[ Pobierz całość w formacie PDF ]
A mały Januszek?
To co innego. Tego malca musimy nadal szukać, cho-
ciaż teraz, po wypadkach na Omulewskiej, krąg poszukiwań
bardzo się zawęził.
Rozumiem przytaknął major. Zrozumiałem.
Najpierw Niemiroch obruszył się jeden z drugim
141
graliście, panowie, w ciuciubabkę, a obecnie obydwaj chcecie
mnie, starego, wrobić w konia.
Ależ panie pułkowniku! sumitował się major. Ja
dopiero przed chwilą pojąłem, do czego zmierza mecenas.
Mnie także początkowo zaskoczyły jego słowa. To jedna z
hipotez roboczych.
Sprawdzi się, kiedy mały Kazio wróci do domu po-
twierdził adwokat.
Mówcie jaśniej albo nie mówcie nic i wynoście się z
mojego pokoju. Niemiroch rozzłościł się na dobre.
Kaczanowski spojrzał na adwokata. Przecież to Ruszyński
był właścicielem nowej hipotezy. Czy pozwoli na jej roz-
winięcie? Miecio skinął głową. On także nie chciał bez żad-
nego powodu zadzierać z pułkownikiem, z którym łączyły go
więzy dawnej znajomości, prawie przyjazni i który, jeśli
mógł, zawsze szedł na rękę słynnemu adwokatowi.
Postaram się wyjaśnić teorię pana mecenasa zaczął
Kaczanowski. Nasze dochodzenie prowadziliśmy we
wszelkich kierunkach. W pierwszym rzucie poszło ono natu-
ralnie w kierunku zbadania, czy porwania nie dokonała rodzi-
na zmarłego męża pani Kowalskiej, a ojca małego Januszka.
Przede wszystkim zainteresowaliśmy się osobą teściowej.
Marią Teresą Szczerbiecka. Ma niepodważalne alibi. W
dniach uprowadzenia dziecka czy przedtem, kiedy przestępca
wyrabiał Januszkowi metrykę w warszawskim Urzędzie Sta-
nu Cywilnego pani Szczerbiecka nie opuszczała Krakowa.
Ale niezależnie od nas, jej osoba wzbudziła zainteresowanie
mecenasa. Złożył on na ulicy Aobzowskiej w Krakowie aż
dwie wizyty. Pierwszy raz nie zastał Marii Teresy w domu,
bo rzekomo bawiła na kuracji w Krynicy. Za drugim razem
142
przeprowadził ze Szczerbiecką dłuższą rozmowę. Wprawdzie
starsza dama nadal zionęła nienawiścią do byłej synowej, a
także i do wnuczka, niemniej popełniła drobny błąd: znowu
podtrzymała wersję swojego pobytu w Krynicy. A my wiemy,
że to nieprawda. Gdyby się skończyło na małym kłamstwie,
prawdopodobnie nie ruszylibyśmy z miejsca. Ostatecznie
każdy może mieć jakieś swoje tajemnice, pojechać, na przy-
kład, do Szczecina, a twierdzić, że się było w Krynicy. Ale
jeden błąd pociąga następne. Szczerbiecką uznała, że podej-
rzewamy ją o udział w porwaniu małego Januszka. Dlatego
nastąpił drugi kidnaping. W ten sposób nieuzasadnione jesz-
cze podejrzenia wobec starszej pani zamieniły się u nas w
pewność.
To wszystko jest ciekawe i bardzo piękne pułkow-
nik był sceptykiem ale pisane palcem na wodzie. Nie ma
ani cienia dowodu, że to prawda.
Dowód otrzyma pułkownik w ciągu najbliższych dwu-
dziestu czterech godzin stwierdził adwokat Ruszyński z
niezachwianą pewnością siebie.
Jaki?
Odnajdzie się dziecko. Mały Gumiński.
A dlaczegóż to Szczerbiecką miałaby porywać wnucz-
ka? Przecież i tak mogła się nim opiekować.
Nie mogła. Ta kobieta każdym nerwem swojego ciała
nienawidziła Heleny Kowalskiej. Była synowa w całej roz-
ciągłości odpłacała to uczucie. Teściowa uważała, że synowa
przyczyniła się do przedwczesnego zgonu jej syna. Kowalska
nigdy nie wybaczyłaby Szczerbieckiej rozbicia jej małżeń-
stwa. W sytuacji, kiedy starsza kobieta została zupełnie sama,
mogła przelać wszystkie uczucia macierzyńskie na nie znanego
143
sobie chłopczyka i nie będąc w stanie inaczej ich zaspokoić,
posunęła się aż do porwania.
Słowa, słowa, słowa... Ja muszę mieć dowody.
Dam pułkownikowi dowód.
No proszę?
Kiedy rozmawiałem z pracowniczką Urzędu Stanu
Cywilnego, dziewczyna opowiedziała mi, że początkowo
trudno jej było znalezć odpowiednią stronę w księdze, bo
rzekomy dziadek wymienił inne nazwisko. Dopiero dzięki
imieniu zidentyfikowano wpis do książki. Fałszywy poczciarz
tłumaczył urzędniczce, że ma wnuki aż z czworga dzieci i
mogły mu się pomylić ich nazwiska. Ani Szczerbiecka, ani
cała rodzina zmarłego męża Kowalskiej nie wiedziała, że
dziecko zostało zapisane pod panieńskim nazwiskiem matki.
Szukali pod własnym.
Jak to się mogło stać z tym nazwiskiem? zdziwił się
Niemiroch.
Trochę sprytu matki, a reszta to nieuwaga urzędnika,
który dokonywał wpisu do księgi. Pani Kowalska tak chciała
zerwać wszelkie więzy łączące ją z byłym mężem, że nie
zawahała się przed małym krętactwem. Sama zresztą przy-
znaje, że pózniej tego żałowała. Tak więc porywacz czy też
porywaczka rekrutują się spośród osób bliskich Marii Teresie.
I to takich, którzy nie mieli przedtem kontaktu z Heleną ani z
jej dzieckiem. Nie orientowali się w zmianie nazwiska. Dla-
tego też szukali metryki Januszka pod Szczerbiecki , a nie
pod Kowalski . Nikt z obecnego otoczenia pani Kowalskiej
nie znał tej historii. Każdy mógł uważać, że ta kobieta, jak to
zwykle robią mężatki mające dzieci, zachowała nazwisko
męża.
To też jest tylko półargument pułkownik należał
144
[ Pobierz całość w formacie PDF ]