[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zblakło. Być może nie kochała ich tak bardzo, jak bardzo pragnęła, by to oni kochali
ją. To, co nagle poczuła do małej istotki o imieniu Shirley, było miłością. Miłością
zaspokajającą wszystkie pragnienia i ledwo uzmysławiane potrzeby. Przestała się
liczyć Laura, zaczęła liczyć się Shirley&
Od tamtej nocy była gotowa zawsze opiekować się siostrą, pilnować, by nie
przydarzyło jej się nic złego, strzec jej przed kocimi rozbójnikami, a nawet wstać w
środku nocy i sprawdzić, czy znów się nie pali; postanowiła usługiwać Shirley na
wszelkie sposoby, podnosić rzucane zabawki, bawić się z nią, kiedy podrośnie,
pielęgnować, kiedy zachoruje&
Jedenastoletnie dziecko nie mogło, oczywiście, przewidzieć przyszłości:
Franklinowie zrobili sobie krótkie wakacje i polecieli razem do Le Touquet. Samolot
rozbił się, kiedy wracali&
Wówczas Laura miała czternaście lat, a Shirley trzy. Nie miały żadnych bliskich;
stara kuzynka Angela była najbliższą krewną. To Laura podejmowała decyzje
dotyczące jej i siostry, to ona snuła plany na przyszłość i to ona walczyła aż do skutku
o ich realizację. Pewien leciwy prawnik i pan Baldock byli wykonawcami jej woli i
kuratorami. To Laura poddała myśl, że powinna opuścić szkołę, na stałe wrócić do
domu i jako najwspanialsza z niań opiekować się Shirley, i to Laura wmówiła pannie
Weekes, że powinna pozbyć się swojego domku i zamieszkać z nimi po to, aby
uczyć ją, Laurę, a także być nominalną gospodynią. Pomysł z panną Weekes był
równie wspaniały, jak i praktyczny, co więcej, dał się łatwo wprowadzić w życie
mimo nieśmiałych protestów pana Baldocka, który nadal nie lubił absolwentek Girton
i który bał się, że w głowie panny Weekes mógłby się zrodzić pomysł, aby zrobić z
Laury sawantkę.
Jednak Laura nie lękała się żadnych wpływów panny Weekes, ponieważ to nie
panna Weekes miała nadawać bieg rzeczom. Panna Weekes była intelektualistką i
zwariowaną matematyczką. Zarządzanie domem raczej nie interesowało jej. Plan
Laury został zrealizowany. Panna Weekes pędziła wygodny żywot, ongiś jej
niedostępny, Laura miała wspaniałą nauczycielkę i wcale jej nie przeszkadzało, że od
czasu do czasu musiała zażegnywać wybuchające między panem Baldockiem a panną
Weekes konflikty. Dobór nowych służących, jeśli zachodziła taka potrzeba, decyzja
wysłania Shirley najpierw do przedszkola, potem do pobliskiego miasteczka, do
prowadzonej przez zakonnice szkoły, te i temu podobne sprawy, chociaż pozornie
sterowane przez pannę Weekes, faktycznie leżały w gestii Laury. Całe gospodarstwo
domowe było niezłym przykładem ładu i harmonii. Kiedy ostatecznie Shirley Została
wysłana do znakomitej szkoły z internatem, Laura miała dwadzieścia dwa lata.
Rok potem wybuchła wojna i wszystko potoczyło się odmiennym torem. Szkołę
Shirley przeniesiono do Walii. Panna Weekes wyjechała do Londynu i dostała posadę
w ministerstwie. Dom został zarekwirowany przez lotnictwo wojskowe na mieszkania
dla oficerów; Laura przeniosła się do domku ogrodnika i najęła się do pracy w polu w
pobliskim gospodarstwie, zabrawszy się jednocześnie do uprawiania warzyw we
własnym ogrodzie, leżącym za wysokim murem.
Rok temu, kiedy wojna z Niemcami zakończyła się, dom został odzyskany i Laura
musiała się sporo natrudzić, aby urządzić go tak, by nie był domem tylko z nazwy. Co
do Shirley, ta wróciła ze szkoły na dobre, zdecydowanie odmawiając pójścia na
uniwersytet i kontynuowania nauki.
Wyznała wprost, że nie ma głowy do nauki. Dyrektorka szkoły w liście do Laury
potwierdzała tę deklarację w nieco odmiennych słowach: Doprawdy nie sądzę, by
Shirley odniosła korzyść z wykształcenia uniwersyteckiego. To kochana dziewczyna, i
bardzo pojętna, lecz stanowczo nie ma w sobie zadatków na przyszłą uczoną.
Tak więc Shirley wróciła do domu, a dawna podpora rodziny, Ethel, zatrudniona w
fabryce, w której wraz z zakończeniem wojny zaprzestano produkcji na potrzeby
wojska, nie podjęła starań o inną pracę, lecz powróciła do Laury, choć już nie w
charakterze pokojówki, lecz jako jej totumfacka i przyjaciółka. Laura pozostała przy
uprawie warzyw i kwiatów i stopniowo zaczęła zwiększać ich produkcję. Przy
obecnych podatkach dochody nie były takie jak przedtem. Jeśli ona i Shirley miały
utrzymać swój dom, ogród musiał zarobić na siebie i, co więcej, musiał przynosić
dochód.
Taki oto wizerunek przeszłości przepłynął przed oczami Laury od chwili, kiedy
zrzuciła z siebie roboczy fartuch, aż do momentu, kiedy weszła do domu, aby się
umyć. Przez wszystkie tamte lata centralną postacią, wokół której obracały się kolejne
dni jej życia, była Shirley.
Shirley: niemowlę, pózniej maleństwo niepewnie stawiające pierwsze kroki,
dziecko opowiadające Laurze nieporadnym, niezrozumiałym językiem, co robią jej
lalki. Shirley trochę starsza, wracająca z przedszkola, wylewająca z siebie potoki
bezładnych słów dla opisania panny Duckworth, jakiegoś Tommy ego i Maiy,
niegrzecznego zachowania Robina albo tego, co narysował Peter w swojej czytance, i
tego, co na to powiedziała panna Duck.
Shirley jeszcze starsza wracała ze szkoły z internatem, dzieląc się chętnie kolejnymi
informacjami: dziewczęta ją lubią, dziewczęta jej nienawidzą, anielskie usposobienie
panny Geoffrey, nauczycielki angielskiego, zasługująca na pogardę małostkowość
panny Andrews, nauczycielki matematyki, niegodziwe praktyki całego grona wobec
nauczycielki francuskiego. Shirley zawsze rozmawiała z Laurą w sposób naturalny,
bez cienia skrępowania. Ich wzajemne stosunki były na swój sposób dziwne,
niezupełnie siostrzane, a to z powodu dzielącej je dużej różnicy wieku, z kolei nie na
tyle dużej, by można było mówić o zjawisku zwanym konfliktem pokoleń, jak to się
zdarza w wypadku rodziców i dzieci. Laura nigdy nie musiała zadawać pytań. Shirley
wręcz kipiała chęcią wyrzucenia z siebie wszystkiego: Och, Lauro, tak wiele mam ci
do powiedzenia! Laurze pozostawało jedynie słuchać, komentować, śmiać się,
zgadzać albo nie zgadzać, pochwalać stosownie do okoliczności.
Teraz, kiedy Shirley wróciła do domu na dobre, Laurze się wydawało, że wszystko
jest dokładnie tak samo jak przedtem. Każdy dzień przynosił wymianę uwag na temat
każdego podjętego przez nie działania. Shirley mówiła beztrosko o Robinie Grande, o
Edwardzie Westburym; z natury otwarta i wylewna, nie widziała najwidoczniej nic
złego w komentowaniu drobnych, codziennych zdarzeń.
A jednak wczoraj, po powrocie z tenisa u Hargreavesów, na całkiem niewinne
pytania Laury odpowiadała dziwnie, lakonicznie. Ciekawe, pomyślała Laura.
Oczywiście, dziewczyna dorasta. Wolno jej mieć własne zdanie. Co więcej: wolno jej
mieć własne pomysły na życie i własne życie. To całkiem naturalne. Nawet słuszne.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]