[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wiada jej uczestnik, kapitan Wincenty Mikułowski:
 Pułkownik Jerzmanowski, wiedząc jako weteran, że żaden
żołnierz nie może służby swej pełnić, a zatem i walczyć, tylko
tyle, ile jego komendanci dostarczają mu sposobności utrzyma-
nia sił fizycznych, postanowił nocowywać we wsiach porząd-
nych, wśród mnogości nieprzyjaciela... Zatarasował przystępy
do wsi i opatrywał je strażą z karabinami, a zwracał wszelkie
staranie, żeby konie przedewszystkiem miały strawę, a ludzie
posiłek i wypoczynek. Po takim noclegu, z rana, sformowawszy
oddział swój na koniu, wypadł ze wsi natarczywie na straż nie-
przyjacielską i przebiwszy się przez nią, cofał się za piechotą
armii swojej, flankierując i ucierając się z jazdą przeciwną,
Gorliwość Jerzmanowskiego dochodziła do tego, że jeżeli się
zdarzyło, iż w tych codziennych utarczkach tylnej straży szwo-
leżer jaki przedmiot mundurowy utracił, np. że mu czapka
spadła, formowano szwadron i robiono szarżę dla odzyskania
straconego przedmiotu, żeby się nieprzyjaciel tym jakoby tro-
feem poszczycić nie mógł..."
Od Gąbina główna kolumna pułku skierowała się na południe,
i po ponownym wejściu w granice Księstwa, zatrzymała się wre-
szcie na upragniony dłuższy odpoczynek w rejonie Bydgoszczy.
Jan Leon Hipolit Kozietulski nie uczestniczył w tym okręż-
nym powrocie do ojczyzny. Bezpośrednio po przybyciu do
Wilna, kiedy przeważała jeszcze opinia, że miasto będzie bro-
nione, rannego szefa szwadronu odesłano wprost do Warszawy.
Razem z nim opuścili Wilno: major Dominik Radziwiłł, chirurg
Gadowski oraz trzydziestu paru spieszonych szwoleżerów.
. Wszyscy oni mieli dołączyć do warszawskiego  zakładu" pułku
i i zająć się formowaniem uzupełnień.
150
W tym samym czasie, gdy polski pułk gwardii  po rozsta-
niu się w Elblągu z czterema chorymi dowódcami  zbliżał się
do kaszubskiego Gąbina, a Kozietulski i Dominik Radziwiłł
błąkali się ze swym oddziałkiem po lasach litewskich, szukając
najkrótszego dojścia do Warszawy, Napoleon wjeżdżał już do
Paryża. Trasę od Smorgoń do Tuileries przebył jak zwykle
 z szybkością orła", w ciągu niespełna dwóch tygodni, rozma-
wiając bez przerwy z towarzyszącym mu Caulaincourtem.
Książę Yincenzy podkreśla we wspomnieniach z tej podróży,
iż nie zauważył u swego szefa żadnych oznak przygnębienia.
Cesarz zdawał sobie sprawę z poniesionej klęski, ale był pod-
niecony jak gracz szykujący się do rozegrania nowej partii.
W nie kończącej się rozmowie z Caulaincourtem oskarżał swo-
ich generałów i dyplomatów. Największe pretensje miał do
ambasadora Pradta i innych agentów w Warszawie i Wilnie.
Im to przypisywał wszystkie swoje porażki po wyjściu ze Smo-
leńska, bo  nie zorganizowali mu obiecanych kozaków pol-
skich". %7łałował, że nie posłał do Warszawy Tałleyranda:  On
by nadał inny kierunek Polakom!..."
O Polakach mówił dużo, nie bez odcienia goryczy:
 Zyskali oni wprawdzie, każdy z osobna, nieśmiertelną sławę
w moich szeregach, dla ojczyzny jednak niczego nie zdziałali".
Obiecywał sobie, że jego przejazd przez Warszawę zelektryzu-
je społeczeństwo polskie:
 Jeśli chcą pozostać narodem, powstaną jak jeden mąż prze-
ciwko wrogom. Wtedy wyruszę na ich obronę i ogłoszę nie-
podległość Polski. Jeżeli Polacy nie spełnią swej powinności,
dla Francji i dla innych krajów sprawa się uprości, bo pokój
z Rosją będzie wtedy łatwiejszy do osiągnięcia..."
Najbardziej jednak absorbowała go sprawa Anglii. To tkwiło
u podstaw wszystkich jego rozważań.
 Jestem bardziej przewidujący niż inni władcy; chcę sko-
rzystać z okazji, by wyczerpać do dna stary spór kontynentu
z Anglią. Podobne okoliczności nie nadarzą się więcej. To, co
dzisiaj zdaje się ranić mnie jednego, dotkliwie zaboli pózniej
151
innych władców... Potęga kontynentu nie znaczy mc, póki flota
nie powiezie towaru. Paszporty księcia gotajskiego respektowa-
ne są na równi w Paryżu i w Weimarze, ale Austria nie może
wysłać nawet barki z ładunkiem win węgierskich bez pozwolenia
rządu z pałacu St. James..."
Pienił się na zaślepionych monarchów europejskich, którzy
nie chcą zrozumieć, że broni ich własnych interesów.
 Nie ponosi mnie ambicja. Nocne czuwania, zmęczenie. Woj-
na nie przystoją już w moich latach. Bardziej niż kto inny lubię
wygodne łoże i spoczynek, ale pragnę dokończyć mego dzieła.
Na naszym świecie jedna jest tylko alternatywa: rozkazywać
albo spełniać rozkazy..."
Potem nieoczekiwanie zmieniał ton. Zaśmiewając się straszył
Caulaincourta perspektywą niewoli, stale zagrażającej im
w drodze. A jeśli wydadzą ich w ręce Anglików? Ci z pewnością
obwozić ich będą w żelaznych klatkach po ulicach Londynu.
I co pan na to, panie wielki koniuszy?! *
Zmiał się tak głośno, że to wprawiało w niepokój siedzącego
na kozle kapitana szwoleżerów Stanisława Wąsowicza, który
pełnił w tej podróży obowiązki przewodnika i tłumacza.
l O grudnia byli już w Warszawie. Zachowując ścisłe incognito,
cesarz zatrzymał się na kilka godzin w Hotelu Angielskim przy
ulicy Wierzbowej. Tam kazał wezwać ambasadora Pradta
i przedstawicieli rządu: prezesa Stanisława Potockiego i mi-
nistra skarbu, Tadeusza Matuszewicza. Arcybiskupowi Meche-
lińskicmu palnął zasłużoną reprymendę (Pradt chwalił się
pózniej, że to on był właściwym sprawcą klęski Napoleona),
Polakom obiecywał, że  za sześć miesięcy będzie znowu nad
Niemnem", i żądał od nich sformowania dziesięciotysięcznego
korpusu  kozaków polskich". Kiedy mu przedstawiono kata-
strofalną sytuację finansową Księstwa, niechętnie i po długich
targach zgodził się udzielić pożyczki  w podłym bilonie pie-
monckim" i w rublach z kontrybucji nałożonej na Kurlandię.
Na Polakach nie wywarł dobrego wrażenia.  Mówił chaotycz-
* Caulaincourt piastował godność dworską wielkiego koniuszego
cesarza.
nie i jakby w gorączce". Kilkakrotnie powtórzył dziwne zdanie:
Du sublime au ridicule ii riy a qu'un pas (Od wzniosłości do
śmieszności tylko jeden krok).
Najwięcej skorzystał na wizycie cesarza właściciel Hotelu
Angielskiego pan Tomasz Gąsiorowski. Dawny gospodarz
wesołych biesiad Blachy i Przyjaciół Ojczyzny otrzymał od
gościa na odjezdnym 10 napoleondorów napiwku i... stał się
postacią historyczną. Odtąd na świadectwo warszawskiego
hotelarza powoływać się będą wszyscy uczeni badacze epoki
napoleońskiej.
W parę godzin po opuszczeniu Warszawy, kiedy zmieniano
konie w Aowiczu, naszła cesarza chęć odwiedzenia Walewic.
Zatęsknił gwałtownie do  słodkiej Marii" i do małego Aleksan-
dra. Caulaincourt i Wąsowicz z trudem odwiedli go od tego
zamiaru tłumacząc, że w okolicy kręcą się podjazdy nieprzy-
jacielskie. Uległ argumentom przezornych towarzyszy, ale
potem przez jakiś czas starannie unikał tematów polskich.
Od Drezna myślami przebywał już we Francji. Nie mógł się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl