[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- A w sąsiedztwie nikt nie ma suki? Wilczycy? Dużej, czarnej?
- Na Dworkowej jest kilka psów. Różnych ras. Pan Malinowski ma takiego, jak pan
mówi, owczarka alzackiego. Ale to pies, a nie suka. Bardzo ładny. Na ostatniej
wystawie dostał nagrodę. Chce pan, to panu pokażę, gdzie pan Malinowski mieszka.
To niedaleko. Trzy domy.
Porucznik nie skorzystał jednak z tej propozycji i pojechał na %7łoliborz, aby na ulicy
Filaretów, w mieszkaniu Danuty Lasockiej, dowiedzieć się, że i ta studentka SGGW
praktykuje w Skierniewicach. W niedzielę w domu nie była. Gdy rozmawiał z matką
Danuty, do przedpokoju wszedł czarny pudelek. Nie było więc potrzeby pytać o sukę
- owczarka alzackiego.
83
Skoro porucznik Linkowski był już na %7łoliborzu, postanowił podjechać jeszcze na
Bielany, gdzie w jednym z domów, przy ulicy Karskiej mieszkał Andrzej Nowaczyk.
Porucznik odnalazł niedużą willę. Prawdopodobnie miała ona na parterze jedno
mieszkanie. Natomiast na poddaszu albo strych, albo najwyżej dwa niewielkie
pokoiki. Oficer milicji obejrzał dokładnie całą willę, a potem nacisnął znajdujący się
przy furtce guzik. Na odgłos dzwonka na taras wybiegł duży, czarny pies i zaczął
ujadać. Nikt jednak nie zjawił się na ten alarm. Porucznik zadzwonił po raz drugi.
Jakaś kobieta pracująca w sąsiednim ogródku na dzwięk dzwonka i szczekanie psa
przerwała robotę i podeszła do siatki.
- Pan do kogo?
- Do pana Andrzeja Nowaczyka. Czy dobrze trafiłem?
- Tak. Pan Andrzej tu mieszka. Ma pokój na poddaszu. Ale teraz nikogo tam poza
Norą nie ma. Państwo Kle-szczewscy oboje pracują. Dzieci wyjechały na wakacje.
Pan Andrzej całymi dniami w domu nie bywa. Jest gdzieś pod Warszawą u swojego
przyjaciela, uczą się razem, a może pomaga mu w gospodarce?
- A czyj to pies?
- To pana Nowaczyka. Suka. Nazywa się Nora. Ale prawdę mówiąc więcej się nią
opiekuje pani Kleszczewska niż jej pan. Jego całymi dniami nie ma. Dobry pies. Zły.
Nikomu nie da wejść do ogrodu.
- Stary?
- Pan Andrzej ma go chyba ze dwa lata. Powiem nawet, że dawniej ta suka nie
szczekała tak dużo jak ostatnio. Teraz nawet na mnie ujada, gdy podejdę do siatki.
Pana Nowaczyka trudno zastać. Najlepiej wieczorem. A czego pan chce od niego?
Może ja powtórzę?
- O, głupstwo. Pracowaliśmy razem rok temu - gładko skłamał porucznik. - Byłem w
pobliżu, więc pomyślałem, że wstąpię i pogadam ze znajomym. Skoro go nie ma w
domu, to trudno. Do widzenia pani.
- Do widzenia.
84
Zrobiło się już dość pózno. Dochodziła druga i porucznik uznał, że na dzisiaj koniec
z wywiadami. Postanowił wrócić na Sierakowskiego, do Komendy, aby podzielić się
uzyskanymi informacjami z kapitanem Kowalczykiem. Zastał go w pokoju.
- Cały dzień straciłem - rzekł porucznik na zakończenie swojego sprawozdania. -
Nabiegałem się z Mokotowa na Bielany. I nic. Kompletne fiasko. Z naszej listy
można skreślić wszystkie babki i Nowaczyka.
- To także sukces. Im mniej osób zostanie na liście, tym bliżej będziemy celu. Wydaje
mi się jednak, że skreślenie tej czwórki jest na razie przedwczesne. Wiemy tylko, że
żadne z nich nie miało psa. A raczej, że wszystkie dziewczyny nie miały psów.
Nowaczyk miał go i ma dalej. To bardzo ważna dla niego okoliczność. Stawia go
prawie poza kręgiem podejrzeń. Wiemy także, co wczoraj robiła Nowakowska. W
tym czasie, gdy tak niefortunnie polowaliśmy na szantażystę. A reszta? Wykluczyłem
bezpośredni udział w akcji jakiejś kobiety. Przypuszczałem, że sukę prowadził
mężczyzna. To się już potwierdziło. Zrobiliśmy wywiad w Jankach Małych i na
autostradzie do Krakowa. Ustalono, że pojawiał się tam często jakiś mężczyzna z
psem-owczarkiem i tresował go. To na pewno była nasza suka ze swoim
właścicielem.
- Czy macie rysopis tego człowieka?
- Niestety nie. Starsi byli zajęci własnymi sprawami. Nie mieli czasu ani chęci
dokładnie przyglądać się nieznajomemu z psem. Najwięcej informacji uzyskaliśmy
od dzieci. One interesowały się przede wszystkim suką. Zeznały, że pies biegł na
rozkaz w żyto i przynosił schowane tam paczki.
- Prosta historia. Najpierw nauczył sukę odnajdywać i przynosić paczkę. Zawsze
jedną i tę samą. Owiniętą w lnianą szmatę. Pózniej chował ją zawsze w to samo
miejsce. Pod drzewem za przystankiem PKS, a za to wydłużał drogę, jaką pies miał
przebyć biegnąc po paczkę. W ten sposób wyrobił w suce odruch warunkowy, że
aport znajduje się w Jankach Małych. Gdy więc wczoraj dotarł
85
do autostrady krakowskiej i wydał rozkaz suce, ta od razu, bez wahania pobiegła pod
znane sobie drzewo i przyniosła to, co pod nim leżało.
- Widzę, że świetnie orientujesz się w zagadnieniach tresury.
- Nic dziwnego. Kończyłem szkołę oficerską MO w 1949 roku. Mieściła się wtedy
jeszcze w Słupsku, gdzie była również szkoła podoficerska i szkoła psów
milicyjnych. Napatrzyłem się tam na znacznie trudniejsze sztuki, jakich można
wyuczyć inteligentnego owczarka. Ta z aportem jest jedną z podstawowych. Po
dwóch tygodniach nauki każdy pies wykona ją bezbłędnie. Chyba... Chyba że na
swojej drodze spotka kota. Wtedy instynkt okaże się silniejszy niż nauka.
- Tak. Słyszałem, że w czasie okupacji hitlerowcy pilnujący granicy Reichu i
Generalnej Guberni sprowadzili specjalnie tresowane psy dla łapania przemytników.
Tropiły one ludzi na linii granicznej. Rzucały się na nich, obalały i szczekaniem
przywoływały hitlerowskich strażników. Początkowo cały ruch graniczny ustał, ale
wkrótce przemytnicy wybierali się na wyprawy z kotem za pazuchą. Gdy pies
wyśledził człowieka przekraczającego granicę, ten wyjmował kota i puszczał go na
ziemię. Kot uciekał do najbliższego drzewa, psy za nim i rozpoczynało się oblężenie.
A ludzie oddalali się spokojnie. Hitlerowcy zwabieni ujadaniem zjawiali się i
zastawali swoją sforę, siedzącą wokół sosny z łbami zadartymi ku górze i kota na
gałęzi. A przemytników ani śladu. Wtedy bardzo poszły w cenie warszawskie i
łódzkie koty.
- My również zrobiliśmy raz figiel komendantowi tej psiej akademii. Codziennie rano
odbywał się w szkole przegląd zwierząt i przodowników. Przodownicy wraz ze
swoimi psami ustawiali się w dwuszeregu. Psy siedziały koło ich lewych nóg. Na
komendę przodownicy przechodzili na drugą stronę placu, zostawiając psy na
poprzednim miejscu. W środku tworzyła się wolna przestrzeń: po jednej stronie
dwuszereg ludzi, po drugiej taki sam -
86
[ Pobierz całość w formacie PDF ]