[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wiesz, mnie też kiedyś porwali. Sprawili, żebym o tym zapomniał, ale do dzisiaj
mi się to śni - rosyjska baza, środek Uralu, i oni, wkładają mi palce do głowy, bo
myślą, że wiem coś ważnego, wiesz, rozumiesz, bo mam fotografie ze znanymi ludzmi,
bywałem tu, bywałem tam, rozumiesz. Myślą, że ja wiem. Ja nic nie wiem. Myślą, że
sterują wszystkim, że wszędzie mają swoje wtyczki, ale nawet nie wiedzą, jak
doskonale zorganizowana jest opozycja. Mamy szereg testów, żeby sprawdzić, czy nie
jest się jednym z nich. Opracowali je najlepsi naukowcy. Plan jest opracowany,
niedługo wojna, jakaś dupa nawet napisała o tym ostatnio książkę, wiesz?
Odwraca się do mnie, a gałki oczne wypycha mu z czaszki jakiś paranoiczny
strach. Wsadza do ust szluga bez filtra, co jeszcze bardziej moduluje szept, którym do
mnie mówi:
- Tylko nie mów o tym nikomu. Bo cię zabiję.
- A ja jestem rosyjskim ufo?
- Nie jesteś. Chociaż to sprytne pytanie. Takie właśnie w ich stylu, aby zmylić
przeciwnika.
- Skąd pan wie?
- Po prostu nie jesteś.
Nie wiem, co mną kieruje, nie wiem, dlaczego to robię, ale nachylam się do
jego ucha, tyle, ile mogę, zapięty pasami i mówię:
- Rozumiem pana.
Na chwilę zwalnia, aby odwrócić się, popatrzeć na mnie i kilka razy mlasnąć
powiekami, tak dosadnie, że powinno to chyba wydać jakiś dzwięk. Nic nie mówi.
- Rozumiem pana - powtarzam, i sam rozumiem, dlaczego to mówię. - Pan coś
goni. Chociaż nie wiem, czy pan do końca to załapie. To, o czym mówię. Co chcę
panu, prawda, powiedzieć. Ale doskonale rozumiem, o czym pan mówi. Pan cały czas
to goni. Chce coś schwytać. Jakąś ideę. To tak jak ja.
Biorę głęboki oddech. Powinienem być telewizyjnym psychoterapeutą albo
odpisywać na listy do czytelniczek. Powinniśmy razem pracować w telewizji. To jest
telewizja. Telewizja ma miejsce teraz. To co mówię, te frazesy, to ktoś włożył mi w
usta, to mówi jakiś podstawiony aktor. Nawet czuję, jak pieprzy się postsynchron.
- Pan biegnie za czymś, skoncentrowany tylko na tym, i wie pan, że będzie już
tak do końca życia, chociaż zazdroszczę panu, bo pan jest przekonany, pan wie, że
obiekt pańskiej pogoni istnieje.
- Oczywiście, że istnieją. Też ich widzisz? - Czop stara się patrzeć na mnie i na
drogę jednocześnie. - Też chcesz ich schwytać? Tych skurwysynów?
- Tak - powtarzam po dłuższej chwili. - Tak, chcę ich schwytać.
On nic już nie mówi, tylko dodaje gazu, czuję, dodatkowe wibracje,
zapewnione przez wyrwy w asfalcie; i puszcza Budkę Suflera tak mocno, że wydaje mi
się, że krew z pękniętej krtani Cugowskiego zaleje mi uszy.
- A gdzie my właściwie jedziemy? - w pewnym momencie zaczyna mnie to
interesować; mam nadzieję, że nie jest to ani komenda policji, w podziemiach której
będą wyduszać ze mnie zeznania wtykając mi płonące zapałki między palce u stóp;
dobrze byłoby też, gdyby to nie było jakieś odludne wzgórze, na którym on będzie
pokazywał mi wszechobecne dowody rusko-kosmicznej inwazji.
Z jednego powodu oddycham z ulgą - to nie ja jestem największym pojebem w
tym wszystkim.
- Gdzie jedziemy? - powtarzam, bo mój kierowca cały czas panicznie rozgląda
się po niebie, wypatrując moskiewskich satelit.
- Ktoś chce z tobą pogadać - odpowiada po chwili - a ja chcę zgarnąć chociaż
połowę kasy, którą mi za to obiecano.
Hotelowa restauracja. Taka jak wtedy. Brakuje tylko moczących wędlinę w
herbacie, obwieszonych złotem emerytek. Chociaż nie. Tu jest bardziej przydrożnie.
Frytki z golonką, cola, zapach płynu do mycia naczyń, kupione na bazarze landszafty
ze sprejowanej skóry, wahadłowe zegary, które jeszcze tydzień temu leżały na jednym
leżaku z ładowarkami do komórek i święcącymi w ciemności Chrystusami. Prowadzi
nas tutaj jak dwóch uczniów do dyrektorki. Jak na skazanie.
Siedzą w odległym kącie sali. Ta kobieta, która wygląda jak chodzący rak płuc,
i ten koleś, ten podgrzany w tosterze, chory Włoch. I Michał, jest z nimi Michał, i jest
kurewsko niedobrze, bo pali papierosa, a zawsze żalił się, że nie może sobie zajarać
przy rodzicach.
Ona nie istnieje. Istniała tylko w mojej głowie. Czop ma rację, ci ludzie to
ruskie UFO, i oni po prostu chcą wydrzeć sobie kawałek mnie. Zabrać, podrzeć, i
spreparować. Zostałem obdarzony jakąś piękną wizją, a oni wymontują ją z mojej
głowy, obrobią na stacjach graficznych, wypalą na płytach DVD i będą sprzedawać
przez internet. Iluzję pięknej piętnastolatki, aniołka, powiększysz grono aniołków.
Albo ona rzeczywiście istniała. Ale tak, jak przypuszczałem, jest robotem.
Prototypem, który spieprzył z fabryki. Miałem w rękach sprzęt warty miliardy
dolarów. Gamecube Girl TM. Zintegrowanego robota o funkcjach rozrywkowych-
domowych-macierzyńskich-seksualnych. Seksualna wersja ma wymontowane obwody
odpowiadające za ból. Nie myśl o tym nie myśl o tym nie myśl o tym nie myśl. And
you'll ask your self Where is my mind.
- Po co nas tu pan przyprowadził? - pytam go, drżąc jak uczniak. Patrzę na tę
harpię, a ona patrzy na mnie, obserwuje, jak zbliżam się do ich stolika milimetrowymi
krokami; wydaje mi się, że w połowie drogi strzeli w moim kierunku gadzim,
rozdwojonym na końcu językiem. Chyba że najpierw podbiegnie do mnie Michał i
złamie mi szczękę. Ale nie, on chyba w duchu mnie popiera. On przecież nigdy nie
lubił swojej siostry.
- Po to, że może coś się wam przypomni, gdzie może znajdować się Katarzyna,
i razem ustalimy jakiś wspólny plan działania.
Jaki wspólny plan można ustalić z tymi ludzmi? Plan, do którego więzienia nas
zamkną? W końcu dopycha nas do stolika i jego silne, garbowane łapy sadzają nas na
krzesłach.
- Ty pojebie - zaczyna Michał, uderza w moją stronę, ta kumplowska
bezpośredniość jest jak moment, gdy wracasz do domu po wywiadówce, na której
zapowiedziano koniec twojej edukacyjnej kariery i już na wejściu dostajesz od ojca w
pizdę.
- Wyrażaj się - strofuje go matka. Rzeczywiście wygląda jak rak płuc; z tej
odległości widać jeszcze przerzuty.
- Co panowie sobie życzą? - pyta.
Nie wiem co do mnie mówi. Nie rozumiem jej. Coś wyłączyło mi słuch. Z ruchu
ust wnioskuję, że mówi coś o tym, że zostanę skazany w pokazowym procesie za
pedofilię.
- Co panowie sobie życzą? - powtarza.
- Piwo - mówi Wiktor.
A-ha, ona się pyta co sobie życzymy na ostatni posiłek. A niech tam.
- Filet z kurczaka z frytkami, colę i piwo - mówię na wydechu.
Powtarza moją prośbę do wbitej w przekrochmaloną koszulę kelnerki.
- Jak pan się domyśla, chciałabym wiedzieć, gdzie jest moja córka i dlaczego,
bez żadnej konsultacji ze mną, bez żadnego pytania o pozwolenie, zabrał pan moją
córkę na tą... tą - szuka słowa - wycieczkę.
Nie uprawiałem seksu z pani córką, Królowo Zledzi. Nawet jej nie dotknąłem.
Ona chciała się pieprzyć, ale ja przewidziałem tę sytuację, że będę musiał przed panią z
tego się rozliczyć. Nie musnąłem jej palcem. Kiedy widziałem ją po raz ostatni, nadal
była dziewicą. Jest dziewicą.
Nie wiem, czy jest trawa na boisku, bo siedziałem na ławce rezerwowych.
Odwrócony. Poproszę o łagodny wymiar kary. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl