[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jasno oświetlone przebijającym się przez dym żółtym światłem płomieni. Sterty skrzyń
rzucały groteskowe cienie, tańczące na podłodze i ścianach kształty, które także zdawały się
uciekać przed niszczącą siłą ognia.
Z najwyższym wysiłkiem Kane'owi udało się rozdzielić napastników. Zanim Jan
zrozumiał, co się stało, Kane rzucił się na Mollyla. Pellimite nie miał dość siły, aby
odpowiedzieć ciosem na cios, więc wycofał się błyskawicznie, lekko odparowując uderzenie.
Ogień poparzył go teraz w plecy i Mollyl wykrzywił twarz w bólu i strachu. Jego obrona
zachwiała się. Nie zdążył się nawet odwrócić, gdy miecz Kane'a uderzył go w ramię. Mollyl w
przerażeniu puścił swój miecz i skoczył do tyłu, padając na rozpalone do czerwoności
fragmenty drewnianych mebli i skórzanych siodeł. Jęcząc w ogniu, usiłował jeszcze wstać.
Języki ognia tańczyły na jego włosach i ubraniu. Oślepiony i na wpół spalony rzucił się na
podłogę, próbując uciec przed potwornym bólem, ale była to już jego ostatnia chwila.
W międzyczasie Jan zdążył zebrać się w sobie i ponowić atak. Ruszył od tyłu na swojego
znienawidzonego wroga. Kane nie zapomniał jednak o drugim przeciwniku i wyczuwając za
sobą niebezpieczeństwo, uchylił się, aby uniknąć ciosu. Miecz uderzył w próżnię, ale Kane
poczuł przeszywający ból w prawym ramieniu. Hak przebił skórzaną kamizelkę i zagłębił się
w ciało. Raniony usiłował zadać cios puginałem, ale ból utrudniał ruchy. Jan zaśmiał się i
uderzył hakiem w sztylet, wyrywając go z ręki Kane'a. Zamachnął się mieczem. Kane
odpowiedział waląc w przeciwnika z furią, niemal na oślep. Ogień rozprzestrzenił się, a
boczne drzwi zaczynały ustępować. Brutalne uderzenie oszołomiło Jana na chwilę i Kane
wykorzystał ten moment, aby zaatakować. Ciężki miecz rozpruł ciało jego wroga, łamiąc mu
żebra. Jan zwalił się na podłogę wypuszczając z ręki broń. Podczołgał się jeszcze w kierunku
Kane'a, wyciągając hak. Skonał w chwilę pózniej z wyrazem nienawiści w oczach. Gorące
powietrze uderzyło Kane'a w twarz. Pożar ogarnął już tę część magazynu, gdzie leżały zwłoki
Mollyla. Boczne drzwi wytrzymywały jeszcze taranowanie, ale prawie całe pomieszczenie
było w ogniu. Paliła się podłoga. Zwęglone deski zapadały się do piwnicy. Trudno było
oddychać i dostrzec cokolwiek w kłębach dymu. Kane w pośpiechu odszukał swój puginał i
ruszył w kierunku schodów do piwnicy. Na zewnątrz czekali wrogowie, więc tunel był jedyną
drogą ucieczki. Ale jeśli podłoga zapadnie się, zasypując wejście...
Wejście było jeszcze dostępne. Trzymając w ręku pochodnię, zaimprowizowaną z
płonącej szczapy, Kane podniósł klapę i zszedł do tunelu. Cuchnące pleśnią podziemie nie
doznało, w wyniku pożaru, żadnego szwanku. Stęchlizna i wilgotne powietrze były jakby
odwróceniem tego, co działo się na górze. Szedł przez tunel tak szybko, jak tylko mógł.
Pochodnia dawała niewiele światła, ale to wystarczyło, żeby znalezć drogę. Nad jego głową
wisiały spróchniałe deski, odczepione od ścian, a zwały gruzów gdzieniegdzie niemal
zupełnie zagradzały przejście. Kane czołgał się po tych stertach kamieni, drewna i brudu
pilnując tylko, aby nie zgasła pochodnia. Osypująca się ziemia wraz z krwią z jego ran
tworzyła ciemnoczerwone błoto, które przyklejało się do jego pleców i nóg.
Kane w każdej sekundzie zdawał sobie sprawę, że tunel może okazać się całkiem
zasypany i stanie się jego grobowcem. W pewnym momencie dał się słyszeć, dobiegający od
tylu, tępy łoskot. Kane popatrzył niespokojnie na ściany tunelu, ale pomyślał, że przyczyną
hałasu było prawdopodobnie zawalenie się dachu magazynu. Szedł teraz głęboko pod ziemią i
tunel był tu solidniejszy. Po chwili poczuł, że idzie pod górę. W świetle pochodni
zamajaczyły stopnie schodów. Wszedł po nich z pośpiechem i pchnął ukryte drzwi,
prowadzące do piwnicy pod starą opuszczoną gospodą. Przeszedłszy przez pusty budynek,
dotarł do drzwi i wynurzył się na zewnątrz. Odległy magazyn strzelał jasnym płomieniem w
szarzejące już w porannym blasku niebo. Jego wrogowie z pewnością myślą, że nie żyje.
Drżąc z bólu Kane zatrzymał się przy gospodzie, żeby umyć i opatrzyć swoje poparzone,
krwawiące ciało. Spośród tych, którzy postanowili go zgładzić, żyje jeszcze trzech. Ani rany,
ani zmęczenie, nic nie osłabiło wściekłości Kane'a.
X KRAINA UMARAYCH
Gdy ze szpar w murze zaczął się sączyć dym, a drzwi stały się nieznośnie gorące, lord
Gaethaa rozkazał zaprzestać wysiłków ich forsowania.
- To miejsce jest stracone - oświadczył odkładając topór. - Wszyscy, którzy pozostali przy
życiu, muszą wyjść stamtąd natychmiast. W przeciwnym razie uduszą się w dymie, jeśli
wcześniej nie spłoną. Jan i Mollyl otworzą drzwi, jeśli żyją, a jeśli zginęli, to Kane ma do
wyboru upiec się w środku, lub wyjść prosto pod nasze miecze. W każdym razie jeszcze przed
[ Pobierz całość w formacie PDF ]