[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Sądzę, że nie. Ale doktor Ames udzieli panu więcej informacji na ten temat.
- Ach, oczywiście, nie jest pan lekarzem.
- Nazywam się Tosswill.
A więc to brytyjski ekspert, którego lady Willard opisała jako pomniejszego
urzędnika Muzeum Brytyjskiego. Było w jego zachowaniu coś poważnego i
budzącego zaufanie, co przypadło mi do gustu.
- Proszę iść za mną - ciągnął doktor Tosswill. - Zaprowadzę panów do sir
Willarda. Bardzo mu zależało, aby go powiadomić, gdy tylko panowie przybędą.
Przeszliśmy przez obóz do olbrzymiego namiotu. Doktor Tosswill podniósł
plandekę i weszliśmy do środka. Siedziało tam trzech mężczyzn.
- Sir Guy, przyjechali monsieur Poirot i kapitan Hastings - powiedział Tosswill.
Najmłodszy z mężczyzn zerwał się na równe nogi i podszedł, aby nas
przywitać. W jego zachowaniu widoczna była pewna impulsywność, czym
przypominał swoją matkę. Był o wiele słabiej opalony od pozostałych, co w połączeniu
z pewnym wymizerowaniem widocznym wokół oczu sprawiało, że wyglądał na więcej
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
niż dwadzieścia dwa lata. Najwyrazniej usiłował dzielnie znosić jakieś silne psychiczne
napięcie.
Przedstawił swoich dwóch towarzyszy, doktora Amesa,
trzydziestokilkuletniego mężczyznę o nieco posiwiałych skroniach, który wyglądał na
człowieka uzdolnionego, i pana Harpera, sekretarza, miłego szczupłego młodzieńca,
noszącego narodowe insygnia w postaci oprawionych w róg okularów.
Po kilku minutach zdawkowej rozmowy ten ostatni wyszedł, a doktor Tosswill
podążył za nim. Zostaliśmy z sir Willardem i lekarzem.
- Proszę zadawać takie pytania, jakie tylko pan życzy, monsieur Poirot -
powiedział sir Guy. - Ciąg tych niesamowitych nieszczęść wprawił nas w całkowite
osłupienie, ale nie jest on, nie może być, niczym innym, jak zwykłym zbiegiem
okoliczności.
Jego zachowaniu towarzyszył pewien niepokój, który przeczył słowom.
Widziałem, że Poirot bacznie mu się przygląda.
- Zaangażował się pan w tę pracę, sir Guy, całym sercem?
- O tak. Nieważne, co się będzie działo czy co z tego wymknie; praca nadal
będzie trwać.
Poirot odwrócił się do drugiego mężczyzny.
- Co pan na to, monsieur le docteur?
- No cóż - przeciągle powiedział doktor - nie wyłamuję się.
Poirot zrobił jeden z tych swoich pełnych wyrazu grymasów twarzy.
- W takim razie, evidemment, musimy ustalić kilka rzeczy. Kiedy zmarł pan
Schneider?
- Trzy dni temu.
- Jest pan pewien, że to był tężec?
- Całkowicie.
- Nie da się tego pomylić na przykład z otruciem strychniną?
- Nie, monsieur Poirot, wiem, do czego pan zmierza. Ale to był ewidentny
przypadek tężca.
- Nie otrzymał zastrzyku surowicy?
- Oczywiście, że tak - odparł oschle doktor. - Zrobiliśmy wszystko, co było
możliwe.
- Czy miał pan tu surowicę?
- Nie. Przywiezliśmy ją z Kairu.
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
- Czy były jeszcze jakieś przypadki tężca w obozie?
- Nie, ani jednego.
- Czy jest pan pewien, że śmierć pana Bleibnera nie była spowodowana
tężcem?
- Jestem tego całkowicie pewien. Miał zadrapanie na kciuku, w które wdało się
zakażenie, i wywiązała się z tego posocznica. Przypuszczam, że dla laika brzmi to
zupełnie tak samo, ale są to dwie zupełnie różne rzeczy.
- Więc mamy cztery zgony, absolutnie do siebie niepodobne: niewydolność
krążenia, posocznicę, samobójstwo i tężec.
- Dokładnie, monsieur Poirot.
- Czy jest pan pewien, że nic tych zgonów nie łączy?
- Nie bardzo pana rozumiem?
- Wyrażę się jaśniej. Czy ci czterej mężczyzni nie zrobili czegoś, co mogłoby
uchodzić za lekceważenie Men-her-Ra?
Zdumiony doktor zaczął wpatrywać się w Poirota.
- Mówi pan od rzeczy, monsieur Poirot. Chyba nie uwierzył pan w te brednie,
które wypisują gazety?
- Całkowita bzdura - wymamrotał rozgniewany Willard.
Poirot pozostał nieruchomy, mrużąc z lekka swoje zielone kocie oczy.
- Więc pan w to nie wierzy, monsieur le docteur?
- Nie, proszę pana, nie wierzę - zdecydowanie oświadczył doktor. - Jestem
człowiekiem nauki i wierzę tylko w to, o czym mówi nauka.
- Czyż w starożytnym Egipcie nie istniała nauka? - zapytał cicho Poirot. Nie
czekał na odpowiedz i rzeczywiście doktor Ames wydawał się przez chwilę zupełnie
zbity z tropu. -Nie, niech mi pan nie odpowiada, chciałbym się raczej dowiedzieć, co
myślą tubylcy.
- Sądzę - powiedział doktor Ames - że gdzie Biali tracą głowy, tubylcy nie
pozostają daleko w tyle. Przyznaję, że zaczynają bać się, jak by pan to ujął, ale nie
mają ku temu żadnego powodu,
- Ciekawe - powiedział Poirot wymijająco.
Sir Guy pochylił się do przodu.
- Chyba nie wierzy pan... - zawołał pełen powątpiewania - och, przecież to
absurdalne! Nie wie pan nic o starożytnym. Egipcie, jeżeli pan tak uważa,
W odpowiedzi Poirot wyjął z kieszeni małą książeczkę, stary, podarty
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
egzemplarz. Gdy go wyciągnął, zobaczyłem tytuł Magia u Egipcjan i
Chaldejczyków . Potem, obróciwszy się, spokojnie wyszedł z namiotu. Doktor utkwił
we mnie wzrok.
- Czy ma jakiś mały pomysł?
Zdrobnienie to, tak często używane przez Poirota, wywołało u mnie uśmiech,
gdy usłyszałem, jak wypowiada je ktoś inny.
- Nie wiem dokładnie - wyznałem. - Sądzę, że zamierza odprawić egzorcyzmy
nad złymi duchami.
Wyszedłem szukać Poirota, znalazłem go rozmawiającego z młodzieńcem o
pociągłej twarzy, który był sekretarzem świętej pamięci pana Bleibnera.
- Nie - mówił Harper. - Jestem z wyprawą zaledwie od sześciu miesięcy. Tak,
orientowałem się w sprawach pana Bleibnera całkiem dobrze.
- Czy może mi pan opowiedzieć wszystko, co ma jakikolwiek związek z jego
bratankiem?
- Pojawił się tu pewnego dnia. Całkiem przystojny facet. Nigdy go wcześniej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]