[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obligacjami i całym tym finansowym bałaganem. Jesteś niewolnikiem zysku i kosztów.
- Nie należę do tej wycieczki - wskazałem na yuppies.
- To skąd się tu wziąłeś?
- Mnie i kolegę zaprosił wasz wódz.
- To ty jesteś ten, który uratował wyprawę od śmierci głodowej? - roześmiała się
Amazonka. - Podobno płyniecie kajakiem i czegoś szukacie?
- Tak.
- Czego?
- Powiem ci, gdy mi powiesz, jak masz na imię?
- Zgadnij - dziewczyna uśmiechnęła się zalotnie. - Lepiej wymyśl sam.
- Marpezja - zaproponowałem.
Amazonka zasłuchała się. Lekko przekrzywiła głowę.
- Aadne - stwierdziła. - To coś znaczy?
- Piękna wojowniczka - wymyśliłem na poczekaniu.
- Z kim tu flirtujesz? - cień Arka stanął przed Marpezja. - A, to ty - rzekł gdy mnie
rozpoznał. - Nadal myślisz, że jesteś taki dobry?
Wyraznie szukał zaczepki, co wykorzystała Marpezja. Złapała mnie za rękę, a Arka
mocno pchnęła. Zrobiła to, gdy zabrzmiały słowa wodza: Szukam ochotników...
- .. .do sądu bożego - dokończył Izegpsus widząc, że to mnie ciągnie dziewczyna.
Do tej pory galindzkie zabawy nie wyglądały groznie. Wódz zmieniał relacje w grupie,
czyniąc z szefa firmy konia jego podwładnego, który w puszczańskiej osadzie awansował na
wodza. Takie odwrócenie ról pozwalało yuppies, przyzwyczajonym do hierarchii finansowego
biurowca, na nabranie dystansu do tego, co dotychczas było dla nich ważne. Tym razem
przygotowano dla nas klepisko pod pojedynek. Musieliśmy założyć lekkie zbroje i hełmy. Do
rąk dostaliśmy drewniane miecze i tarcze. Na piersiach zawieszono nam jabłka.
- Kto komu pierwszy rozkwasi jabłko, ten wygrywa - ogłosił wódz Galindów.
Arek był wyraznie w doskonałej kondycji i wściekły na mnie. Lekko podskakiwał jak
bokser na ringu. Starałem się wyważyć miecz. Przez szparę w przyłbicy próbowałem
przewidzieć następny krok Arka.
- Arek to mistrz, pokonuje nawet dwóch na raz - ostrzegła mnie Marpezja, gdy
pomagała mi założyć strój.
Teraz yuppies dopingowali Arka, harcerze i papużki mnie. Wśród wielu cieni
dostrzegłem minę Ilony. W tym momencie miałem uczucie, jakbym spojrzał w oczy
najbardziej jadowitej żmii na świecie.
Arek w tym czasie jako rozgrzewkę wykonał taniec, który został owacją przywitany
przez kibiców. Pierwszy jego cios spadł na mnie nagle. Nie celował w jabłko, tylko w hełm,
na szczęście wyłożony pianką amortyzującą moc uderzenie. I tak bolało. Zatoczyłem się, a
publiczność wyła zadowolona.
Arek dalej tańczył drażniąc się ze mną, markując ataki mieczem, tarczą. Jeszcze
oszołomiony zasłaniałem się. Niespodzianie Arek uderzył drugi raz. Tym razem celował w
moją prawą dłoń. Cofnąłem ją w ostatniej chwili, zapewne ratując się przed poważną
kontuzją. Arek siłą rozpędu poleciał do przodu, odsłaniając się. Bezwzględnie wykorzystałem
to i z całej siły płazowałem go po końcówce pleców.
Yuppies gwizdali, a harcerze bili brawo. Arek obejrzał się na mnie i rzucił się ze
wściekłością w oczach. Zaatakował jak szaleniec machając mieczem jak cepem. Mogłem
tylko zasłaniać się czekając, aż opadną go siły.
Cofałem się i nie spostrzegłem wystającego z ziemi korzenia. Potknąłem się i
wypuściłem miecz. Arek ruszył z furią i potężne uderzenie jego miecza rozpołowiło moja
tarczę ze sklejki. Odrzuciłem niepotrzebne szczątki. Obejrzałem się za mieczem.
- Daj mu sięgnąć po broń! - usłyszałem krzyk Kakadu.
Arek nie zwracał uwagi na jej słowa i ponowił atak. W ostatniej chwili przewróciłem
się na bok. Jego miecz uderzył w ziemię, gdzie przed chwilą leżałem. Natychmiast
przewróciłem się na plecy i ciałem przycisnąłem drewniany miecz. Rozległ się trzask, gdy
broń pękła. Jednocześnie nogą ze zgiętego kolana wyprowadziłem potężne kopnięcie w tarczę
Arka. Poszybował daleko, jakieś dwa metry i upadł na wznak. Stracił roztrzaskaną tarczę i
złamany miecz. Szybko wstałem, złapałem swój miecz i podszedłem do niego. Z rozmachem
wbiłem swoją broń koło niego, a potem spokojnie ugryzłem swoje jabłko. Zdjąłem hełm i
szedłem do harcerzy, by rozbroić się.
- Uważaj! - usłyszałem jednoczesny krzyk Kakadu i Izegpsusa.
Odwróciłem się i oczekiwałem widoku szarżującego Arka. Ten jednak tylko rzucił
mój miecz w moją stronę i teraz broń obracając się jak wiatrak pędziła prosto na mnie. Kiedyś
w wojsku plutonowy Zapora robił podobną sztuczkę z saperką. Nauczył mnie odpowiedniej
techniki i teraz bez trudu złapałem miecz. Arek stał zdumiony, a wszyscy wkoło klaskali.
- Jesteś odważny - pochwaliła mnie chwilę pózniej Marpezja, gdy zdejmowałem
zbroję.
- Po co to było? - zapytałem ją. - Czemu wystawiłaś mnie do tego pojedynku?
- Odpowiem ci, jak zrobisz dla mnie jeszcze jedną rzecz - odpowiedziała z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]