[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się. Warkot motoru przybliżał się, ale nie widziałem świateł. Nagle wyłonił się spomiędzy
drzew zarys maski wozu. Uskoczyłem w bok i przeraziłem się: samochód ze zgaszonymi
światłami walił wprost na mnie. Przebiegłem na przeciwległą stronę drogi - i wtedy oślepiły
mnie pełne światła reflektorów. Jeszcze jeden skok, na prawą stronę - i wóz skręcił za mną. W
momencie, kiedy chciałem przeskoczyć głęboki rów, uczułem w trakcie odbicia silne
pchnięcie w biodro. I chyba to ocaliło mi życie. Siła uderzenia przerzuciła mnie o kilka
metrów do przodu. Przefrunąłem nad rowem i wpadłem na kępę krzaków. Samochód ostro
wyrwał się do przodu, zniknął za drzewami. Nie zdążyłem odczytać rejestracyjnego numeru.
Ból w biodrze był dość dokuczliwy, jednak szybko mijał. Wstałem, otrzepałem
ubranie z kurzu i igliwia. Kiedy szukałem porzuconej na drodze wędki, nadjechał na rowerze
Broniak. Pożegnałem się z nim nad stawem, nigdy nie wracaliśmy do miasta razem, on
odjeżdżał inną drogą, ja odchodziłem boczną, na przełaj. Nie przypuszczałem nawet, że
samochód może wjechać na ten trakt.
- Usłyszałem - powiedział Broniak - że jakiś samochód jedzie za panem. Miał
zgaszone światła, więc zaraz zawróciłem. Co to było? Potrącili pana? Czemu pan kapitan nie
strzelał?
Nie strzelałem, bo idąc na ryby nie zabierałem ze sobą broni. Przynajmniej wtedy
chciałem zapomnieć, że istnieją ludzie, którzy mogliby mnie zabić, i tacy ludzie, do których
trzeba strzelać. Powiedziałem:
- Może w samochodzie byli pijacy albo chuligani?
- Nie wiadomo - odparł strażnik - kto tam był. Takie rzeczy trzeba poważnie
traktować.
- Chyba przypadek - powiedziałem bez przekonania. Podniosłem wędkę, leżała nad
brzegiem rowu.
- A ja myślę, że to nie przypadek. Powinien pan przysłać kogoś, żeby zbadał ślady
opon.
Kierowca wozu na pewno nie był głupszy od Broniaka i także o tym pomyślał.
- Panie Broniak, u nas prawie wszyscy jeżdżą na zdartych oponach. Oszczędni. Na
tym piachu trudno odczytać ślady.
- Wszystko jedno, ale niech pan kapitan tego nie lekceważy. Może jakiś złapany przez
pana przestępca wyszedł teraz z więzienia i chce się zemścić. To była na pewno warszawa.
Pożegnaliśmy się. Strażnik zawrócił, a ja ruszyłem dalej boczną drogą. I tylko
nasłuchiwałem, czy nie zbliża się z tyłu warkot motoru...
Pomyślałem o pięknej wędce Broniaka. W tym momencie przypomniałem sobie,
gdzie widziałem taką samą wędkę: w mieszkaniu Emila Ząbka. Stała oparta o ścianę. Ostatnio
sierżant bawił się tą wędką, kiedy rozmawiałem z Haliną.
Może Broniak ukradł wędkę z mieszkania Ząbka? Sprawiał wrażenie człowieka
uczciwego i zrównoważonego, ale jako fanatyczny amator wędkarstwa mógł zdobyć się na
coś podobnego. Tym bardziej że Emil Ząbek nie pozostawił spadkobierców.
30
Pianista gra na rozstrojonym pianinie i śpiewa przepitym głosem:
Ach, nie mów, w słowach nic już nie ma, W tych słowach, zawsze i na wieki .
Niech znów się zakołysze ziemia Z obrazem twoim pod powieką...
Kłos zamawia dwa piwa i parówki. Prosi kelnerkę, żeby wypisała rachunek, chowa go
do kieszeni.
- Zwrócą panu za ten poczęstunek? - pyta Falkoniowa.
- U nas nigdy nic nie wiadomo - mówi sierżant. - Ale pani ma chyba coś takiego do
powiedzenia, że nie będę żałować wydatku. To nawet przyjemnie zaprosić na kolację miłą i
prawdomówną kobietę.
Falkoniowa wzdycha. Zjadła tylko jedną parówkę, odsuwa talerz.
- Chyba nieświeże, proszę pana.
- Jak się dobrze obłoży musztardą - odpowiada sierżant - to da się zjeść. Przyprawy
jakieś dali do mięsa i dlatego zły smak.
- Szkoda, że pan kapitan zajęty.
- Pani wie, że nawet stąd dzwoniłem do kapitana. Nie wrócił do domu.
Falkoniowa ma młodą jeszcze twarz mimo czterdziestu lat, ale ręce są zniszczone,
zżarte mydłem i sodą, zaczerwienione od oparzeń. Sierżant patrzy na jej ręce.
- Czy kapitan panu wszystko mówił? I o tym, proszę pana, że musiałam przysięgać
nieboszczykowi?
- Wszystko. Znam życie, pani Falkoniowa. Może pani ze mną rozmawiać, jakbyśmy
się znali do dziecka. Jakbym pani wodę nosił do prania...
- Wiem, pan jest życiowy, to widać, proszę pana. Obiecałam kapitanowi, że powiem
dokładnie, jak wyglądał ten człowiek, który przyszedł do Emila.
- I nie tak było, jak pani powiedziała, prawda? Pani Falkoniowa, ja to rozumiem.
Przysięgła pani Emilowi, że dochowa tajemnicy. A tu zjawia się milicja i prosi, żeby pani
złamała przysięgę. Milicja chce dobrze, pani wie, ale i pani chce być w porządku. Rozumiem
panią.
- Właśnie tak było, proszę pana. Ale teraz mi wstyd, bo ja...
- Pewnie, że wstyd - podchwytuje szybko sierżant. - Gdyby Emil wiedział, że go
zamordują, to nawet prosiłby panią, żeby pani pomściła jego śmierć... Mieliśmy dużo
zmartwień przez panią. Nasi ludzie napracowali się porządnie, chodzili, szukali, sprawdzali...
- Proszę pana, wszystko w jego twarzy było takie, jak powiedziałam. I nagle, jak
siedziałam tam u was, pojawił się Emil przed oczyma, proszę pana, aż mnie coś w dołku
ścisnęło. I wtedy powiedziałem, że ten człowiek miał jeszcze okulary i wąsy. A on nie miał
wąsów ani okularów.
- Trudno. Jeszcze raz zabierzemy się do tej pracy. Napije się pani piwa? Zamówić
drugie?
- Nie trzeba, dziękuję.
- Pani chce coś powiedzieć, prawda? Ciężko człowiekowi, kiedy coś ukrywa i nie
może się zwierzyć, nie? Znam to, pani Falkoniowa. Także przeżyłem coś niecoś.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]