[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ech, Zaliczka, nie uwódz w lesie młodych panów. Zaliczka, nie podrywaj
chłopaków...
Skonfundowana Zaliczka obciągnęła bluzeczkę na swej zapadniętej klatce piersiowej,
poprawiła warkoczyki i zarumieniona dygnęła przede mną jak pensjonarka.
- Moi koledzy są po prostu nieznośni - rzekła. - Niech pan nie zwraca na nich uwagi,
Potem dodała:
- Ja już sobie pójdę. Do widzenia panu.
Zbiegła po stromej ścianie na dno wąwozu. Młodzi ludzie jeszcze przez chwilę bardzo
się śmiali, a pózniej cała gromadka zniknęła w lesie.
Zostałem znowu sam w swoim obozie. Aż do zmroku czytałem książkę, którą
zabrałem jako wakacyjną lekturę. Pózniej nadeszła noc - wyjątkowo cicha i bardzo pogodna.
W taką noc wydaje się, że można usłyszeć trzask gałązki nawet z odległości kilkudziesięciu
kroków.
Zanim wzeszedł księżyc, wąwóz i otaczający go las spoczywały w gęstym mroku.
Siedziałem na materacu i patrzyłem w ów mrok, nadsłuchując i starając się przebić wzrokiem
ciemność. Wreszcie zrobiło mi się chłodno i czmychnąłem do przytulnego wnętrza namiotu.
Nakrywając się kocem, rozmyślałem:
Dziś chyba on jeszcze nie przyjdzie. Jeszcze jest za wcześnie, aby zjawił się tutaj,
zwabiony wiadomością, że zamieszkałem właśnie w tym miejscu. Przybędzłe dopiero
wówczas, gdy zaintryguje go moja osoba i gdy cel mego pobytu w tej okolicy wyda mu się
podejrzany. Może stanie się to dopiero jutro lub nawet pojutrze, albo za tydzień?... Nawet nie
wiem, jak on wygląda? Może to nie jest on, lecz oni?...
Czy zjawi się u mnie w dzień, czy w nocy? Zakradnie się do mnie czy przyjdzie
otwarcie?
Może nie będzie się zakradał, lecz właśnie zjawi się otwarcie pod byle jakim
pretekstem i zacznie ze mną rozmawiać, podobhie jak to zrobiła Zaliczka?
Czy zdołam poznać, iż to właśnie on? Czy potrafię dostrzec nie tylko jego, ale i
zbliżające się wraz z nim niebezpieczeństwo?
Może to nie będzie on ani oni, lecz ona.
A jeśli nie zjawi słę w ogóle? Jeśli czuje się tak pewnie, że moja osoba nie wyda mu
się podejrzaną, i w ogóle nie zwróci na mnie uwagi?...
Za ścianą namiotu coś głośno zaszeleściło. Szelest powtórzył się nieco dalej, a potem
znów bliżej.
Odrzuciłem okrywający mnie koc. Chwyciłem w palce długi, kuchenny nóż do
krajania chleba. To była moja jedyna broń.
Uniosłem się na łokcłu i przytajając oddech w piersiach, nasłuchiwałem.
...Dokoła namiotu był las i ciemność nocna nieco już rozświetlona blaskiem księżyca.
Cisza. Słyszałem tylko łomot własnego serca.
Może to właśnie on już przyszedł? Czai się w pobliżu mego namiotu? - rozmyślałem
gorączkowo. - Postąpiłem nieopatrznie rozbijając obóz w takim pustkowiu. Nikt nie
usłyszałby nawet mego wołania o ratunek .
Cisza...
Ostrożnie przysunąłem twarz do celuloidowego okienka w namiocie. Zobaczyłem
stromy stok wąwozu pogrążony w ciemności nocnej. Nic się tam nie ruszało. Może więc
szelest był tylko złudzeniem?
Nagle drgnęła leciutko ściana namiotu. Jakby ktoś głośno oddychał, przyczajony tuż
obok. Jakby coś węszyło. Po chwili trzasnęła gałązka, ale już nieco dalej ode mnie. Płótno
ściany namiotowej wyprostowało się.
Ostrożnie podczołgałem się do drzwi. Bezszelestnie rozsunąłem błyskawiczny zamek.
Wyjrzałem na dwór.
W pobliżu namiotu zamigotały przede mną dwie pary fosforyzujących oczu.
Usłyszałem głęboki, ponury pomruk.
Psyl Dwa ogromne owczarki alzackie wpatrywały się we mnie, stojąc zaledwie o pięć
kroków od namiotu. Patrzyły na mnie z nienawiścią, przekonywały mnie o tym ich błyszczące
oczy, raz po raz obnażane kłyr pomruk dobywający się z psich gardeł.
Przyklęknąłem, trzymając kurczowo w dłoni nóż kuchenny. Czekałem, aż psy rzucą
się na mnie. Mierzyliśmy się spojrzeniami, ja - pozostając w rozchylonych drzwiach namiotu,
a one - naprzeciw mnie, tuż przy krawędzi wąwozu.
Nagle psy przyczaiły się, chyba do raptownego skoku. Pomruk stał się głośniejszy i
bardziej wściekły. Uderzą na mnie - pomyślałem ściskając nóż. Ale one po prostu położyły
się. Najpierw zgięły przednie łapy, a pózniej tylne i spoczęły naprzeciw mnie, z mordami na
przednich łapach. Wpatrywały się wciąż we mnie, nie przestały jednak warczeć. Wydawało
się, jakby na coś czekały.
Rozejrzałem się dokoła. Gdzieś w pobliżu musiał być chyba właściciel tych psów.
Ostrożnie zrobiłem krok naprzód. Psy podniosły pyski i znowu zawarczały.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]