[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niskie chmury i do południa resztki śniegu z zeszłego wieczoru znikną.
Cadfael zajrzał do stajni i obór i przekonał się, że są dobrze zaopatrzone i
utrzymywane z dumą przez służbę, chętną do pokazywania ich ciekawemu gościowi. W
osobnej przegrodzie w psiarni leżała suka skulona w czystej słomie z szóstką szczeniąt wokół
niej, chyba pięciotygodniowych. Nie mógł się oprzeć pokusie wejścia do ciemnej przegrody,
żeby podnieść jedno z młodych, a matka z zadowoleniem przyjęła podziwianie swego
potomstwa. Ciepłe ciałko pachniało jak świeży chleb. Właśnie miał się pochylić, by odłożyć
szczenię między rodzeństwo, gdy jakiś czysty, chłodny głos za jego plecami spytał:
 Czy ty jesteś księdzem, który ma mi dać ślub?
I oto stała tam w wejściu, znów jako ciemna postać na tle światła, tak opanowana i
pewna siebie, że z łatwością mogła być wzięta za dojrzałą i stateczną kobietę po trzydziestce,
chociaż świeży, lekki głos należał do jej właściwego wieku. Helisenda Vivers, jeszcze
niewystrojona na przyjęcie pana młodego, ale w prostej domowej sukni z ciemnej wełny i z
parującą miską jedzenia dla psów w ręku.
 Czy ty jesteś księdzem, który ma mi dać ślub?
 Nie - odrzekł Cadfael, prostując się powoli znad ruchliwej podściółki i
skamlącej suki. - To brat Haluin. Ja nie starałem się o święcenia. Za dobrze znam siebie.
 Więc to ten kulawy - powiedziała z bezstronnym współczuciem. - Przykro mi,
że cierpi taką udrękę. Mam nadzieję, że jest mu wygodnie w naszym domu. Ale ty wiesz o
moim małżeństwie i że dziś przybywa Jean?
 Twój brat mówił nam o tym. - Cadfael przyglądał się rysom jej twarzy
wyłaniającym się z cienia. Każda linia świadczyła ojej młodości. - Są jednak rzeczy, o
których nie mógł nam mówić powiedział, patrząc na nią uważnie - jedynie powtórzył twoje
słowa. Tylko ty możesz nam powiedzieć, czy dobrowolnie wyrażasz zgodę na ten związek
czy nie.
Jej krótkie milczenie po tych słowach nie oznaczało wahania, ale raczej zastanawianie
się nad osobą pytającego. Jej wielkie oczy, nieugięcie uczciwe, obejmowały go i wnikały
weń, nie obawiając się wcale wzajemnego wnikania. Gdyby uznała go za zbyt obcego swym
potrzebom i dylematom, by go zaakceptować, powinna zakończyć spotkanie tu i teraz. Ale
nie zrobiła tego.
 Jeżeli cokolwiek robimy dobrowolnie, odkąd jesteśmy dorośli - odrzekła -
wtedy tak, robię to dobrowolnie. Są zasady, których trzeba przestrzegać. Są inni w tym
świecie obok nas, którzy mają swoje prawa i potrzeby, i wszyscy jesteśmy związani. Możesz
powiedzieć bratu Haluinowi - księdzu Haluinowi powinnam mówić - że nie musi się omnie
martwić. Wiem, co robię. Nikt mnie nie przymusza.
 Powiem mu to - powiedział Cadfael - ale myślę, że robisz to dla innych, nie dla
siebie.
 Powiedz mu więc, że zdecydowałam - dobrowolnie - zrobić to dla innych.
 A co z Jeanem de Perronetem? - spytał Cadfael.
Przez jedną chwilę jej jędrne, pełne wargi drżały. Jedyną rzeczą, która odbierała jej
panowanie nad sobą, było to, że nie była uczciwa wobec człowieka, który miał być jej
mężem. Cenred z pewnością nie powiedział mu, że dostanie tylko smutne pozostałości po
złamanym sercu. Ona też nie może mu tego powiedzieć. Ten sekret należy wyłącznie do
rodziny. Jedyną nadzieją dla tej nieszczęsnej pary było to, że miłość może przyjść z czasem,
jakiś rodzaj miłości, lepszy być może niż to, co jest udziałem wielu małżeństw, ale wciąż
daleki od ukoronowania.
 Postaram się - powiedziała poważnie - dać mu wszystko, czego pragnie,
wszystko, czego oczekuje. Zasługuje na wszystko, co dobre, i dostanie najlepsze, co mogę
dać.
Nie było sensu mówić jej, że to może nie wystarczyć. Ona już to wiedziała i martwiło
ją oszukiwanie, którego nie mogła uniknąć. Mogło być nawet tak, że to, co tu zostało
powiedziane w półmroku psiarni, otworzyło głęboką otchłań wątpliwości, którą przedtem już
prawie zdołała zamknąć i zapieczętować. Lepiej dać spokój, jeśli nie było możliwości
uczynienia jej brzemienia lżejszym.
 No cóż, modlę się o błogosławieństwo dla wszystkiego, co robisz - rzekł
Cadfael i usunął się z drogi. Suka wywinęła się spośród swoich szczeniąt i trącała nosem
skopek, machając ogonem w głodnym oczekiwaniu. Zwykłe dzienne sprawy trwały mimo
narodzin, ślubów, zgonów i świąt. Kiedy obejrzał się od drzwi, Helisanda pochylała się, by
napełnić miskę suki, a ciężki warkocz jej brązowych włosów kołysał się nad przepychającym
się drobiazgiem. Nie podniosła wzroku, ale mimo to miał uczucie, że była głęboko i dotkliwie
świadoma jego obecności, dopóki nie odwrócił się i nie odszedł po cichu.
*
 Stracisz swoją wychowankę - powiedział Cadfael, kiedy Edgita przyszła w
południe z jedzeniem i piciem dla nich. - Czy może pójdziesz z nią na południe, kiedy
wyjdzie za mąż?
Stara kobieta ociągała się, milcząca z natury, ale wyraznie w potrzebie ulżenia sercu,
bynajmniej niepogodzonemu ze stratą swego kochania. Jej pomarszczone policzki drżały w
sztywnych fałdach kwefu.
 Co miałabym robić w moim wieku w jakimś obcym miejscu? Jestem za stara,
żeby był ze mnie wielki pożytek, więc zostanę tutaj. Tu przynajmniej wszystko znam i
wszyscy mnie znają. Jaki szacunek miałabym w obcym domu? Ale ona odejdzie, wiem otym!
Odejdzie, sądzę, bo odejść musi. A ten młody człowiek jest dość dobry - gdyby moje
jagniątko nie miało już innego w oku i w sercu.
 I pozostającego jak dotąd poza zasięgiem - przypomniał jej Haluin łagodnie,
lecz z pobladłą twarzą, a gdy obróciła się i patrzyła na niego w milczeniu przez długą chwilę,
spuścił wzrok i odwrócił głowę.
Jej oczy miały barwę spłowiałych polnych dzwonków. Kiedyś, ocienione rzęsami,
teraz cienkimi i skąpymi, mogły być fiołkowoniebieskie.
 Tak wam powie mój pan - powiedziała. - Tak mówią oni wszyscy. A gdyby
nie było pomocy, może byłoby gorzej. Ja to wiem! Przybyłam tu w orszaku jej matki, tyle już
lat temu. Nie był to związek kochanków, ona taka młoda, a on prawie trzy razy od niej
starszy. Porządny, miły człowiek, ale stary, stary! Potrzebowała bardzo, biedna pani, kogoś z
domu, kogo dobrze znała i komu mogła ufać. I przynajmniej wydają teraz za mąż moją
dzieweczkę za kogoś młodego.
Cadfael spytał o to, co zaprzątało jego umysł od pewnej chwili, skoro nie powiedziano
o tym ani słowa:
 Czy matka Helisandy umarła?
 Nie, nie umarła. Ale wstąpiła do klasztoru w Polesworth, będzie osiem lat
temu, po śmierci starszego pana. Jest w waszym zakonie, u benedyktynek. Zawsze miała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl