[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pojawił się Tolken, blady jak ściana.
Pochylił się w głębokim ukłonie.
- Błagam o wybaczenie, Wasza Wysokość, za mój udział w
wydarzeniach wczorajszego wieczoru, jak również, że nie pojawiłem się
wcześniej. Niecałą godzinę temu otrzymaliśmy wiadomość od dwojga
turystów o pożarze. Czy pan albo księżniczka Miri ucierpieliście?
Potrzebujecie pomocy medycznej?
- Nie, nie będzie konieczna. Przyda się tylko zmiana ubrania, a poza
tym nic nam nie jest.
124
RS
Wzrok Tolkena na moment spoczął na Miri, po czym błyskawicznie
wrócił do Brandta.
- Mam w helikopterze zapasowy kombinezon. Dla Waszej
Wysokości, pani, jest nieco za duży, ale chyba będzie lepszy niż co
innego.
- Skoro co innego" to moja koszula nocna, jestem zmuszona się
zgodzić - rzekła Miri sucho. - Jeśli mi go pan przyniesie, przebiorę się na
przystani.
- Tak jest, Wasza Wysokość.
Gdy tylko ruszył do helikoptera, Miri złapała Brandta za ramię.
- Zanim odlecimy, muszę z tobą porozmawiać w cztery oczy. To
naprawdę ważne.
Potrząsnął głową.
- Już dość, Miri. Już wszystko zostało powiedziane. Oboje mamy
własne zdanie na temat honoru i obowiązku. Nie sądzę, by w
przewidywalnej przyszłości którekolwiek z nas je zmieniło.
- Nie o to chodzi. Tylko...
Tolken przybiegł z pomarańczowym kombinezonem w rękach. Nie
mając wyboru, Miri złapała go i skierowała się na przystań. Ubiór był
obszerny. Tonęła w oceanie pomarańczowej barwy. Rękawy zwisały jej
daleko poza dłońmi, nogawki przydeptywała sobie przy każdej próbie zro-
bienia kroku. Otworzyła drzwi i zawołała Brandta.
- Hej, potrzebuję pomocy.
Przerwał rozmowę z Tolkenem. Choć nie wyglądało to na rozmowę,
a raczej na ciężką reprymendę. Rzuciwszy końcową uwagę, zostawił
roztrzęsionego pracownika i podszedł, przypominając polującą panterę.
125
RS
Niebiosa, pomóżcie! Jego Wysokość wydawał rozkazy i sprawiał wraże-
nie, że jest w nie najlepszym nastroju. Tyle zostało z delikatnego
mężczyzny, który obejmował ją w nocy. Pocieszał. Kochał się z nią.
Wszedł do hangaru i zatrzasnął drzwi.
- W czym problem, Miri? Musimy lecieć.
- A ty musisz mnie wysłuchać. - Zanim zdążył jej przerwać,
machnęła na niego za długim rękawem.
- Przede wszystkim pomóż mi z tym draństwem. Wszędzie tego za
dużo.
- Potem lecimy. %7ładnych rozmów.
Razem podwinęli rękawy i nogawki. Popatrzyła na siebie z
westchnieniem.
- Wyglądam śmiesznie, prawda?
- Troszeczkę.
- Dzięki - prychnęła. - Powinieneś powiedzieć, że uroczo.
- Twoja koszula nocna była urocza. To... troszkę mniej.
- Aż tak zle? - Złapała parę gumowych sandałów ze stojaka i włożyła
je. - Wystarczająco, by cię powstrzymać przed wykorzystaniem mnie?
- Nigdy nie jest aż tak zle.
- No dobrze, lepiej się czuję. - Zanim otworzył drzwi, chwyciła go za
rękę. - Posłuchaj, Brandt. Ta grota. Ta, w której mnie przed laty
odnalazłeś. Myślisz, że byś ją znalazł?
- Nie jestem pewien. Może. - Skrzywił się niecierpliwie. - To znaczy
dzisiaj?
- Tak, dzisiaj - nalegała. - Teraz, już.
126
RS
- To niemożliwe. Według Tolkena w pałacu coś się kroi. Jestem tam
potrzebny.
Machnęła pogardliwie ręką, prawie rozwijając rękaw.
- Daj spokój pałacowi. Może poczekać.
Nie chciała mu mówić o swoich podejrzeniach, żeby nie budzić
złudnych nadziei, które mogą się zaraz rozwiać i to tylko utwierdziłoby go
w postanowieniu pozbycia się jej, ale widziała, że zamierzał odmówić jej
prośbie, więc zaczęła mówić bez zastanowienia.
- Zawrzyjmy umowę. Jeśli zrobisz to, o co cię poproszę, zgodzę się
wrócić do rodziny bez walki. - O Boże, co ona mówi? - Ja... Ja zgodzę się
na wszystko w sprawie naszej przyszłości, niezależnie od tego, jak
bezmyślne i idiotyczne według mnie to będzie.
No dobrze, może to ostatnie zdanie można było oględniej
sformułować, biorąc pod uwagę, że chodziło o jego współpracę.
Zastanowił się, słysząc tak impulsywną ofertę, i popatrzył na nią
uważnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]