[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pokazując mi język, a potem podczołguje się w stronę wezgłowia i
kładzie się na mnie.
Tak naprawdę Jack był zdziwiony, ponieważ Jill, z którą chodził, n i e
mi a ł a p o j ę c i a o magicznych sztuczkach. Tej Jill, którą wtedy byłam,
w najmniejszym stopniu nie interesowały dzieci ani ich świat, głównie
dlatego że przypominały jej o własnym nieszczęśliwym, pozbawionym
kolorów dzieciństwie.
A potem pojawiła się Katie. Nie była planowana. Nie była też wpadką. Po
prostu była. Henry i ja przed ślubem bardzo ogólnie rozmawialiśmy o
dzieciach. Henry postanowił za nas oboje, że chcemy je mieć, a dla mnie
nie było to na tyle istotne, żeby protestować. Tak naprawdę zawsze
pragnęłam dziecka. Bałam się tylko, że mogę je skrzywdzić. Dlatego
prostszym rozwiązaniem było go nie mieć. Ale gdy zakochałam się w
Henrym - jedynaku, który przez większość życia był samotny, podobnie
jak ja, choć z innych powodów - postanowiłam pójść na kompromis.
Po dwóch latach małżeństwa Henry namówił mnie, bym odstawiła
pigułki. Popatrzyłam na nie ze słodko-gorzką czułością, po czym
wyrzuciłam je do śmietnika. Choć nie staraliśmy się specjalnie, by doszło
do zapłodnienia, po trzech miesiącach byłam w ciąży. Dziewięć miesięcy
pózniej moje życie miało się zmienić pod każdym możliwym względem.
Czy byłam na to gotowa, czy nie, Katie nadchodziła.
W czasie ciąży przeczytałam każdą książkę, artykuł i stronę internetową
dotyczącą tego okresu (Po dziesięciu tygodniach zaczynają rosnąć
paznokcie! Po osiemnastu dziecko zaczyna ssać kciuk!). Gdy już
wypchnęłam z siebie Katie, zaczęłam prenumerować następujące tytuły:
Rodzice", Jak być rodzicem", Ty i Dziecko", Amerykańskie
Niemowlę", Twoje Dziecko", Mama i Dziecko", Dziecko i Mama".
Nasza skrzynka pocztowa była wiecznie zapchana czasopismami, a ja w
desperacji nauczyłam się na pamięć o wiele więcej, niż było potrzebne
mnie i Katie na tym etapie jej rozwoju. Czytałam artykuły dla matek
ośmiolatków, dla rozwiedzionych ojców, którzy widują dzieci tylko w
weekendy, dla rodziców pragnących nawiązać więz z adoptowaną sierotą
z Afryki. Pochłaniałam je, ponieważ tak naprawdę co innego miałam do
roboty? Na pilates chodziłam tylko trzy razy w tygodniu. Nie zgłębiałam
ich jednak wyłącznie z nudów - miałam rozpaczliwą nadzieję, że Katie
będzie inna niż ja. Albo raczej że ja okażę się inna niż moja matka. Wtedy
zdawało mi się, że to na jedno wychodzi.
I właśnie w ten sposób zostałam ekspertem w dziedzinie magicznych
sztuczek. Jeśli przeczytasz odpowiednią liczbę czasopism, będziesz
umiała zrobić wszystko. Ponieważ nieuchronnie każdego miesiąca
pomiędzy stronami tych bastionów wiedzy można znalezć artykuły
dotyczące wyciągania królika z kapelusza czy monet z nosa oraz
urządzania najlepszych na świecie przyjęć urodzinowych, co ma
zapewnić ci tytuł matki roku.
- To było bardzo seksowne - mówi Jackson wieczorem, powoli ściągając
mi koszulkę przez głowę. - Fajnie wyglądasz z dzieciakami.
- Aha, nawet twoja mama zmusiła się do uśmiechu. -Chichoczę, czując
jego pocałunki na szyi. - Wprawdzie przez zaciśnięte zęby, ale zawsze.
- Możemy o niej teraz nie mówić? - stęka.
- Nie ma sprawy. - Jego usta przesuwają się w dół po moim obojczyku.
- A więc, panno czarodziejko - mówi niskim, zachrypniętym głosem -
może pokażesz mi kilka trików?
- A może najpierw ty pokażesz mi kilka swoich?
- Wedle życzenia. - Odpina mi pasek.
Zaciskam powieki i usiłuję przypomnieć sobie, czemu z tego wszystkiego
zrezygnowałam. W końcu drobne kompromisy -jak obłaskawienie jego
matki za pomocą magicznych sztuczek albo w ogóle niewdawanie się w
kłótnie o nią - naprawdę okazywały się do zniesienia, biorąc pod uwagę
to, co mogłam zyskać. Ostatnim razem wymagałam od Jacka, by się dla
mnie zmienił; teraz o wiele prostszym wyjściem było mu ustąpić. To
naprawdę nie tak dużo, myślę. Nie, te drobne kompromisy to naprawdę
nie za wiele.
Jack ściąga mi spodnie.
Liczy się to, że jestem tu i teraz i tworzę nowe wspomnienia, podczas gdy
stare obracają się w pył.
ROZDZIAA 7
- To przyszło do ciebie.
Na dzwięk głosu Josie podnoszę wzrok znad storyboardów. W miejscu jej
głowy widzę gigantycznych rozmiarów kosz.
- Smakołyki! - Zacieram ręce. - Co tam masz? Wiklinowy potwór z
głuchym odgłosem ląduje na moim biurku, aż grzechoczą ołówki w
kubku.
- Udało ci się - mówi Josie, osuwając się na krzesło i rozprostowując
mięśnie ramion. - Oto oficjalne zaproszenie na doroczne spotkanie
rodziny i przyjaciół Coke, co w tłumaczeniu na nasze znaczy, że
zapraszają wszystkich swoich inwestorów do Cipriani, wlewają im do
gardła najlepszy alkohol i przekonują ich, że kierownictwo właściwie
postępuje z ich pieniędzmi.
Zaczynam odwijać warstwy różowej folii, w którą zawinięty jest kosz.
- Byłaś tam kiedyś? - pytam.
- Pięć lat temu. Zanim nas zostawili dla BBDO. O tych imprezach krążą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]