmiechnięty wódz usłyszał równie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]