[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uśmiechnęła się, kiedy o tym wspomniała od początku wszyscy wiedzieli, o co mu chodzi.
Umył się sam, potem jednak pozwolił, aby kobiety go ubrały. To, że były służącymi, nie
stanowiło powodu, by je obrażać. Miał ze sobą białą jedwabną koszulę, która znajdowała się
w dość przyzwoitym stanie, oraz dobry kaftan z czarnego jedwabiu haftowany na rękawach
w złote róże z gatunku krwawniczych na tle ich haczykowatych kolców. Róże te
symbolizowały utratę i pamięć o niej. Potem odesłał kobiety, nakazując im strzec swoich
drzwi, i usiadł, czekając. Spotkanie z Edeyn musi się odbyć w miejscu publicznym, najlepiej
na oczach tak wielu ludzi, jak to tylko możliwe.
Przyszło zaproszenie do jej prywatnych komnat, które zignorował. Zwykła grzeczność
wymagała pozostawienia mu trochę czasu, by mógł wypocząć po podróży, jednak wydawało
mu się, że zanim shatayan przyniosła zaproszenie od Brysa, upłynęła wieczność. Shatayan
okazała się stateczną, siwiejącą kobietą zachowującą godność, której pozazdrościć by jej
mogła niejedna królowa. Była przełożoną całej pałacowej służby i stanowiło dlań zaszczyt, że
zechciała być jego przewodnikiem. A goście potrzebowali przewodnika, by znalezć drogę
w labiryntach Pałacu. Miecz zostawił na lakierowanym stojaku obok drzwi. Tutaj na nic mu
się nie przyda, poza tym, gdyby go przypasał, Brys mógłby się poczuć obrażony, znaczyłoby
to bowiem, że gość nie czuje się bezpieczny w jego dziedzinie.
Z początku spodziewał się całkowicie prywatnej audiencji, jednak shatayan zawiodła go
do komnaty pełnej ludzi. Służący poruszali się bezszelestnie, proponując przyprawiane
korzeniami wino lordom i damom w jedwabiach haftowanych w godła ich Domów oraz
bardziej pospolitym gościom ubranym w świetne wełny zdobione godłami ważniejszych
gildii. I jeszcze innym... Lan dostrzegł hadori na czołach mężczyzn, którzy, jak doskonale
wiedział, nie nosili ich od dziesięciu lat albo i więcej. Kobiety z włosami równo przyciętymi
na wysokości ramion albo i wyżej miały namalowane na czołach maleńkie kropki ki sain.
Niektórzy witali go skinieniem głowy, inni głębokimi ukłonami oto byli mężczyzni
i kobiety, którzy postanowili przypomnieć sobie o Malkier.
Książę Brys, krępy mężczyzna o grubych rysach, był już dobrze w średnich latach. Od
pierwszego spojrzenia widać było, że bardziej stosownie wyglądałby w zbroi nizli w tych
zielonych jedwabiach, chociaż po prawdzie należało stwierdzić, że przywykł do obu tych
strojów. Brys był nie tylko małżonkiem Ethenielle, lecz również jej Mistrzem Miecza
i generałem jej armii. Chwycił Lana za ramię, kiedy ten chciał się ukłonić.
Lan, nie mam zamiaru dopuścić, by człowiek, który dwukrotnie uratował mi życie na
Ugorze, zachowywał się wobec mnie w ten sposób. Zaśmiał się. Poza tym twoje
przybycie sprawiło chyba, że część twego szczęścia przeszła na Diryka. Rano spadł
z balkonu, z dobrych pięćdziesięciu stóp, i nie złamał sobie nawet jednej kości. Skinął na
swego drugiego syna, ładnego ośmioletniego chłopca o ciemnych oczach, w podobnym
kaftanie, jaki nosił on sam. Skroń chłopca znaczył wielki siniak, poruszał się też dosyć
sztywno, co wskazywało na inne jeszcze, niewidoczne obrażenia, jednak udało mu się ukłonić
Lanowi, nie łamiąc etykiety, i tylko szeroki od ucha do ucha uśmiech psuł nieco wrażenie
ceremonialności. Powinien być na lekcjach powiedział Brys ale tak bardzo chciał się
z tobą zobaczyć, że zupełnie zapomniał o wszystkim, czego się nauczył, nadto skaleczył się
mieczem.
Chłopak zmarszczył brwi i zaprotestował, że to nieprawda, nigdy by się przecież nie
skaleczył bronią.
Lan równie ceremonialnie odpowiedział Dirykowi na jego ukłon, po czym musiał sobie
poradzić z zalewem pytań chłopca. Tak, walczył z Aielami, zarówno na południu, jak i w
marchiach Shienaru, ale oni byli tylko ludzmi, choć wielce niebezpiecznymi, nie zaś
gigantami wysokimi na dziesięć stóp; rzeczywiście przed walką zasłaniali twarze, ale nie
zjadali swoich zmarłych. Nie, Biała Wieża nie jest tak wysoka jak góra, chociaż wyższa od
wszelkich ludzkich budowli, jakie Lan widział w życiu, nawet od Kamienia Azy. Gdyby dać
mu taką możliwość, chłopak byłby gotów wyciągnąć z niego wszystko, co wiedział
o Aielach, oraz cudach wielkich miast na południu Tar Valon i Far Madding. Z pewnością
by nie uwierzył, że Chachin jest równie wielkie jak każde z tamtych.
Lord Mandragoran z pewnością pózniej chętnie wypełni luki w twojej wiedzy zwrócił
się Brys do syna. Teraz jednak będzie musiał się spotkać z kimś innym. Zmiataj do Pani
Tuval i swoich książek.
Edeyn wyglądała zupełnie tak samo, jak Lan ją zapamiętał. Och, postarzała się o dziesięć
lat, siwizna oprószyła jej skronie, w kącikach oczu pojawiło się kilka nowych zmarszczek, ale
te wielkie ciemne oczy pochwyciły go z całą swoją siłą. Jej ki sain wciąż był biały, jak
przystoi wdowie, a włosy dalej zwisały rozplecione, czarnymi falami spływając do talii.
Przywdziała suknię z czerwonego jedwabiu, na modłę Domani, bardzo ściśle przylegającą do
ciała i nieco zbyt przejrzystą. Była piękna, jednak na to nawet ona nie mogła nic poradzić.
Kiedy jej się skłonił, przez krótką chwilę tylko na niego patrzyła, zimno i z namysłem.
Chyba byłoby ci... łatwiej, gdybyś przyszedł na moje pokoje powiedziała cicho,
zdając się nie dbać o to, że Brys wszystko słyszy.
A potem, ku jego całkowitemu zdumieniu, uklękła wdzięcznie przed nim i ujęła jego ręce
w swe dłonie. Ja, Edeyn ti Gemallen Arrel, składam przysięgę wierności lennej al Lanowi
Mandragoranowi, Lordowi Siedmiu Wież, Lordowi Jezior, prawdziwemu Mieczowi Malkier.
Niech z jego ręki zginie Cień!
Nawet Brys wydawał się zdziwiony. Gdy Edeyn całowała palce Lana, w powietrzu
zawisła przedłużająca się cisza. Potem ze wszystkich stron rozległy się wiwaty. Okrzyki:
Złoty %7łuraw! , a nawet: Kandor nie opuści Malkier!
W tym zamieszaniu mógł wreszcie uwolnić dłonie, po czym pomógł jej wstać.
Moja pani... zaczął napiętym głosem.
Będzie, co musi być powiedziała, kładąc mu dłoń na ustach. A potem rozpłynęła się
w tłumie tych, którzy chcieli być blisko niego, gratulując mu, i którzy w tej samej chwili
również przysięgliby mu wierność, gdyby im tylko na to pozwolił.
Uratował go Brys, odciągając na długi krużganek o kamiennej balustradzie, z którego
rozciągał się widok na dachy położonych dwieście stóp niżej domów. Krużganek ten cieszył
się sławą miejsca, do którego Brys wycofywał się, kiedy potrzebował odrobiny prywatności,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]