[ Pobierz całość w formacie PDF ]

potrafiła sklecić dwóch zdań, przez co wydawała się nudna i
prowincjonalna.
Z kolei Steve patrzył tylko na Margaret, bez przerwy bawiąc się
widelcem. Wprawdzie czasami włączał się do rozmowy, ale
widać było, że niewiele go ona interesuje. Oboje jedli mało, ale
za to pili wino, które Priscilla wyciągnęła na tę okazję z
piwnicy.
Quinlan i Priscilla również nie interesowali się tym, co działo
się wokół nich. Z całego towarzystwa jedynie Peter bawił się
świetnie, ale tylko do momentu, kiedy zauważył, że nie ma się z
kim podzielić swoimi spostrzeżeniami. Dowcipy na temat
zakochanych, które opowiadał co jakiś czas z szelmowskim
uśmiechem, nie spotykały się praktycznie z żadnym odzewem.
Tylko Steve spojrzał na niego raz, jakby chciał powiedzieć, że
spodziewał się po nim czegoś mądrzejszego.
Peter miał wielką ochotę zadzwonić do swojej żony Sharon,
żeby opowiedzieć jej o wszystkim. Oboje doskonale by się przy
tym ubawili. Spojrzał na zegarek. Było wpół do dziewiątej. Nie,
nie może teraz niepokoić żony, która pewnie skończyła właśnie
kąpać ich ząbkujące niemowlę i po położeniu go chciała, jak
zwykle, zagonić Straszliwą Dwójkę do wanny.
Kolacja dobiegła końca. Peter nudził się jak mops w swoim
kąciku. Steve zaczął się żegnać z bladą Margaret.
– Może powinniśmy zostać? – powiedział ni to do kumpla, ni do
113
niej.
Peter pomyślał o Sharon.
– Wykluczone.
Margaret pobladła jeszcze bardziej, jeśli było to w ogóle
możliwe.
– Chcecie jechać? O tej porze?
Peter pokręcił głową.
– Mamy śmigłowiec. Wylądowaliśmy za szkołą.
Musimy dolecieć do Chicago. To wcale nie tak daleko...
Steve milczał. Zagryzł tylko wargi aż do bólu. Nagle jakaś myśl
rozjaśniła mu twarz.
– Mogę cię odprowadzić do domu? – spytał Margaret. –
Będziesz się czuła bezpieczniej.
Wszyscy wiedzieli, że w Pace aż roi się od zbrodniarzy i
zboczeńców. Margaret skinęła radośnie głową.
Oczywiście, zależało jej na zdrowiu i życiu.
– Musimy już ruszać... – usiłował protestować Peter.
Ale nikt go nie słuchał, więc znowu usiadł aa swoim miejscu w
kątku. Steve i Margaret zaczęli się zbierać do wyjścia. Peter
spojrzał na Quinlana, szukając zrozumienia, ale przyjaciel zajęty
był przekonywaniem Priscilli, by wyjęła dwa pawie pióra z
włosów.
– Och, Sharon – westchnął Peter.
Nikt go jednak nie słyszał. Peter wyszedł na ganek, gdzie
przesiedział dobry kwadrans, wypatrując kumpla. Steve wrócił
w końcu, ale... w towarzystwie Margaret. Kiedy zobaczył
zdziwioną minę Petera, natychmiast pospieszył z
wyjaśnieniami:
– Margaret nigdy nie widziała startu śmigłowca.
– A leciała nim kiedyś? – wymamrotał pod nosem Peter i
natychmiast zatkał sobie usta dłonią. Co będzie, jeśli Steve
weźmie te słowa na serio?
114
– My jedziemy samochodem Margaret, więc... do zobaczenia za
szkołą...
Steve chciał wyjść, ale Peter powstrzymał go ruchem ręki.
– Zaczekaj. Pojedziemy wszyscy.
Quinlan machnął tylko ręką z pawim piórem.
Drugie znajdowało się jeszcze we włosach Priscilli.
– Nie, my nie jedziemy. To spotkanie było tajne – dodał
ściszając głos. – Nie chcemy, żeby mówiono o nim w
sąsiedztwie.
– Właśnie – dodał Steve. – Lepiej nie wychodźmy razem. Pójdę
pierwszy z Margaret...
Peter zazgrzytał zębami z wściekłości.
– Nic z tego. Już późno. Jedziemy razem.
– Ja poprowadzę – powiedziała Margaret i rozejrzała się dokoła
nieobecnym wzrokiem. Peter miał wątpliwości, czy w ogóle
pamięta, gdzie jest i jak się tutaj znalazła.
– Co to, to nie – powiedział twardo. – Ja poprowadzę. –
Następnie spojrzał na Steve'a, który z idiotycznym uśmiechem
wpatrywał się w Margaret.
– Ja również przejmę stery w śmigłowcu...
Quinlan i Priscilla usiedli na huśtawce w ogrodzie.
– Opowiedz mi o Clevelandzie – poprosił.
– Cóż, jest prawnikiem w Peorii. Spotkałam go przy okazji
podpisywania umowy o wydzierżawienie jednej z farm. Był
bardzo miły. Później spotkaliśmy się parę razy. Ma czterdzieści
lat...
– Kochałaś go?
– Kochałam?
– No bo teraz, to chyba niemożliwe...
Obruszyła się na jego zarozumialstwo, ale nie chciała się z nim
sprzeczać.
– Cleveland to dobra partia – powiedziała z westchnieniem.
115
– A ja?
– Co – ty?
– Czy jestem dobrą partią?
Priscilla wzruszyła ramionami i omal nie spadła z huśtawki.
Quinlan musiał ją podtrzymać. Przy okazji dotknął, niby
przypadkiem, jej biustu.
– Nie mam najmniejszego pojęcia – powiedziała, starając się
ukryć zażenowanie. – Przecież w ogóle cię nie znam.
– A co już o mnie wiesz?
Zerknęła na niego z boku. Nie wygłupia! się. Pyta!
poważnie.
– Lubisz szybkie, sportowe samochody...
– Tylko takie były w wypożyczalni – przerwał jej.
– Prawdę mówiąc, nie przepadam za nimi, gdyż policja zwraca
na nie zbyt dużą uwagę.
Coś błysnęło w jego oczach, ale Priscilla ciągnęła dalej:
– Jesteś silny.
– Co jeszcze?
– Masz poczucie humoru – zawahała się. – I, co najważniejsze,
potrafisz się śmiać z siebie. Poza tym stać cię na to, żeby
pozwolić wygrać innym. To znaczy, że jesteś pewny swojej
wartości i sity.
Quinlan pokiwa] z zadowoleniem głową.
– Masz coś jeszcze na koniec panegiryku? – spytał.
– No i oczywiście wyglądasz jak miody bóg-dodała spuszczając
skromnie oczy.
– A czy nie zauważyłaś, że mi na tobie zależy? Nie widzisz, że
chce być z tobą?
Odsunęła się trochę od niego. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl