[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Byłam zresztą zajęta. Ktoś musi w końcu żywić
tatę i mamę.
Dziadek zachichotał. Starannie wycierał muszlę z
piasku połą białej koszuli, chytrze popatrując na
wnuczkę.
- A mówiłaś im już? - zapytał z uśmiechem.
- O czym? - zdziwiła się. - O dziecku.
Zamarła. Te jasne, mądre oczy patrzące z
pomarszczonej twarzy były stanowczo zbyt
bystre. Jakim cudem się domyślił?
- Wiesz, kobiety po prostu inaczej wyglądają -
wyjaśnił z prostotą, jakby czytał w jej myślach. -
Zbyt często to obserwowałem, żebym mógł się
mylić. Pamiętaj, ze dochowaliśmy się z babcią
szóstki dzieci. Twój ojciec też by zauważył,
gdyby oboje z Peggy nie byli tak zapatrzeni w
siebie. Oni się tobą kompletnie nie przejmują. Ale
ja - tak.
- Zawsze podejrzewałam, że jesteś jedyną osobą z
rodziny, która tak naprawdę mnie kocha. -
Uśmiechnęła się do niego, na poły tylko
żartobliwie.
- Zawsze byłaś moim oczkiem w głowie,
dziewczyno. Jesteś najwięcej warta z nich
wszystkich. Kiedy babcia umarła, ty jedna
przychodziłaś do mnie, choć było was
piętnaścioro wnuków. Ale nie odpowiedziałaś mi,
czy powiesz im o dziecku?
- Nie mogę - wyznała szczerze. - Oni sami są jak
dzieci. Taka wiadomość by ich zabiła.
- A co z tym mężczyzną?
- Nienawidzi mnie.
- Ejże, jesteś pewna? - zapytał zerkając ponad jej
ramieniem. - Stawiam dziesięć do jednego, że
musi mu na tobie zależeć. Inaczej nie
pofatygowałby się tutaj, prawda?
- On? Tutaj? - Amy niedowierzająco zmarszczyła
brwi.
Odwróciła się powoli - i nagle poczuła, jak nogi
uginają się pod nią. Znała tylko jednego
mężczyznę o tak imponującej postaci. Jednego,
który miał włosy tak czarne, że lśniły w słońcu
niebieskawym odcieniem. Stał z rękami w
kieszeniach szarego garnituru i wyglądał tylko
odrobinę mniej groźnie niż rozwścieczony byk.
- Chyba znasz tego drągala, co? -mruknął z
uciechą dziadek.
- Niestety, chyba tak -westchnęła zrezygnowana.
- Dzień dobry - powitał Wortha staruszek. -
Świetna pogoda na rybki. Spróbuje pan szczęścia?
- Zastanowię się - odparł Worth chłodnym tonem.
Cała jego uwaga skupiona była na Amy.
Dosłownie miażdżył ją wściekłym spojrzeniem,
pełnym skrywanej furii.
- Pójdę dalej poszukać muszli - oznajmił dziadek,
puszczając oko do wnuczki. - Pamiętaj, krzycz,
gdyby coś się działo. A ty spróbuj tylko tknąć ją
palcem - zwrócił się groźnie do przybysza - a
pokażę ci, co to znaczy twardy chłopak z Georgii!
Zawadiacko wcisnął swoją kapitańską czapkę na
oczy i oddani się pogwizdując Amy popatrzyła za
nim, błagając w myśli, by nie odchodził.
- Domyślam się, że to twój dziadek, tak? - rzucił
Worth.
- Tak. A jak się ma twoja babcia? - zapytała
intensywnie przyglądając się jego drogim,
zapiaszczonym butom.
- Fatalnie. Pewnie dlatego ją zostawiłaś. Nie
chciało ci się chodzić koło ciężko chorej
staruszki.
Drgnęła, boleśnie dotknięta tymi słowami i
tonem, jakim zostały wypowiedziane.
- Nie, Worth, nie dlatego odeszłam.
- Tylko nie opowiadaj mi tu głodnych kawałków -
warknął, sięgając do kieszeni po papierosy.
Zapalił i głęboko zaciągnął się dymem, nie
spuszczając z niej oskarżycielskiego spojrzenia.
-Prawie się dałem nabrać, panno Glenn.
Naprawdę uwierzyłem w twoje dobre serduszko.
Ale wszystko okazało się farsą. Kiedy tylko
postawiłem nogę za próg, zostawiłaś babcię samą,
przykutą do łóżka, i uciekłaś.
- Nie uciekłam - zaprzeczyła nerwowo. -
Zawiadomiłam ją, że odchodzę i wytłumaczyłam,
dlaczego.
- Ona nawet nie powiedziała mi, że cię nie ma.
Dowiedziałem się dopiero po przyjeździe. Ty
podstęp na mała oszustko! - wrzasnął wściekle,
nie panując już nad sobą. - Wszystkie jesteście
takie same, patrzycie tylko, co zagarnąć dla
siebie!
-Przecież oddałam samochód! - uniosła się.
Przeraził ją stan własnych nerwów. Jeśli przez
niego stracił dziecko, nigdy mu tego nie wybaczy.
Nigdy! - Wynoś się, Worth! - krzyknęła. - Daj mi
wreszcie spokój!
- O, nie, moja droga - stwierdził szorstko. -
Pojedziesz ze mną i wywiążesz się z umowy.
Odeszłaś bez wcześniejszego wypowiedzenia.
Obowiązuje panią jeszcze miesiąc pracy, panno
Glenn.
- Nie mogę jechać - jęknęła.
- Możesz, kochana, możesz. Chyba nie życzysz
sobie, żebym opowiedział twoim szanownym
rodzicom, co nas łączy? - zapytał z groźbą w
głosie.
Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy.
- Dlaczego chcesz, żebym wróciła? Przecież mnie
nienawidzisz.
- Ale Jeanette cię kocha. Ona umiera, Amy. Życie
straciło dla niej sens, ponieważ ty odeszłaś. A ja
spędziłem przy mej zbyt wiele strasznych godzin,
tam, w szpitalu, żeby teraz patrzeć, jak gaśnie.
Dlatego musisz pomóc mi przywrócić ją do życia.
- Nie mogę! - zawołała udręczona Amy.
Patrzyła na znajome rysy, które tak kochała, teraz
stwardniałe w nienawiści, a łzy niepowstrzymaną
falą napłynęły jej do oczu. Cierpiała, zaś on był
zbyt zaślepiony, by pojąć, dlaczego.
- Cóż, w takim razie idę do twoich rodziców
- powiedział, odwracając się na pięcie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl