[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zechce się podporządkować Rosjanom, jak Castro. Postawi się także Amerykanom. -
Manning wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Każe im płacić za bazę na Cap Sarrat o wiele
więcej, niż ich dotąd kosztowała. - Spoważniał i dodał: - Będzie dyktatorem, bo nie ma teraz
innego wyjścia. Serrurier wypaczył tym ludziom charaktery, wymordował im przywódców
i pozbawił wszystkich odwagi. Nie stać ich jeszcze na utworzenie rządu.
Przypuszczam jednak, że nie będzie złym dyktatorem; na pewno lepszym niż Serrurier.
- Hm - mruknął Causton. - Musi się liczyć z ostrą krytyką ze strony ograniczonych
idealistów, którzy nie mają pojęcia, co się tu działo.
- Nie będzie się tym przejmował - zapewnił Manning. - Nie obchodzi go ani trochę, co
mówią o nim ludzie. Poza tym potrafi odpłacić pięknym za nadobne.
Stół zatrząsł się i od wschodu zabrzmiał odgłos grzmotu. Manning podniósł głowę.
- Zaczyna się zabawa. Rocambeau przystąpił do ataku.
III
Julie wyglądała przez szparę w drzwiach baraku, skleconego z pordzewiałej blachy, nie
zwracając uwagi na piskliwy głos pani Warmington, która siedziała za nią, skulona na jednej
ze skrzyń. Wyglądało na to, że w kamieniołomie jest jeszcze sporo ciężarówek, choć słyszała,
jak wiele z nich odjeżdżało. Ciągle było też wokół mnóstwo żołnierzy: jedni stali w grupach,
rozmawiając i paląc papierosy, inni krzątali się, zajęci swymi sprawami. Dziękowała losowi,
że oficer nie uznał za konieczne postawienie przed barakiem strażnika. Sprawdził tylko
zewnętrzny rygiel na drzwiach i wepchnął obie kobiety do środka.
Przeżywała przez panią Warmington ciężkie chwile. Ta baba była nie do zniesienia.
Kiedy je schwytano i sprowadzono do kamieniołomu, pani Warmington próbowała przekonać
żołnierzy, że powinni ją wypuścić, podnosząc głos, aby dotarły do nich jej argumenty.
Mówiła, że jest Amerykanką i nie może być traktowana jak przestępca, skoro broniła tylko
swego życia i honoru. Nic to nie pomogło, gdyż żaden z żołnierzy nie rozumiał po angielsku,
mogła więc wykrzykiwać sobie do woli. Wtrącono je do baraku i zaraz o nich zapomniano.
Julie miała przynajmniej taką nadzieję.
Odwróciła się od drzwi, rozdrażniona nie ustającym monologiem pani Warmington.
- Na litość boską, czy może pani zamilknąć? - powiedziała znużonym głosem. - Chce
pani, żeby tu przyszli i uspokoili panią karabinem? Proszę mi wierzyć, że to zrobią, kiedy
zajdzie im pani za skórę tak, jak mnie.
Usta pani Warmington zamknęły się jak wieko skrzyni, ale nie na długo.
- To niedopuszczalne - odezwała się po chwili tonem skargi. - Kiedy wrócę do domu,
dowie się o tym Departament Stanu.
- Jeśli pani wróci - stwierdziła brutalnie Julie. - Proszę pamiętać, że zabiła pani
człowieka. Zastrzeliła go pani z pistoletu Eumenidesa. - Skinęła głową w kierunku drzwi. -
Nie spodoba im się to.
- Przecież o niczym nie wiedzą - zauważyła chytrze pani Warmington. - Myślą, że zrobił
to ten Grek.
Przez dłuższą chwilę Julie patrzyła na nią z odrazą.
- Nie wiedzą - przyznała. - Ale mogą dowiedzieć się ode mnie.
Pani Warmington głośno przełknęła ślinę.
- Nie zrobiłaby pani tego... prawda?... - Jej głos zamarł na widok wyrazu twarzy Julie.
- Owszem, jeśli nie zamknie pani tej swojej wielkiej gęby - powiedziała Julie, nie siląc
się na delikatność. - Zabiła pani Eumenidesa. Jest pani tak samo winna jego śmierci, jakby go
pani osobiście postrzeliła i zakłuła bagnetem. To był miły facet. Może brakowało mu odwagi,
komu jej nie brakuje, ale był miły. Nie zasłużył na śmierć. Nie zapomnę pani tego, proszę
więc mieć się na baczności. Gdyby zginęła pani teraz z mojej ręki, nie byłoby to morderstwo,
tylko sprawiedliwa egzekucja.
Mówiła spokojnym, pozbawionym emocji głosem, ale jej słowa zabrzmiały groznie
i pani Warmington wcisnęła się w kąt z przerażeniem w oczach.
- Obchodz się więc ze mną ostrożnie, ty wielka purchawko, bo mogę nie zdzierżyć.
Potrafiłabym cię zabić, nie powinno to być zbyt trudne. - Jej głos brzmiał obojętnie, ale gdy
spojrzała na swoje dłonie, zobaczyła, że gwałtownie zaczęły drżeć.
Odwróciła się i wyjrzała ponownie przez szparę w drzwiach, zdumiona swym
zachowaniem. Nigdy dotąd nie zaatakowała nikogo z taką furią, nigdy nie trzęsła się tak
z wściekłości. Już zbyt długo okazywała takt, który wpojono jej jako stewardesie i poczuła
ulgę, mogąc wyładować gniew na tej próżnej i narażającej wszystkich na niebezpieczeństwo
kobiecie. Ogarnęła ją fala energii i wiedziała, że postąpiła słusznie.
Poczuła, jak coś ciepłego spływa jej po udzie, a spojrzawszy na rękę zobaczyła
w miejscu, gdzie szturchnięto ją bagnetem, krzepnącą krew. Na zewnątrz panował spory ruch,
ale ponieważ nikt nie zwracał szczególnej uwagi na blaszaną budę, zdjęła spodnie i zaczęła
oglądać rany na nogach.
Kiedy obie kobiety sprowadzano na dół, pani Warmington udało się, o dziwo, zachować
torebkę. Teraz Julie wzięła ją do ręki i wysypała zawartość na podłogę. Ujrzała typowy
śmietnik, jaki znalezć można zwykle w damskiej torebce: szminkę, puderniczkę, grzebień,
pieniądze w banknotach i monetach - całkiem nawet sporo, czeki podróżne, pióro, notes,
paczkę chusteczek higienicznych, buteleczkę aspiryny, piersiówkę z alkoholem (jak się
okazało, był to bourbon), zestaw szpilek do włosów i kilka luznych skrawków papieru.
Wszystko przenikała woń rozsypanego pudru.
Pogrzebała palcem w tej stercie przedmiotów i stwierdziła drwiąco:  zgubiła pani swoje
klejnoty . Potem wzięła chusteczki i zaczęła tamować sobie krew. Rany nie były poważne -
najgłębsza nie miała nawet pół centymetra - mocno jednak krwawiły i Julie wiedziała, że gdy
krwawienie ustanie, jej nogi zrobią się bardzo sztywne i obolałe. Wzięła dwie tabletki
aspiryny, wsypując sobie połowę zawartości buteleczki do kieszeni bluzy. Połykając aspirynę
żałowała, że nie mają wody i zaczęła się zastanawiać, jak by temu zaradzić. Potem wciągnęła
na powrót spodnie i rzuciła pani Warmington resztę chusteczek.
- Proszę doprowadzić się do porządku - rozkazała szorstko i podeszła znów do drzwi.
Stała tam przez dłuższy czas, obserwując, co dzieje się na zewnątrz. Kamieniołom
stanowił zapewne dogodny parking dla wojskowych pojazdów: był usytuowany blisko
głównej drogi, a nie blokował ruchu. Kręciło się tam mnóstwo ciężarówek, Julie zauważyła
jednak, że starano się na ogół, aby jak najmniej wozów stało bezczynnie. Przez chwilę
zaświtała jej nadzieja, choć niewielka, że wszyscy odjadą, zapominając o uwięzionych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl