[ Pobierz całość w formacie PDF ]
głow�, powoli opuScił praw� nog� i wykonał r�kami jakieS skom-
plikowane gesty. Potem zatoczył łuk lew� nog�, postawił j� obok
prawej i znów zamachał r�kami.
Nagle zrozumiałem; nie �wiczy baletu, tylko jak�S odmian� katy
wschodniej sztuki walki. Zaczekałem cierpliwie, a� sko�czy.
Przepraszam za te popisy odezwał si�, kiedy opadł na
fotel po wykonaniu ostatniej figury. Byłem troch� Spi�cy, a tro-
ch� ruchu zawsze stawia mnie na nogi.
Nie musisz przeprasza� ani nic tłumaczy� uspokoiłem go.
Przest�piłem próg, ale drzwi zostawiłem otwarte. Przypomniałem
sobie nasze pierwsze spotkanie. PomySlałem wtedy, �e jego twarz
nosi Slady uprawiania sportów kontaktowych. Nie myliłem si�.
Co to było? spytałem. Jeszcze nie widziałem takiego stylu.
106
Otarł czoło r�kawem, cho� nie zauwa�yłem, �eby si� spocił.
Mo�e pot gin�ł mi�dzy zmarszczkami.
Bo to nie na pokaz odrzekł. JesteS praktykiem, czy
znawc� sztuk walki?
Ani jednym, ani drugim odpowiedziałem. Przeszedłem
tylko podstawowy kurs samoobrony w Ziemskich Siłach Obron-
nych. Nie nauczyłem si� �adnego konkretnego stylu i nigdy nie
byłem w tym dobry. Za to kumpel z pokoju miał na tym punkcie
zupełnego Swira. Podpatrywał wszystko, co mógł. Troch� prze-
szło na mnie przez czyst� osmoz�. Wskazałem głow� puste
miejsce, gdzie �wiczył. Najbardziej przypomina mi to boks
w stylu wolnym.
Zaskoczony Everett uniósł brwi.
Bardzo dobrze. To trening bokserski z wykorzystaniem
katy. W młodoSci troch� walczyłem zawodowo. Parskn�ł ci-
cho. OczywiScie wtedy inaczej wygl�dałem.
Jestem pod wra�eniem przyznałem z absolutn� szczero-
Sci�. Raz czy dwa miałem do czynienia z zawodowymi boksera-
mi w stylu wolnym i wiedziałem, �e to prawdziwi twardziele.
Zarówno m�czyxni, jak i kobiety. Kiedy przestałeS walczy�?
Och& dobre dwadzieScia lat temu odparł. I nie byłbyS
pod wra�eniem, gdybyS zobaczył mój bilans zwyci�stw i prze-
granych. Nagle zmarszczył brwi. Ale co tu właSciwie robisz?
MySlałem, �e Spisz.
Robiem obchód i zastałem twojego pacjenta przypi�tego
do stołu lekarskiego wyjaSniłem. Wiesz, co mu jest?
Powiedział, �e to uzale�nienie od borandisu i choroba
Cole a.
Wierzysz mu?
Wzruszył ramionami.
Diagnoza komputerowa potwierdziła tylko to pierwsze.
W drugim wypadku nie otrzymałem wyniku. Baza danych me-
dycznych nie jest kompletna.
Skin�łem głow�.
To wystarczy.
Moje obawy, �e Shawn mo�e udawa�, rozwiały si� ostatecz-
nie. Dr�enie mi�Sni i dra�liwoS� to jedno, ale diagnostycznego
komputera medycznego nie da si� łatwo oszuka�.
107
Niestety, b�dzie problem ci�gn�ł Everett. Borandis jest
pod kontrol�. Moje uprawnienia lekarza pokładowego to za mało,
�eby go dosta� na Mintariusie.
Wiem przytakn�łem. Nie przejmuj si�, coS wymySlimy.
Mam nadziej� westchn�ł. Nie leczona choroba Cole a
nie wró�y nic dobrego.
Tak mi powiedział przyznałem. Nic dziwnego, �e włó-
czył si� na Meimie bez pracy. A przy okazji, jak to si� stało, �e
byłeS w takiej samej sytuacji?
Skrzywił si�.
Przypadkiem znalazłem si� w Srodku ostrego sporu kompe-
tencyjnego w moim poprzednim statku. Jeden z członków załogi
przeholował podczas kłótni z kapitanem i porz�dnie oberwał. Ty-
powy rozrabiaka, na pewno znasz takich& W ka�dym razie, po-
mogłem mu si� dosta� do centrum medycznego w porcie. W tym
czasie kapitan widocznie uznał, �e poradzi sobie bez nas obu, bo
odleciał.
Jeszcze jeden samarytanin został na lodzie mrukn�łem
pod nosem.
Wzruszył ramionami.
By� mo�e. Ale nie zmartwiłem si� zbytnio na widok jego
dysz wylotowych znikaj�cych w oddali. Poszedłem coS zjeS�.
W restauracji zjawił si� Borodin. Szukał lekarza pokładowego,
skorzystałem wi�c z okazji.
No i dobrze. Pasuje nam twoje towarzystwo zapewni-
łem i rozejrzałem si� po sterowni. Wiesz co? I tak nie mog�
spa�, a do l�dowania zostało nam tylko kilka godzin. Walnij si�
do wyra, a ja przejm� dy�ur.
O& zdziwił si�. Skoro tak&
Jasne. Na razie nie mo�esz zrobi� nic wi�cej dla Shawna,
wi�c po co obaj mamy si� m�czy�.
Dobra zgodził si�. Wstał z fotela. Tylko obudx mnie,
gdybyS jednak zmienił zdanie i chciał si� troch� zdrzemn��.
W porz�dku.
Wyszedł ze sterowni, skr�cił w prawo i wspi�ł si� po drabince
na górny pokład. Zaczekałem, a� zniknie, policzyłem do dziesi�-
ciu i zamkn�łem drzwi. Podszedłem do stołu nawigacyjnego. Mia-
łem niełatwe zadanie. Musiałem znalex� du�y i zepsuty Swiat z roz-
108
wini�t� sieci� dystrybucji prochów. Planet�, gdzie nie ma zbyt szcze-
gółowej kontroli, i mo�na przeSlizn�� si� na lewych papierach. Ale
jednoczeSnie nie raj dla kryminalistów gotowych sprzeda� mnie za
kilka setek, kiedy tylko rozpoznaj� moj� twarz na zdj�ciu z listu
go�czego. W dodatku ten port nie mógł by� oddalony od naszej
obecnej pozycji o wi�cej ni� dziewi�� godzin lotu.
Po pi�ciu minutach studiowania map doszedłem do wniosku,
�e tylko jedno miejsce odpowiada moim wymaganiom: Swiat Po-
tosi, skolonizowany przez Najików. Znajdował si� w odległoSci
siedmiu godzin. Zamieszkiwała go kosmopolityczna społecznoS�,
spodziewałem si� wi�c, �e znaj� tam wszystkie nałogi. Planet� rz�-
dziły tak bystrookie i pewne siebie istoty, �e rzadko u�ywały ska-
nerów do sprawdzania papierów statku.
Potosi miała tylko jedn� wad�: Patthowie ulokowali tam swoje
najwi�ksze fabryki statków kosmicznych.
Cholera. Przez chwil� wpatrywałem si� w dane o planecie
z nadziej�, �e mo�e ze zm�czenia coS mi si� pomyliło. Niestety,
nic mi si� nie przywidziało. W pewnych rejonach Potosi i w jej
atmosferze b�dzie roiło si� od Patthów.
Ale musieliSmy zaryzykowa�. Nie mogliSmy patrze� bezczyn-
nie, jak Shawn umiera.
W ci�gu dwóch minut skorygowałem tras�. Skasowałem
współrz�dne wyznaczaj�ce kurs na Mintarius i wprowadziłem
nowe dla Potosi. Złowiłem uchem subteln� zmian� w tonie nap�-
du i statek skr�cił o dwadzieScia trzy stopnie.
Jestem przekonany, i� tylko dzi�ki temu, �e uwa�nie nasłu-
chiwałem, dobiegł mnie przytłumiony huk i zdławiony krzyk.
Mimo podwójnych, zamkni�tych drzwi.
Pół sekundy póxniej byłem na korytarzu. Pi�ciometrowy sprint
do warsztatu mechanicznego zaj�ł mi dwie dalsze sekundy. CoS
złowrogo syczało; im bli�ej warsztatu, tym głoSniej. Waln�łem
w przycisk i drzwi odsun�ły si�.
W tym momencie buchn�ł na mnie wielki, rycz�cy płomie�,
jak ze smoczej paszczy.
Odskoczyłem chyba na trzy metry. Sam nie wiem, jak mi si�
to udało. Złapałem równowag� i natychmiast natarłem na otwar-
te wejScie. W Srodku tego piekła został Ixil. Obawa, �e spłonie
�ywcem, odebrała mi całkowicie zdolnoS� mySlenia. W nosie
109
i ustach czułem pal�cy si� acetylen. W osłupieniu dopiero po
[ Pobierz całość w formacie PDF ]