[ Pobierz całość w formacie PDF ]

To znaczy, że rezygnujemy z góry, tak? - spytała zimno. - Same włamania dadzą
nam forsę za dziesięć lat, bo nie wszędzie są tacy uprzejmi, żeby zostawić dom
otworem. A przez ten czas kolekcjoner, tfu na psa urok, umrze i wszystko wyjdzie
na jaw. Innymi słowy zwalamy to na Marcina i niech robi, co chce, bo nam się
przecież nic nie stanie. Najwyżej ja jeszcze wyjdę na lekkomyślną świnię... - W
Zalesiu mieszka jeden prywaciarz - powiedział Paweł rozpaczliwie. - Nic o tym
nie wiem, żeby kradł, ale bogaty... - To, że bogaty, o niczym nie świadczy -
przerwał Donat ostro. - Może być porządny facet. - I włamać się do niego byłoby
całkiem łatwo - dokończył Paweł z rozpędu. - Trochę za bardzo bogaty jak na
porządnego faceta. Może jednak robi jakieś machlojki? - Podjechać do niego
można, czemu nie - mruknęła Baśka. - Obejrzeć teren na wszelki wypadek. W razie
gdyby się okazało, że kanciarz, będziemy mieli jak znalazł. Ale to i tak nie
ratuje sytuacji. Marcin znów się poruszył. - Mam paru kumpli - oznajmił trochę
niepewnie. - Niektórzy dosyć silni i usposobienia mają rozrywkowe. Może by ich
namówić...? - No? - podchwycił Paweł. - Bo wiecie, do tego trzeba mieć
charakter... - Bzdura - powiedział Donat. - Po pierwsze nie możemy narażać
niewinnych ludzi, a po drugie rozejdzie się. Twoi kumple cię znają. - To może
namówić obcych chuliganów...? - Zamknijcie się - zażądała Baśka. - Ja teraz
myślę. Wiedziałam, że tak będzie, i już dawno mam pomysł. Owszem, wynajmiemy
obcych chuliganów, ale to trzeba porządnie zorganizować. Trzeba to załatwić tak,
żeby nas w ogóle nie znali i nie mogli się czepiać i trzeba im zapłacić. Mam
pomysł... Mimo pełnych niepokoju nalegań, nie chciała zdradzić nic więcej. W
interesach zapanował chwilowy zastój. Prawy właściciel zaginionego depozytu czuł
się w szpitalu gorzej i zdenerwowanie szajki gwałtownie rosło. Marcin znów
zaczął wyglądać jak Piotrowin. Bez jego wiedzy okradziono Maciusia, którego
wszyscy znali ze słyszenia i który wprawdzie nie był oszustem, ale za to bał się
milicji. Donat jezdził za dziobatym bez chwili wytchnienia. Paweł nalegał na
wycieczki do Zalesia i tęsknym okiem patrzył na willę bogatego prywaciarza. Od
dokonania grabieży powstrzymywała go tylko myśl, że jeśli prywaciarz jest
uczciwy, może narobić krzyku i polecieć do MO. W końcu Baśka zrealizowała swój
pomysł. Polegał on na tym, żeby owych obcych chuliganów wynajął ktoś inny.
Musiał to być osobnik nie związany ze środowiskiem waluciarzy, człowiek
interesu, któremu przepisy prawne nie spędzałyby snu z powiek, który umiałby
twardą ręką trzymać podwładnych i który byłby lojalny wobec wspólników.
Równocześnie musiałby mieć upodobanie do przedsięwzięć nietypowych, ryzykownych
i dziwacznych, a do tego jeszcze musiał umieć zachować tajemnicę nawet gdyby
odmówił udziału w imprezie. Takiego człowieka Baśka znała od wielu lat. Był nim
Gaweł. Z łatwością nawiązała na nowo zerwany niegdyś kontakt. - Hi, hi! -
powiedział Gaweł z uciechą. - Kretynka. Biorą się do interesu, a takiego
głupstwa nie umieją załatwić! Hi, hi! - Dla kogo głupstwo, dla kogo nie -
odparła Baśka grzecznie. - Ty też do włażenia po sznurowej drabince wziąłbyś
sobie zastępcę. - A po jaką cholerę ja mam włazić po sznurowej drabince?! - Nie
wiem. Nie właz, jak nie chcesz. Głupio śmiać się każdy potrafi. Ja bym się
raczej popłakała, bo najlepszy interes przechodzi nam koło nosa. Gaweł
spoważniał i zamyślił się. Baśka przyglądała mu się z nadzieją, bo widać było,
że pomysł go zainteresował. - Ja coś z tego muszę mieć - oznajmił stanowczo. -
Nie upadłem na głowę, żeby się szarpać dla jakiegoś półgłówka. Was jest czworo,
tak? Dobra. Jedna piąta dochodu dla mnie i sprawa załatwiona. Baśka kiwnęła
głową, wyrażając tym zgodę na jego udział w zyskach. O dwudziestoprocentowym
odszkodowaniu dla państwa nie wspomniała ani słowem w obawie, że tego już Gaweł
mógłby niestrawić. Pozostałe szczegóły zrelacjonowała mu wiernie, dobrze
wiedząc, że bez dokładnego rozpoznania sprawy nie podejmie żadnej decyzji. Lubił
ryzykować, ale bez przesady. - Oni o mnie coś wiedzą? - spytał surowo. Baśka z
politowaniem wzruszyła ramionami. - Mogli o tobie słyszeć od Joanny. Ale pojęcia
nie mają, że ja też cię znam. Przeciwnie, wszyscy myślą, że też o tobie
słyszałam od Joanny. - A, właśnie! Jeden warunek. Joanna nie ma prawa niczego
się nawet domyślić! W razie czego ktoś komuś podkłada cholerną świnię, albo my
jej, albo ona nam. Ona jest w głupiej sytuacji z tą swoją milicją i przed nią
gęba na kłódkę. Chyby to sama rozumiesz? - Wszyscy to rozumiemy i dlatego jej
się nie wtajemniczyło, chociaż byłaby bardzo pożyteczna. Nic nie wie i nic nie
będzie wiedziała. - Dobra. To co im o mnie powiedziałaś? - Nic. %7łe załatwię to
sama i nie ich interes, jak. Muszą się z tym pogodzić, bo im nic innego nie
pozostaje. - Dobra - powtórzył Gaweł z zadowoleniem. - Jedziemy dalej. Teraz
mów, jak ty to sobie wyobrażasz. Konkretnie, to wynajdywanie facetów do
obskoczenia. Baśka z ulgą zapaliła papierosa i usiadła wygodniej na kanapie
Gawła, sprowadzonej prosto z Finlandii. Westchnęła, bo przyszło jej na myśl, że
za ten przeklęty depozyt Marcina mogłaby mieć kilka takich kanap. - Bardzo
prosto - wyjaśniła. - Waldemar jest pewny jak granit, kocha mnie od urodzenia, a
nic mu do głowy nie przyjdzie, bo jest na to za tępy. Każę mu wynalezć faceta z
dolarami. Waldemar wynajduje. Powiedzmy, że zamierzam kupić dwa tysiące. Daję mu
do ręki trzysta tysięcy złotych... - Masz te trzysta tysięcy? - przerwał Gaweł
podejrzliwie. - A jak? Mówiłam ci, że grunt jest już przygotowany. Waldemar
umawia się z waluciarzem, załatwiają transakcję... - A jak z ceną? Targują się?
- Obojętne, Waldemar może być ustępliwy i kupować drogo. Załatwiają, mówię,
transakcję, wymieniają to między sobą, chowają do kieszeni i w tym momencie
wkraczasz ty. Jest napad, odbierają wszystko i jednemu, i drugiemu, Waldemar o
niczym nie wie, więc wpada w rozpacz. On tak wygląda, że mu każdy uwierzy.
Nikomu nawet do głowy nie przyjdzie, żeby taka jołopa była zdolna do jakiegoś
podstępu, obejrzysz go sobie przy okazji i sam się przekonasz. Waldemar z
płaczem leci do mnie, a ja mu każę znalezć następnego waluciarza i koniecznie
jednak kupić te dwa tysiące. Zresztą, może być trzy. Waldemar znajduje
następnego... - A ten Waldemar nie zastanowi się w końcu, skąd ty masz tyle
pieniędzy? - Waldemar ma to do siebie, że jest niezdolny do zastanawiania się.
Poza tym ja nie kupuję dla siebie, tylko dla jakiegoś badylarza milionera. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl