[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rozpoznała z niejakim trudem wschodni brzeg rezerwuaru, wodę, zwykle widywaną z drogi, a przez
nią, przez Kate, wyłącznie z samochodu, kiedy jechała do osiedla lub stamtąd powracała - lecz teraz
ona i Stephen znalezli się tu, na miejscu, o której nocnej godzinie, tego nie wiedzieli, w każdym razie
długo po północy, ale jeszcze wiele godzin dzieliło ich od świtu, ujrzeli, jak powierzchnia wody
marszczy się pod wpływem wiatru niczym skóra nerwowego zwierzęcia, odbijały się w niej
zamglone, pędzące elementy łamigłówki nieba, w świetle mrugającego księżyca, na oddalonym
krańcu, w gęstwie chłoszczących po nogach wysokich łodyg pałek, dostrzegli Dereka. Nie był jednak
sam.
Byli z nim inni. Nieludzkie, gibkie postacie, tak jak on, wśród nich kilka wyższych sylwetek. Kim
byli, samce, samice, nie widzieli ich twarzy, ich oczu, bali się patrzeć, słyszeli ich niskie szemrzące
głosy, ale może to był tylko wiatr, słyszeli - czyżby śmiech? Nie odważyli się iść dalej. Zcisnęli się
za dłonie niczym wystraszone dzieci. -Nie mogą nas zobaczyć! Bądz cicho! - Ich serca uderzały w
rytmie wspólnego strachu, bo co by się z nimi stało, gdyby tamci ich dostrzegli?
Aowca
Stała w budce telefonicznej opodal Kwik Shoppe przy drodze numer 31 w Spedwell, New
Jersey, skąpana w blasku słońca. Moje oczy wiedziały, jak podążać za takim blaskiem.
Zwietlistoblond włosy sięgające aż do bioder. Twarz, która obróciła się ku mnie niczym sierp
księżyca. Przelotny, nieśmiały uśmiech. Na pewno chciała powiedzieć Przeznaczone nam było się
spotkać, dlatego się uśmiecham. Wybierała numer kogoś, kto nie odpowiadał, bo gdyby podniósł
słuchawkę, nie odwróciłaby się w moim kierunku, niespokojna i podenerwowana, podnosząc wzrok
tak, by złapać moje spojrzenie ponad splamionym ropą chodnikiem, na którym stałem obok swej
furgonetki, jeszcze chwila, a wsiadłbym do środka. W dłoni trzymałem kluczyki.
W tamtej chwili, w taki sposób splotły się nasze byty.
Hannah, tak miała na imię, dawne imię. Z przeszłości. Widuje się je wyryte na nagrobkach na
najstarszych cmentarzach.
I wtedy wiedziałem już, patrząc na Hannah z odległości może trzydziestu stóp, że to jest właśnie
to, była taka młoda, miała szczupłe ciało o chłopięcej budowie, cieniutkie jak u wróbelka kości jej
ramion widać było spod luznego bezrękawnika, pragnąłem pieścić je, całować, były takie kruche i
delikatne, że na pewno roztrzaskałyby się pod nagłym uderzeniem. Wiedziałem, że dusza Hannah nie
jest duszą dziecka, lecz istniała długo wcześniej, nim ona sama pojawiła się na Ziemi, tak jak moja
dusza, która jest duszą prastarą, zupełnie niepasującą do dzisiejszych czasów bezbożnictwa i
skundlenia mieszających się ras.
Nazwano mnie Liam Gavin, ponieważ pochodziłem od jastrzębia, podniebnego łowcy. Liam
Gavin, tak mnie nazwała moja urodzona-w-Galway-babcia, ponieważ moja młoda matka porzuciła
mnie po urodzeniu, i to babcia mnie wychowywała. Albowiem moja matka nie miała duszy
pradawnej, tylko dziecinną, bezmyślną i okrutną. Płytką, skazaną na szybkie wyniszczenie. Gdy
jeszcze przed ukończeniem przeze mnie dziesięciu lat powiedziano mi, że moja matka zmarła, nie
opłakiwałem jej.
Liam Gavin, podniebny łowca.
Aowca to ktoś, kto nigdy nikogo nie opłakuje.
Hannah nie uciekła z domu, jak pisały potem tabloidy i jak podawała telewizja. Nie była
dziewczyną lekkomyślną, choć owszem, przejechała do mnie setki mil. Z równin zachodniego
Michigan przybyła na wschód, powiedziała mi, bo chciała zobaczyć na własne oczy Atlantyk.
(Zawiozłem ją, żeby mogła go zobaczyć, brzeg oceanu jest odległy od Spedwell o dwie godziny
jazdy). Była moim aniołem, a w moich ramionach, lekka jak puch ostu, płakała o miłość, błagała, by
miłość została jej dana. Ponieważ wtedy, w pierwszej chwili i z odległości, jaka nas dzieliła, nie
dostrzegłem, że ta nieszczęśliwa istota ma okaleczoną, uszkodzoną skórę.
Na prawym policzku blizna sięgająca aż do podbródka, pozostałość po pogryzieniu przez psa,
który zaatakował ją, gdy miała siedem lat. Odtąd Hannah bała się psów, nawet tych najmniejszych,
tak samo jak bała się nagłych, gwałtownych ruchów i hałasu, a szczekanie psa pobudzało jej
maleńkie serduszko do szybszego bicia. (Przekonałem się o tym niejeden raz, trzymając ją w
ramionach). Odtąd zawsze, tak mi mówiła, pokładała nadzieję w Bogu, który wspierał ją, ilekroć
wszystko zależało od przypadku, albowiem tamtego dnia tylko przez czysty przypadek kobieta
mieszkająca w sąsiedniej przyczepie usłyszała jej krzyk, tylko przez przypadek kobieta ta powróciła
wtedy z pracy wcześniej niż zwykle, a potem pobiegła ścieżką i rozwarła siłą szczęki rottweilera,
uwalniając z ich chwytu broczącą krwią buzię dziecka. I tylko przez czysty przypadek Hannah
odwróciła się i ujrzała mnie oraz otaczające mnie światło.
Hannah i Liam Gavin: odtąd nasze imiona towarzyszyły sobie. Zupełnie tak, jakby od zawsze były
razem, niczym wyżłobione w kamieniu.
Zamieszkała ze mną. W pokoiku wynajmowanym przeze mnie w Spedwell. Na piętrze, nad
sklepem z artykułami dla zwierząt domowych o zakurzonej wystawie. O pięć minut spacerem od
pizzerii Luigiego, gdzie pracowałem. Hannah też chciała pracować, była jednak za młoda. Ale często
przychodziła do pizzerii, żeby mi pomagać. Nie było w tym nic złego, mój szef tego nie zabraniał.
Kiedy rozwoziłem pizzę do klientów, Hannah siadywała obok mnie w furgonetce, żebym nie był sam,
gdy zapadnie wieczór. Podchodziła wraz ze mną do drzwi i naciskała dzwonek. Jeśli gość otwierał i
widział Hannah, jej długie, błyszczące włosy i uśmiech przypominający płomyk świeczki
rozjaśniający mrok; ją która wręczała mu pizzę w wielkim kartonowym pudle, wtedy napiwek, który
otrzymywała, przewyższał nawet o dolara kwotę, jaką otrzymałby Liam Gavin.
Czy Liam Gavin miał jej to za złe?
Nie, na pewno nie. Albowiem wszystko dzieje się po to, by to rozważyć i wykorzystać.
W takich małych miasteczkach jak Spedwell wieczorami przez oświetlone okna widać wszystko,
co dzieje się we wnętrzach mieszkań. Latem też, zwłaszcza gdy okna są otwarte. Często również
drzwi frontowe bywają uchylone albo otwarte na oścież. Wtedy, nawet jeśli człowiek nie chce
patrzeć, pragnie nie ulec pokusie, głowa sama mu się obraca we właściwym kierunku. Albowiem w
takich miasteczkach jak Spedwell ludziom szkoda fatygi, żeby zaciągać rolety. Najczęściej panuje
tam spokój i ogólne zaufanie.
Jestem taka szczęśliwa, że ludzie widzą nas razem, mówiła Hannah. Jestem szczęśliwa, że widzą
Liama i Hannah.
Dopiero gdy byliśmy już ze sobą od kilku tygodni, zorientowałem się, że Hannah nie zawsze
mówi prawdę. Drobne kłamstewka, niby nic wielkiego. Potem przeczyła wszystkiemu, kręcąc głową
niczym przyłapane na oszustwie dziecko. Jej długie włosy falowały, a blizna na twarzy połyskiwała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl