[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chwilami pragnął, żeby byli prawdziwymi kochankami. Prawdziwą parą.
Wysiadł z taksówki i wszedł na górę. Otworzyła niemal natychmiast. Jej widok
prawie ściął go z nóg. Miała na sobie króciutką, obcisłą sukienkę i buty na najwyższym
obcasie, jaki kiedykolwiek widział. Włosy rozpuszczone, tak jak lubił. Wyglądała nie-
ziemsko seksownie. Musiał złapać oddech, zanim powiedział:
- Zapomnijmy o wyjściu. Mam lepszy pomysł, jak spędzić ten wieczór. - Jego głos
był przepełniony pożądaniem, które w nim w okamgnieniu wezbrało.
Zaśmiała się perliście.
- Nie ma mowy. Ja chcę potańczyć. Podoba ci się moja sukienka?
- Szalenie. Ale chciałbym ją z ciebie zedrzeć.
Zarumieniła się lekko.
- Pózniej. Cierpliwość to wielka zaleta. Zarówno w biznesie, jak i w życiu.
- Nie wymądrzaj się, bo przestanę udzielać ci korepetycji.
R
L
T
Carenza otarła się o niego, wymijając go w progu. Dante wciągnął w nozdrza jej
zapach i nadludzkim wysiłkiem powstrzymał się przed tym, by ją chwycić, oprzeć o
ścianę i posiąść tu i teraz.
Nie chciała mu wyjawić, do jakiego klubu jadą. Po kwadransie taksówka zatrzyma-
ła się przed zapuszczonym, obskurnym budynkiem.
- Jesteś pewna, że podałaś dobry adres?
- Oczywiście. Już tu kiedyś byłam. Trzy lata temu. Lucia, moja najlepsza przyja-
ciółka, powiedziała, że klub się nie zmienił.
- To chyba zle - mruknął.
- Fajne kluby często znajdują się w obskurnych miejscach. Tak jest wszędzie na
świecie.
- Nie znam się na tym. - Wzruszył ramionami. - Dlaczego nie wolałaś pójść potań-
czyć ze swoją przyjaciółką?
- Lucia jest w szóstym miesiącu ciąży. - Spojrzała na zegarek. - Pewnie od dwóch
godzin leży już w łóżku. Im jest się starszym, tym trudniej o towarzystwo do zabawy.
Takie jest życie.
Gdy weszli do środka, ich uszy zaatakowała niemiłosiernie głośna muzyka. Dante
skrzywił się. Miał ochotę obrócić się na pięcie i zrejterować, lecz było już za pózno.
Obiecał Carenzie ten wieczór. Omiótł wzrokiem wnętrze dusznego, zatłoczonego przy-
bytku. Przynajmniej średnia wieku obecnych w klubie ludzi wynosiła dwadzieścia pięć
lat, a nie osiemnaście, więc nie czuł się jak stare próchno.
- Czego się napijesz?
- Wody. Niegazowanej - odparła, przekrzykując piekielne decybele.
Gdy wrócił z baru, Carenza zaprowadziła go za rękę na parkiet. Dostrzegł, jak
oglądają się za nią mężczyzni. Na ich twarzach malowała się zazdrość, że to nie oni są w
towarzystwie tak zjawiskowej kobiety.
Dantego nigdy nie ciągnęło do dyskotek i klubów, nawet kiedy był nastolatkiem.
Większość czasu poświęcał ciężkiej pracy. Kiedy otworzył pierwszą restaurację, całą
energię skupił na pielęgnowaniu i rozbudowywaniu firmy. Rzecz jasna, chodził czasami
R
L
T
na randki, zaliczył kilka imprez, ale zawsze kończył znajomości z kobietami, zanim
przeobraziły się w coś poważniejszego, a tym samym - grozniejszego.
Teraz stał pośród roztańczonego, roześmianego tłumu i czuł się jak na obcej plane-
cie. Carenza zaczęła tańczyć. Najwyrazniej, tak jak wszyscy obecni, rozpoznała przebój,
który buchnął z głośników. On ani drgnął.
- Wczuj się w muzykę! - zawołała do niego Carenza. - Myślałam, że wszyscy Wło-
si mają poczucie rytmu.
- Wszyscy prócz mnie - burknął. - Możemy już wyjść?
- Przecież dopiero przyszliśmy: - Podeszła do niego i pogładziła dłonią jego napię-
tą twarz. - Rozluznij się. Trzymaj się blisko mnie i tańcz tak jak ja.
Nie miał wyjścia. Musiał spróbować. Wpatrując się w swoją towarzyszkę, zaczął
imitować jej ruchy. Ku jego zdumieniu, już po kilku chwilach zaczęło mu to sprawiać
przyjemność. Wiedział, że jego ruchy są kanciaste i nieudolne, ale radość na twarzy Ca-
renzy kazała mu się tym nie przejmować.
Położył dłonie na jej biodrach i dopasował swoje ruchy do jej ruchów. Uśmiechnę-
ła się jeszcze bardziej promiennie. Wyglądała tak dziewczęco i beztrosko... Nagle za ple-
cami usłyszał czyjś podniesiony, wyraznie pijany głos. Odwrócił się. Jakiś facet awantu-
rował się ze swoją partnerką. Taką samą minę miał jego ojciec, gdy wracał do domu na
fali i wszczynał burdy. Coś w Dantem drgnęło. Rozejrzał się dookoła, szukając ochronia-
rzy. Nie dostrzegł ani jednego.
Musiał zainterweniować. Nachylił się do Carenzy.
- Możesz znalezć ochroniarza i powiedzieć mu, żeby podszedł do baru?
- Dante, co się dzieje? - zaniepokoiła się.
- Idz, Caz. Szybko!
Podbiegł do pijanego faceta w momencie, gdy ten podnosił rękę, by uderzyć swoją
partnerkę.
- Masz jakiś problem, koleś? - zapytał ostrym tonem.
Mężczyzna spojrzał na niego i zaklął pod nosem.
- Nie twój interes. Spływaj stąd, ale już!
Dante wyraznie poczuł bijącą od niego woń alkoholu.
R
L
T
[ Pobierz całość w formacie PDF ]