[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pterodaktyla, ale bez wątpienia rząd chciał po prostu odejść od standardowej architektury
schronów przeciwlotniczych na rzecz bardziej pociągającej estetyki, zwłaszcza dla
miłośników porno z Godzillą.
Właśnie w cieniu tego architektonicznego paskudztwa Cesarz rozpoczął poszukiwanie
kota-wampira alfa. Nie spędzał z żołnierzami zbyt wiele czasu w Krainie Wina, jako że
kiedyś utopił w butelce całą dekadę i od tamtej pory wyparł się winorośli. Było to jednak jego
miasto i znał je jak ślady kocich zadrapań na pysku Bummera.
- Spokojnie, panowie, spokojnie - powiedział Cesarz, napierając ramieniem na pojemnik
na śmieci za trzystuletnim budynkiem. Bummer i Lazarus powarkiwały nisko, odkąd weszli
do tego zaułka, jakby w piersiach miały miniaturowe półciężarówki na jałowym biegu.
Zbliżali się.
Pojemnik odjechał w bok na zardzewiałych kółkach, ukazując okno piwnicy, zasłonięte
luzno zamocowanym kawałkiem dykty. W budynku mieścił się kiedyś browar, ale już dawno
przerobiono go na magazyn, z wyjątkiem piwnicy, której połowę zamurowano od wewnątrz.
Zapomniano jednak o tym oknie, prowadzącym do podziemnego pomieszczenia zupełnie
nieznanego policji, gdzie William i inni, którzy ulegli urokom Krainy Wina, szukali
schronienia przed deszczem i zimnem. Oczywiście, człowiek musiał być pijany, by uznać to
za dobre lokum. Oprócz miejsca przy samym oknie, piwnica była zupełnie ciemna, a przy tym
wilgotna, pełna szczurów i cuchnąca uryną.
Odciągając dyktę, Cesarz usłyszał wysoki skwierczący dzwięk i z okna dobył się odór
palonych włosów. Bummer szczeknął. Starzec cofnął się i odkaszlnął, odegnał dłonią dym
sprzed twarzy, po czym zajrzał do środka. Wszędzie na widocznych częściach podłogi kocie
ciała tliły się, płonęły i zmieniały w proch pod wpływem promieni słońca. Było ich mnóstwo,
a z okna Cesarz nie widział przecież wszystkich.
- Wygląda na to, że to tutaj - powiedział, klepiąc bok Lazarusa.
Bummer prychnął, potrząsnął głową i trzy razy szybko szczeknął, co tłumaczy się jako
myślałem, że zapach palonych kotów sprawi mi większą frajdę, ale, o dziwo, nie .
Cesarz opadł na dłonie i kolana, po czym zaczął się gramolić tyłem przez okno. Jego
płaszcz zaczepił o parapet, co nawet pomogło mu opuścić swój znaczny ciężar na podłogę.
Lazarus wetknął głowę przez okno i zaskamlał, co należy tłumaczyć: trochę się martwię,
że jesteś tam sam . Obliczył dystans od okna do podłogi i skulił się, gotów do skoku w
otchłań.
- Nie, zostań. Dobry Lazarus - powiedział jego pan. - Obawiam się, że nie mógłbym cię
podnieść, gdybyś już znalazł się na dole.
Popiół ze spalonych kotów chrzęścił mu pod nogami, gdy przemierzał pomieszczenie, aż
dotarł do krańca plamy światła, która wyglądała niczym wyświechtany szary dywan. %7łeby iść
dalej, musiałby stąpać po ciałach śpiących - a raczej martwych - kotów, widział bowiem, że te
zalegają także w cieniu. Zadrżał i powstrzymał nagłe pragnienie, by rzucić się do okna.
Nie należał do osób szczególnie odważnych, miał jednak silnie rozwinięte poczucie
obowiązku wobec swojego miasta i uważał, że musi nadstawiać dla niego karku pomimo
nadzwyczaj poważnego przypadku ciarek, które przechodziły po jego plecach niczym
olbrzymia stonoga.
- Musi być inne wejście - powiedział, raczej po to, by uspokoić samego siebie, niż by
przekazać informację. - Choć może nie dość duże dla człowieka, bo wtedy bym wiedział.
Ostrożnie odtrącił martwego kota na bok czubkiem buta, wzdrygając się przy tym. Głowę
wypełniała mu wizja kotów-wampirów, atakujących samurajskiego szermierza, i musiał się z
niej otrząsnąć, zanim zrobi następny krok.
- Przydałaby się latarka - stwierdził.
Nie miał jednak latarki. Miał pięć pudełek zapałek i tani ząbkowany nóż kuchenny, który
znalazł w śmietniku. Posłuży się tą bronią, by pozbyć się wampirycznego kota Cheta. Gdy był
jeszcze młody i naiwny, w zeszłym miesiącu, nosił drewniany miecz i chciał dzgać nim
wampiry w serce, jak w filmach. Ale widział starego wampira, niemal rozszarpanego na
strzępy przez wybuchy, ostrzał oraz harpuny wystrzeliwane przez Zwierzaków, i żadna z tych
rzeczy nie wydawała się równie skuteczna jak drobny szermierz w SOMA. Tak czy owak,
latarka by tu nie zaszkodziła. Zapalił zapałkę i trzymał ją przed sobą, zagłębiając się w
ciemność i przy każdym kroku odsuwając stopami kocie ciała. Gdy zapałka oparzyła mu
palce, zapalił następną.
Bummer szczeknął i ostry dzwięk poniósł się echem po piwnicy. Cesarz odwrócił się i
zdał sobie sprawę, że w jakiś sposób wszedł za róg i okno nie jest już widoczne. Sięgnął do
swojego przepastnego płaszcza i wymacał rączkę noża kuchennego, który nosił zatknięty za
pasek na plecach. Parł naprzód, przechodząc do następnego pomieszczenia. Na ile mógł się
zorientować, wydawało się duże, ale aż do skraju plamy światła zapałki podłogę zapełniały
ciała kotów, w większości leżące na boku, jakby po prostu się przewróciły, albo w bezładnych
stertach, jakby właśnie się bawiły, walczyły czy parzyły, gdy coś nagle wyłączyło je za
pomocą pstryczka.
Znowu rozległo się odległe szczekanie Bummera, a potem drugie, głębsze, Lazarusa.
- Nic mi nie jest, panowie, zaraz z tym skończę i wrócę.
Zużywając już trzecie pudełko zapałek, Cesarz zobaczył uchylone stalowe drzwi. Ruszył
w ich stronę, a koty zaczęły się przerzedzać i widniała między nimi wolna przestrzeń, choć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]