[ Pobierz całość w formacie PDF ]
— Zaczynam w poniedziałek, panie Rook. Będę pracował w Santa Monica. Niewiele
płacą, ale zawsze to lepsze niż nic.
— Mam nadzieję, że nadal czytasz… żeby utrzymać umysł w formie.
— Och, pewnie. Właśnie skończyłem „Syna swego kraju”.
— Widziałeś się z Tee Jayem?
Anthony potrząsnął głową.
— Tee Jay i ja niezbyt się ostatnio zgadzaliśmy. Prawdę mówiąc, Tee Jay ostatnio z
nikim się nie zgadzał. Dlatego odszedł.
Jim zmarszczył brwi.
— Chcesz powiedzieć, że już tu nie mieszka?
— Właśnie. Od trzech miesięcy.
— A gdzie mieszka?
— Przy Venice Boulevard. U wujka, starszego brata naszego ojca. Między innymi z
tego powodu się pokłóciliśmy. Wujek był przez wiele lat za granicą, pracował w Nigerii,
Sierra Leone i innych miejscach, a potem wrócił i nagle pojawił się u nas. Wie pan, ja, mama
i reszta rodziny wcale za nim nie przepadamy, ale Tee Jay z jakiegoś powodu bardzo go
polubił.
Zaczął odwiedzać go dwa lub trzy razy w tygodniu i od tego zaczęły się wszystkie
kłopoty. W końcu kłótnie stały się tak zawzięte, że mama kazała mu spakować manatki i
wynieść się do diabła. I oczywiście poszedł prosto do wujka Umbera. Jim zastanawiał się
chwilę, a potem powiedział:
— Opowiedz mi o tym twoim wuju Umberze. Dlaczegc ty i reszta rodziny tak go nie
lubicie?
— Powinien pan go zobaczyć, wtedy by pan zrozumiali Jest… no… naprawdę trudny,
jeżeli rozumie pan, co mam na myśli. Wchodzi i wypełnia cały dom. I wciąż gada o
dziedzictwie rasowym i afrykańskich tradycjach. Wie pan, taki, bełkot. A jeśli spróbujesz się
z nim nie zgodzić, staje się napastliwy i traktuje cię jak zdrajcę.
— Chyba chciałbym spotkać się z tym waszym wujkiem Umberem.
— Lepiej nie, panie Rook, niech mi pan wierzy — powiedziała pani Jones. — Na pana
miejscu zostawiłabym go w spokoju.
— Mimo wszystko chciałbym z nim porozmawiać. Czy macie jego adres?
Anthony oderwał róg papierowej serwetki i zapisał adres wuja Umbera.
— To krzykacz, wie pan? Niech pan nie bierze go zbyt poważno.
— Mówi się „poważnie” — poprawił go Jim.
— Racja — odparł Anthony.
Mieszkanie wuja Umbera w pobliżu Venice Boulevard okazało się jednym z czterech
lokali nad „Dollars & Sense”, małym tanim supermarketem przy nędznej uliczce zastawionej
dziesięcioletnimi samochodami i przepełnionymi pojemnikami na śmieci. Górne piętra
budynku pomalowano na biało, ale kiedyś były jasnozielone, co ukazywała farba obłażąca z
liszajowatego muru.
Przy drzwiach był domofon i trzy przyciski, jeden bez żadnej tabliczki, drugi z napisem
Puchowski i trzeci „U. M. Jones”. Jim nacisnął go i czekał.
Nikt nie odpowiadał, więc nacisnął ponownie, a potem jeszcze raz. Wreszcie głęboki,
ochrypły głos zapytał:
— Kto tam?
— Pan Jones? Nazywam się Rook, Jim Rook. Jestem nauczycielem Tee Jaya.
Pomyślałem, że powinienem zamienić z panem kilka słów.
— Niech pan wejdzie na górę, panie Rook. Oczekiwałem pana. Mieszkam pod jedynką.
Brzęknął dzwonek i drzwi otworzyły się, ale Jim wahał się. Oczekiwałem pana? To mu
się nie podobało. Może powinien zrezygnować z tego spotkania i zostawić pana U. M. Jonesa
porucznikowi Harrisowi?
Dzwonek zabrzęczał znowu.
— Wchodzi pan na górę, panie Rook, czy może coś pana niepokoi?
— Wchodzę.
Pchnął drzwi i znalazł się w mrocznym, dusznym holu oświetlonym pojedynczą
neonówką wiszącą na drutach. Wspiął się po cementowych schodach na pierwsze piętro i
podszedł do pomalowanych na czarno drzwi oznaczonych cyfrą „1”. Zapukał.
Drzwi otworzyły się prawie natychmiast i stanął w nich ten wysoki czarnoskóry
mężczyzna, teraz bez kapelusza, ale w długim czarnym kaftanie. Uśmiechnął się do Jima ze
złośliwą uciechą, szczerząc zęby.
— To ty — szepnął Jim. Pożałował, że nie ma przy sobie krucyfiksu, naczynia ze
święconą wodą czy czegokolwiek, co powinno bronić człowieka przed stworami z zaświatów.
— Tak, panie Rook, to ja. Niech pan nie będzie taki wstrząśnięty. W końcu jestem tylko
wujem Tee Jaya.
— O, nie. Jesteś czymś więcej. Nie wiem, kim albo czym jesteś, ale nie wmawiaj mi, że
jesteś tylko wujem Tee Jaya To ty zamordowałeś Elvina Claya.
Czarnoskóry mężczyzna lekceważąco wzruszył ramionami.
— I co zamierza pan z tym zrobić? Wezwać policję? Dokonać obywatelskiego
aresztowania?
— To nie miałoby sensu, jeśli nikt inny nie może ci zobaczyć. Sam tak powiedziałeś.
Umber Jones zmarszczył brwi. Dopiero teraz Jim zauważył na jego czole szereg
maleńkich śladów po samookaleczeniach, tworzących wzór strzały, której grot znajdował się
między oczami.
— Nikt inny nie może mnie zobaczyć? O czym pan mówi?
— Skończ z tymi gierkami — warknął Jim. — Nikt nie może cię zobaczyć oprócz
mnie, i nawet ja nie mogę cię dotknąć. Jednak to ty zamordowałeś Elvina Claya i — na Boga
[ Pobierz całość w formacie PDF ]