[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przecież to jawne naruszenie prawa numer 67!
- Funkcjonariusze prawa majÄ… prawo naru­
szać prawo - odparła spokojnie Lucjana, celując
z kuszy do Hektora. - Szczególnie w nagÅ‚ych wy­
padkach, a to jest nagÅ‚y wypadek. Musimy Å›ciÄ…­
gnąć na dół tych morderców.
Obywatele popatrzyli po sobie z konsternacjÄ…,
ale Lucjana poczęstowała ich szminkowanym
uśmieszkiem i z głośnym klik! nacisnęła cyngiel
kuszy. Rozległo się donośne szszszu! - i pierwszy
harpun poszybowaÅ‚ w powietrze, prosto na wy­
nalazek Hektora. Pan złota rączka wykonał
zręczny manewr balonowym domem i harpun
nie siÄ™gnÄ…Å‚ celu, trafiÅ‚ jednak rykoszetem w me­
talowy zbiornik jednego z bocznych koszy, czy­
niÄ…c w nim sporÄ… dziurÄ™.
- Psiakość! - zaklął Hektor, gdy ze zbiornika
zaczął wyciekać fioletowy płyn. - To mój zapas
soku z czarnej porzeczki! Szybciej, szybciej, Bau-
delaire'owie! Jeszcze parÄ™ takich strat i bÄ™dzie­
my zgubieni!
- Szybciej już nie możemy! - odkrzyknął
Klaus.
Prawdę mówiąc, im wyżej Hektor wznosił
swój wynalazek, tym silniej bujała się sznurowa
drabina, tak że o szybkim wspinaniu się w ogóle
nie mogło być mowy.
Klik! Szszszu! Drugi harpun Å›wisnÄ…Å‚ w powie­
trzu, trafiajÄ…c w szósty kosz i powodujÄ…c eksplo­
zjÄ™ brunatnego pyÅ‚u, który z wolna osiadÅ‚ na zie­
mi, w ślad za sporą liczbą cienkich metalowych
walców.
- TrafiÅ‚a w nasz zapas żytniej mÄ…ki! - lamen­
tował Hektor. - I w pudełko zapasowych baterii!
- Następnym trafię w balon! - zapowiedziała
Oficer Lucjana. - Spadniecie na ziemiÄ™, a wtedy
spalimy was na stosie!
- Oficer Lucjano - upomniał ją ktoś z Rady
Starszych. - Uważam, że nie wolno łamać prawa
w celu ujÄ™cia osób, które zÅ‚amaÅ‚y prawo. To nie­
logiczne.
- Brawo, brawo! - poparł go ktoś z obywateli
w dalszej części tłumu. - Niech Oficer Lucjana
odÅ‚oży kuszÄ™ i chodzmy wszyscy razem do Ratu­
sza. Zwołamy zebranie.
- Zebrania wyszÅ‚y z mody! - zabrzmiaÅ‚ caÅ‚­
kiem nowy głos.
ZagrzmiaÅ‚o, jakby nadciÄ…gaÅ‚ kolejny Å‚an wy­
jątkowo grubej kaszy, i tłum rozstąpił się, robiąc
miejsce Detektywowi Dupinowi, który jechał
środkiem na motocyklu, pomalowanym na tur-
kusowo, pod kolor marynarki. Oblicze Detekty­
wa Dupina jaśniało triumfem, a jego naga pierś
była dumnie wypięta.
- Detektyw Dupin też korzysta z urządzeń
mechanicznych? - zaniepokoił się ktoś z Rady
Starszych. - Nie damy rady wszystkich spalić na
stosie!
- Dupin nie jest obywatelem WZS - przypo­
mniaÅ‚ mu kolega Radny - wiÄ™c nie może być po­
ciÄ…gniÄ™ty do odpowiedzialnoÅ›ci za Å‚amanie pra­
wa numer 67.
- Jednak jedzie na motocyklu Å›rodkiem tÅ‚u­
mu - zauważył pan Lesko - i nie ma kasku na
głowie. To wielce nieroztropne zachowanie, nie
da się zaprzeczyć.
Detektyw Dupin zlekceważyÅ‚ uwagi pana Le­
sko w sprawie bezpieczeÅ„stwa jazdy na motocy­
klu i zahamował dopiero przy Oficer Lucjanie.
- Teraz w modzie jest siÄ™ spózniać - oÅ›wiad­
czyÅ‚, pstrykajÄ…c palcami. - KupowaÅ‚em dzisiej­
sze wydanie  Dziennika Punctilio" - dodaÅ‚ tytu­
Å‚em usprawiedliwienia.
- Nie powinien pan kupować gazet, tylko Å‚a­
pać przestępców - upomniała go surowo Radna
Starsza, trzęsąc kruczym kapeluszem.
- Właśnie, właśnie! - poparło ją kilka głosów,
ale wiÄ™kszość osób w tÅ‚umie miaÅ‚a niepewne mi­
ny. Trudno wÅ›ciekać siÄ™ caÅ‚e popoÅ‚udnie, a że sy­
tuacja skomplikowaÅ‚a siÄ™, obywatele WZS znacz­
nie stracili na krwiożerczości. Kilkoro nawet
opuÅ›ciÅ‚o pochodnie, które po tylu godzinach trzy­
mania w górze wydały im się zbyt ciężkie.
Detektyw Dupin zlekceważył jednak zmianę
w nastrojach tłumu.
- Dajcie mi święty spokój, zakrakane głupki! -
fuknÄ…Å‚ do Radnej Starszej i pstryknÄ…Å‚ palcami. -
Ostatnio w modzie jest strzelanie z kuszy, Oficer
Lucjano - zwrócił się do Oficer Lucjany.
- Tak słyszałam - przytaknęła entuzjastycznie
Oficer Lucjana i po raz trzeci wycelowała harpun
w balonowy dom. Lecz samowystarczalny balo­
nowy dom nie byÅ‚ już sam na niebie. W zamie­
szaniu, które przed chwilą zapanowało, nikt
z tłumu nie zauważył, że popołudnie minęło
i miejscowe kruki jęły zataczać swe codzienne
krÄ™gi na niebie przed odlotem na nocleg w ko­
narach Drzewa Nigdyjuz. Nadlatywały właśnie
tysiącami, i po sekundzie niebo poczerniało od
rozszemranej ptasiej chmury. Oficer Lucjana
straciła z oczu Hektora i jego wynalazek. Hektor
stracił z oczu Baudelaire'ów. A Baudelaire'owie
stracili z oczu wszelki widok. Sznurowa drabina
zwisała dokładnie na trasie przelotu kruków,
toteż dzieci znalazÅ‚y siÄ™ niespodziewanie w czar­
nym, ruchliwym ptasim żywiole. Krucze skrzy­
dła nieprzyjemnie łaskotały Baudelaire'ów i co
chwila zaczepiaÅ‚y siÄ™ o drabinÄ™, tak że dzieci mu­
siały z całych sił trzymać się szczebli, żeby nie
zlecieć.
- Baudelaire'owie! - krzyknÄ…Å‚ z góry Hek­
tor. - Trzymajcie siÄ™, żebyÅ›cie nie zlecieli! Spró­
buję wznieść się wyżej, ponad kruki!
- Nie! - pisnęło Słoneczko, komunikując coś
w sensie:  Wcale nie wiem, czy to taki dobry plan.
Nie przeżyjemy upadku z większej wysokości!".
Hektor nie usłyszał jednak Słoneczka, gdyż
zagłuszyło je klik! i szszszu! kolejnego harpuna
z kuszy Lucjany. Drabina, której tak kurczowo
trzymali siÄ™ Baudelaire'owie, szarpnęła gwaÅ‚­
townie i zaczęła kręcić się w obłędnym tempie
wokół własnej osi, w roztrzepotanej gęstwinie
kruków. Trojaczki Bagienne spojrzały z kosza-
-sterowni w dół i przez chwilową lukę między
krukami dostrzegły coś, co bardzo je zmartwiło.
- Harpun trafił w drabinę! - krzyknęła Izado-
ra, komunikując przyjaciołom na dole fatalną
wiadomość. - Lina się rozkręca!
Istotnie. W miarę jak kruki mościły się na
Drzewie Nigdyjuż, Baudelaire'owie mogli coraz
jaÅ›niej widzieć wÅ‚asnÄ… sytuacjÄ™, a zwÅ‚aszcza dra­
binę, której przyglądali się ze zgrozą. W jednej
z grubych lin drabiny utkwił harpun, powodując
stopniowe, lecz systematyczne, rozkręcanie się
splotu. Wioletce przypomniało się, jak we wczes-
nym dzieciństwie uprosiła mamę, żeby zaplotła
jej warkocze, bo chciaÅ‚a wyglÄ…dać jak pewna sÅ‚yn­
na wynalazczym ze zdjÄ™cia w czasopiÅ›mie nauko­
wym. Chociaż mama staraÅ‚a siÄ™, jak mogÅ‚a, war­
kocze za nic nie chciały się trzymać i rozplatały
siÄ™ zaraz po zawiÄ…zaniu na koÅ„cach wstążek. Do­
kładnie tak, jak w tej chwili sznur drabiny.
- Szybciej! - ponaglał nerwowo Duncan. -
Szybciej!
- Nie - szepnęła Wioletka i po chwili powtó­
rzyła to głośniej, żeby brat i siostrzyczka mogli
ją usłyszeć.
Coraz więcej kruków zajmowało stanowiska
na Drzewie Nigdyjuż, coraz lepiej Klaus i SÅ‚o­
neczko widzieli ponurÄ… minÄ™ Wioletki.
- Nie! - Wioletka Baudelaire spojrzała raz
jeszcze na rozplatajÄ…cÄ… siÄ™ linÄ™ i doszÅ‚a do wnio­
sku, że ona i jej rodzeństwo nie mają szans
wspiąć się do samowystarczalnego balonowego
domu Hektora. Było to równie niemożliwe jak
to, że mama jeszcze kiedyś zaplecie Wioletce
włosy. - Nie uda nam się. Jeśli wespniemy się
jeszcze wyżej, spadniemy i pozabijamy siÄ™. Mu­
simy schodzić w dół.
- Jak to... - zaprotestował Klaus.
- Szkoda gadać - przerwała mu Wioletka. -
Nie mamy szans.
- Joli! - pisnęło Słoneczko.
- Nie! - powtórzyła twardo Wioletka, patrząc
rodzeństwu w oczy.
Wszystkim trojgu było niezmiernie żal, że nie
polecÄ… balonem z przyjaciółmi, ale bez sÅ‚owa ru­
szyli w dół rozplatajÄ…cÄ… siÄ™ drabinÄ…, wciąż mi­
jani przez kruki, które nie doleciały jeszcze do
Drzewa Nigdyjuż. Gdy zeszli o dziewięć szcze­
bli, drabina rozplotÅ‚a siÄ™ caÅ‚kowicie i jak ekspre­
sowy dzwig spuściła dzieci na płaską jak deska
ziemiÄ™. Baudelaire'owie wylÄ…dowali ze smutkiem,
lecz bez szwanku.
- Hektorze, obniż lot! - zawołała Izadora. Jej
głos brzmiał już bardzo słabo z oddalenia. - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl