[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie ma co czekać na Orellanę, zdobył się na szaleńczy krok i z charłakami, jacy pozostali przy
życiu, wyruszył w drogę powrotną. Było to ponad ich siły. Z wyjątkiem dziewięciu wszyscy
wyginęli. Pewnego dnia, w szesnaście miesięcy po wyruszeniu dumnej wyprawy na podbój
krainy złota, przerażeni mieszkańcy Quito ujrzeli dziewięć zataczających się postaci, trupie
widma klęski. Był to Gonzalo Pizarro z ośmioma towarzyszami.
A Francisco de Orellana? Czy zginął? Nie, nie zginął.
Płynąc w dół rzeki przez wiele dni  więcej niż się spodziewano z opisu Indian  dotarł
nareszcie do wiosek, o których Hiszpanie słyszeli. Indianie nie tylko przyjęli go przyjaznie, lecz
zaopatrzyli obficie w zapasy żywności. Wszakże zawiezć je do obozu pod bystry prąd na
ciężkiej brygantynie okazało się niepodobieństwem, natomiast zanieść je na plecach 
zadaniem zbyt niepewnym i długotrwałym, zresztą ponad siły ludzkie. Wobec tego Orellanie
nasunęła się desperacka myśl. Postanowił z towarzyszami płynąć dalej, już na własną rękę i
odpowiedzialność. Wszyscy z zapałem się zgodzili, każdego bowiem podniecały coraz
dokładniejsze wieści o niedalekiej olbrzymiej rzece i powtarzane wciąż pogłoski o istnieniu nad
jej brzegami bogatej krainy Manoa. Tak oto zaczęła się jedna z najśmielszych wypraw
odkryw38
czych, znanych w dziejach ludzkości. Jakiż rozmach junackiego polotu, ile niewzruszonej
odwagi, pogardy śmierci, urągania wszelkiemu niebezpieczeństwu! Cortez miał przeszło
pięciuset Hiszpanów, gdy wyruszał na Azteków, Francisco Pizarro  stu osiemdziesięciu pięciu
przeciw państwu Inków, Orellana zaś tylko czterdziestu dziewięciu, z którymi zamierzał podbić
nieznaną a wielką potęgę legendarnego króla El Dorado. Nie miał nawet pojęcia, gdzie panował
ów władca i ilu miał wojowników; co więcej, śmiałka otaczała zewsząd okropna puszcza,
grożąca tysiącem nieodgadnionych chorób i zasadzek; co więcej, losy powierzał tajemniczej
wodzie, lękiem przejmującej Indian, o której nawet nie wiedział, dokąd toczyła swe nurty:
może na koniec świata, do Chin, do Indii?
Znamy przejścia i przygody tych zuchwalców, owładniętych szałem złota, gdyż kapelan
wyprawy, ojciec Gaspar de Carvajal, dokładnie spisywał kronikę podróży. Dnia 12 lutego 1542
roku obydwie brygantyny dopłynęły do ujścia rzeki Napo  dwie brygantyny, gdyż Orellana
zbudował przy pomocy leśnych Indian drugi, mniejszy statek  i wtedy to rozszerzone oczy
Hiszpanów ujrzały niepomierną rzekę. Przeciwległy jej brzeg błękitniał cienką tylko smugą na
widnokręgu.
Była to Amazonka, po raz pierwszy widziana przez białych ludzi tu na zachodzie, po
wypłynięciu z Andów na niziny.
 Mar dulce!  Słodkie morze!  z ust Hiszpanów wyrwał się okrzyk, najlepiej obrazujący
pierwsze ich wrażenie.
Dla podnieconych odkrywców nie ulegało już najmniejszej wątpliwości, że byli na właściwej
drodze do celu. Przyjaznie usposobieni Indianie Omagua potwierdzali wieści, że płynąc w dół
wielkiej rzeki dotrze się do narodu Manoa (nie miasta Manoa, jak dotychczas mniemano, lecz
narodu), panującego u ujścia Rzeki Czarnej.
Hiszpanie, pełni otuchy, popędzali indiańskich wioślarzy, przydzielonych im przez życzliwego
wodza. Ale tygodnie mijały, rzeka ni puszcza nie zmieniały wyglądu, nie było widać końca
trudów. Nadbrzeżni Indianie nie wszędzie chętnie ich karmili, dokuczał znowu głód, wzmagało
się rozdrażnienie.
U ujścia rzeki Teffe wydało się im jakby w zamroczeniu zmy39
słów, że dopłynęli do jeziora Parime, ale gdy zamiast błyszczących kopuł złotego króla nie
odkryli nic innego w puszczy prócz nadobnych palm assai, wpadli w szał. Orellana oszczędzał
dotychczas broni, by dobyć jej dopiero nad karkiem złotego króla i jego wojowników, wszakże
rozjątrzeni jego towarzysze nie wytrwali. Hiszpańskim nawykiem zaczęli mordować po drodze
krnąbrnych Indian, palić wsie.
Nie zawsze uchodziło im to bezkarnie. Niedaleko rzeki Japura liczne łodzie wojenne stawiły
im czoło i nie dopuściły do lądowania. Hiszpanie, zmuszeni do odwrotu, z trudem odpędzili
prześladowców. Było to w państwie możnego króla Macziparo. Tu Hiszpanie zetknęli się po raz
pierwszy w dorzeczu Amazonki z Indianami o niepoślednim stopniu kultury i zamożności. Ale
złota nie było.
W dalszej wędrówce napięcie Hiszpanów rosło z dnia na dzień. Aapani jeńcy, zgodnie z
wszystkimi innymi Indianami, zeznawali, że ujście Rzeki Czarnej było niedaleko. Do uszu
konkwistadorów dochodziły coraz dokładniejsze wiadomości o groznym narodzie Manoa.
Aż któregoś dnia serca zabiły im mocniej ze wzruszenia. Z lewej strony otworzyła się rozległa
przestrzeń wodna i tu wpadała do Amazonki rzeka niewiele mniejsza od tej, którą dotychczas
płynęli. Już z daleka było widać, że ma toń czarną, wyraznie odbijającą od żółtych wód
Amazonki.
 Rio Negro!  Rzeka Czarna!  szeptali Hiszpanie z przejęciem, świadomi, że nareszcie
stanęli u progu państwa złotego króla.
Po przebrnięciu przez wiry u zbiegu obydwóch rzek, brygan-tyny wypłynęły na Rzekę Czarną,
powoli dążąc pod prąd. W trzy godziny powyżej ujścia Hiszpanie odkryli na lewym,
wywyższonym, północnym brzegu ludną wieś. Zaledwie statki nieco bliżej podeszły, wyroiła się
od lądu wielka ilość łodzi i do tysiąca wojowników napadło na brygantyny. Hiszpanie dali ognia
z muszkietów wiedząc z doświadczenia, że huk wystrzałów zawsze zmuszał tubylców do
ucieczki w popłochu. Lecz tym razem zaciekłość Indian przewyższyła ich przestrach.
Wojownicy nacierali dalej.
Tymczasem z przeciwnej strony nadciągnęła druga, jeszcze
40 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl