[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wał, że już nigdy nie będzie się jej narzucał, leżał w jego kieszeni jak
gorzkie przypomnienie obietnicy.
Przyjaźń z Letty przypuszczalnie go zabije. Ale, na Boga, co miał robić?
Już nie mógł jasno myśleć. Myśli odpłynęły, podobnie jak ból w nodze,
wskutek działania morfiny. Oparł dłonie na parapecie.
Ona pewnie już śpi, kasztanowe włosy rozsypały się na białej pościeli,
skóra była ciepła i zaróżowiona. Przycisnął czoło do zimnej szyby.
Przez całe życie podporządkowywał emocje rozumowi, próbując ze
wszystkich sił zachować równowagę, postępować rozsądnie i rozważnie.
Uśmiechnął się gorzko. Po trzydziestu trzech latach życia przebudził się
i serce mu pękło ze słodyczy i goryczy. Ile lat będzie musiało jeszcze upły
nąć, zanim przestanie boleć?
157
- Elliocie. - To jej głos. - Elliocie. Proszę, odwróć się.
- Po co? Jesteś nierealna - powiedział rzeczowo, rozsądny nawet pod
wpływem narkotyku. - Jesteś tylko mieszaniną morfiny i brandy. I prag
nienia - dodał po namyśle. - Nieznośnego pragnienia.
- Ależ to ja. Proszę. To dla mnie trudne. Odwróć się.
Co za różnica? Odwrócił się i szybko nabrał powietrza. Stała przy
drzwiach jego pokoju, ubrana w stary szlafrok jego ojca. Piękne, rozpusz
czone włosy spływały jej po plecach i ramionach. Spod wytartego rąbka
wystawały bose stopy. Szczupłe i wąskie, delikatne jak skrzydła ptaka.
Nie powinna tu być. Ale przecież nie wiedziała o morfinie i brandy. Nie
wiedziała, że opanowanie, które zawsze było dla niego poważnym wy
zwaniem, teraz przestało już być istotne.
- Wracaj do swojego pokoju.
Nie poruszyła się. Ciemny rumieniec wypłynął jej na szyję i zabarwił
policzki.
- Nie mogę - wyszeptała.
Zacisnął ręce na parapecie za sobą.
- Szukasz przygód? - Chciał, by zabrzmiało to lekko, ale wyszło szorstko.
- Chyba tak.
Nie wyglądała na poszukiwaczkę przygód. Wydawała się zagubiona
i równie spragniona miłości jak on.
- Boże, Letty. Nie masz w sobie ani krzty rozwagi?
- Chyba nie.
Ona nie chce twojej miłości, upomniał siebie z wściekłością. Miał na
dzieję, że świadomość tego da mu siłę, by mógł się jej oprzeć. Bo ona była
wyraźnie zdecydowana go uwieść. Nawet młokos by się zorientował. Była
pełna obawy, niespokojna i płochliwa, ale równocześnie wyczekująca i go
towa.
Podeszła do niego, a jej piersi zakołysały się pod ciemnoczerwonym
jedwabiem. Na Boga, pod szlafrokiem była naga.
- Zimno mi.
Nie zrobi tego. Nie zrobi. To wbrew wszystkim zasadom, które wyzna
wał. Miał w sobie dosyć siły.
- Znajdę ci dodatkowy koc.
- A mnie się podoba ten - wskazała niebieski pled na jego łóżku.
- Proszę - powiedział krótko, przeszedł przez pokój i chwycił za róg
koca. Rzucił go w jej stronę, ale nawet nie próbowała go złapać, więc
spadł na podłogę.
Schyliła się powoli. Jedwabny szlafrok przylgnął do jej zaokrągleń. Spoj
rzała na Elliota przez ramię. Włosy prowokująco opadły jej na twarz.
158
- Przestań. - Wsunęła włosy za ucho i uśmiechnęła się do niego, mą
dra, pewna siebie i bezlitosna. - Letty, ty nie rozumiesz.
Walczył, by zachować spokój. Bez względu na okoliczności zawsze był
opanowany. Nigdy przedtem nie został jednak wystawiony na takąpróbę.
Pragnął jej. Pożądał aż do bólu.
- Nie chciałabym, żebyś z mego powodu cierpiał niewygodę.
Podniosła koc. Zbyt późno zorientował się, że dał jej pretekst, by mogła
się zbliżyć. Podeszła do łóżka i zatrzymała się metr od niego, wciąż zagad
kowo się uśmiechając. Owionął go jej zapach...
Nie wiedział, co się właściwie stało. Mijała go, a chwilę później trzymał
ją w ramionach. Uniósł ją do góry i popchnął do tyłu, z ustami otwartymi
na jej wargach, a przepełniające go pożądanie ogarnęło ją i zniewoliło.
Przywarła do niego całym ciałem i rozchyliła wargi. Przesuwała dłońmi
po jego ciele, dotykając ramion, rąk, piersi. Wsunęła je pod rozpięte brze
gi koszuli, rozpalając w nim ogień.
Rozluźnił pasek zawiązany w jej talii i rozsunął jedwabne poły, zdejmu
jąc szlafrok z jej ramion. Odchyliła się do tyłu i spojrzała mu w oczy, ajej
wzrok nie był już świadomy ani taki pewny, ani bezlitosny. Widział w jej
oczach zagubienie.
- Może jednak... nie powinnam... nie powinniśmy...
- Za późno. - Teraz nie było już żadnych zasad i reguł. Jedynie pożąda
nie i miłość. - Wiesz o tym tak samo dobrze jak ja.
Jego uścisk złagodniał i powoli zsunęła się wzdłuż jego ciała. Poczuła
twardy dowód jego pożądania. Przesunęła piersiami po jego koszuli, szla
frok zahaczył o pasek jego spodni i skłębił się wokół jej ud.
Letty zadrżała. Palcami stóp dotykała podłogi, jednak nogi uginały się
pod nią. Opuścił ręce, ale się nie odsunął. Z każdym jego oddechem ich
ciała dotykały się na krótką prowokującą chwilę.
Spojrzała mu w oczy. Musi się czegoś przytrzymać. Zacisnęła palce na
połach rozpiętej koszuli, przyciskając nadgarstki do napiętych mięśni na
jego piersi.
- Jeśli chcesz wyjść, idź. Ostatnia szansa, Letty. Dla nas obojga. - Po
chylił się i musnął jej usta pocałunkiem. - Myślę jednak, że powinnaś
zostać. - Odsunęła się nieco. Podążył za nią, schylając głowę i przysuwa
jąc usta do jej ucha. - Zostań.
Pieścił jej ucho oddechem, wywołując gęsią skórkę na jej szyi i ramio
nach.
Nie dotykał jej, nie dotknął jej od chwili, gdy rozluźnił uścisk, a jed
nak otaczał ją sobą, spowijał pożądaniem, spragnioną przykuwał do miej
sca...
159
Musnął palcami bok jej piersi i z lekkością obrysował jej kształt od dołu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]