[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zaczynała się zastanawiać, czy zamieszkanie z McGowanami nie było największym błędem
jej \ycia.
Od: Strzelec5525@yahoo.com
Do: Zakręcona@rockin.com
Temat: Przewodnik po chłopakach
Megan przewodnik po chłopcach
Zapis czwarty
Uwaga nr 1: Chłopcy nie wiedzą, kiedy sobie odpuścić.
& Rozdział 6 &
Megan spięła nadal wilgotne włosy w kucyk i naciągnęła na głowę czerwony kaptur bluzy.
Słońce ró\owiało na porannym niebie, a z pokojów chłopców dobiegały pierwsze odgłosy
porannej krzątaniny. Złapała plecak, wło\yła tenisówki i na palcach ruszyła w stronę
schodów.
Kuchnia była ciemna i cicha. Megan odetchnęła z ulgą. Otworzyła drzwi spi\arki,
zaopatrzonej jak schron na wypadek bombardowania. Tuzin pudełek płatków, przynajmniej z
pięćdziesiąt puszek zupy. rząd za rzędem opakowań zapiekanki z makaronu z serem,
krakersów, ciastek i precelków. Regina i John musieli chyba robić zakupy codziennie, \eby
wykarmić ten swój mały miot demonów.
Megan przejrzała półki, znalazła otwartą paczkę batonów z chrupkami i wzięła dwa. Potem z
lodówki porwała napój owocowy i ruszyła do tylnych drzwi. Nie ma to jak śniadanie w trasie.
Jej rower stal obok sześciu innych pod metalowym zadaszeniem, które przedłu\ało dach
szopy. Wsadziła jeszcze nieodpakowany baton w zęby, wyplątała kierownicę rowem
spomiędzy innych i odprowadziła rower na podjazd. Wsunęła butelkę z napojem w uchwyt,
wskoczyła na siodełko i popedałowała w stronę szkoły.
Miała nadzieję, \e po dwóch przeja\d\kach na tylnym siedzeniu samochodu Evana, kiedy
niespecjalnie uwa\ała na drogę, jakoś przypomni sobie, którędy jechać.
Kwadrans pózniej Megan podskoczyła na krawę\niku i przecięła trawnik, zmierzając prosto
w stronę stojaków na rowery pod szkołą. Ludzie ju\ się zje\d\ali i kilka grupek stało przed
wejściem, gadając albo przeglądając nawzajem swoje notatki. Megan rozerwała opakowanie
drugiego batona i pociągnęła łyk napoju, wchodząc po schodach. Czuła się dobrze - była
niezale\na. Komu potrzebni są chłopcy McGowanów? Mogła sama o siebie zadbać.
Wchodząc na najwy\szy stopień, kątem oka zauwa\yła Hailey i kilka jej przyjaciółek.
Najwyrazniej ją obserwowały.
- A więc... Strzelec - zagaiła Hailey z uśmiechem. - Widzę, \e ju\ nie wykorzystujesz mojego
chłopaka jako szofera.
Megan nie była w nastroju. Przystanęła na długą chwilę i patrzyła Hailey prosto w oczy, póki
ta wreszcie nie odwróciła wzroku. Potem przyjrzała się po kolei dziewczynom, które zaśmiały
się z \artu Hailey. Dwie nie roześmiały się ani nic zareagowały. Do tych Megan się
uśmiechnęła, a potem wbiła zęby w baton i wyminęła je, wchodząc do budynku.
Tego popołudnia Miller ju\ siedział przy stole na dziedzińcu, kiedy Megan wyszła ze swoją
tacą. Dowiedziała się z sieci, \e jeśli chłopiec ma kiedykolwiek poczuć się przy niej
swobodnie, musi mu pokazać, \e ona tu zostanie - \e jest kimś, do kogo będzie musiał się
przyzwyczaić. Chocia\ unikanie pozostałych McGowanów wydawało się niezłym planem,
jedyny sposób, \eby pomóc Millerowi, wymagał, \eby spędzać z nim trochę czasu. Mogła
zacząć teraz równie dobrze, jak w ka\dej innej chwili.
Nie chciała naruszać prywatnej przestrzeni Millera, więc usiadła naprzeciwko niego, ale
najdalej jak się dało. W słuchawkach komentator ogłaszał zdobyty punkt i paplał o sytuacji na
boisku. Miller podniósł wzrok i przyjrzał się Megan wzrokiem bez wyrazu. Rumieniąc się
pod jego obojętnym spojrzeniem, opuściła oczy na własną tacę i zaczęła ustawiać przedmioty
według wielkości. Puszka z oran\adą, jabłko, minibuteleczka keczupu, miseczka z owocami.
Burgera i frytki trzymała przed sobą. Kiedy skończyła, znów podniosła oczy na Millera, a on
się uśmiechnął.
Cała twarz chłopca fantastycznie się rozświetliła. Megan odwzajemniła uśmiech, a Miller
znów zajął się lunchem. Właśnie ugryzła potę\ny kęs burgera, kiedy jakiś cień padł na tacę z
posiłkiem. Podniosła oczy i zobaczyła Evana, który stał obok stołu. Jeden policzek miała
wydęty jak wiewiórka. Złapała serwetkę i zasłoniła usta, prze\uwając.
- Jak leci? - spytał Evan. siadając na sąsiednim krześle. Nie miał torby, ksią\ek ani lunchu. -
Cześć, Mills. - Skinął głową bratu.
Miller nastawił głośniej radio.
- Wiesz, to naprawdę super. śe z nim tu siedzisz - powiedział Evan.
W promieniach słońca jego brązowe oczy miały niesamowite, złote, połyskujące plamki. Ale
nie dała się omotać. Stawiła opór.
- Dlaczego wy z nim nie siadacie? - spytała, rozpierając się na krześle i zaplatając ramiona na
piersi. Dziwne, ale Evan ju\ jej nie onieśmielał.
- Wiesz, jak to bywa. - Wzruszył ramionami. - Co się stało dziś rano? Pojechałaś sama.
- Taa - mruknęła Megan oschle. - Pojechałam sama. Nastąpiła długa cisza. Komentator w
radiu obwieścił zdobycie przez kogoś punktu.
- Słyszałaś nas wczoraj wieczorem, prawda? - spytał Evan, pochylając się naprzód z dłońmi
zaciśniętymi między kolanami.
Megan rzuciła mu spojrzenie, które mówiło, \e słyszała ka\de słowo. Evan spuścił głowę.
- Wiesz co? To niewa\ne - powiedziała, biorąc frytkę. - Po prostu będę wam schodzić z
drogi... Nikomu nie zamierzam zawracać głowy... I wszyscy zapomnicie, \e tam w ogóle
mieszkam.
- Taa, kiepski pomysł - stwierdził Evan.
- Słucham? - Megan oblała się purpurą.
- Słuchaj, ignorowanie moich braci to nie jest wyjście - powiedział Evan. - Zaufaj mi.
Mieszkam z nimi trochę dłu\ej ni\ ty. Będziesz ich ignorować, to oni mocniej przykręcą
śrubę.
- Och.
- No wiesz, nie da się nas ignorować - dodał Evan. - W razie gdybyś nie zauwa\yła, wszędzie
nas pełno.
Megan parsknęła śmiechem, a potem spróbowała ukryć zmieszanie, popijając oran\adę.
- Nie mo\esz im pokazać, \e mogą ci wejść na głowę, bo natychmiast to zrobią - doradził
Evan. - Jedyna rzecz, która na nich działa, to taktyka bezpośredniego ataku.
Megan zagryzła krawędz puszki z oran\adą.
- Megan? Jesteś tam? - Evan pomachał jej dłonią przed oczami. Pokiwała głową i odstawiła
puszkę.
- Spróbuję - powiedziała ze wzrokiem wbitym w tacę. - Dzięki za radę.
- Taa, nie ma sprawy - odparł Evan, chwytając frytkę z jej tacy. - Nadał nie mieści mi się w
głowie, co wyprawiają rodzice. Wiesz, chodziło o tę godzinę policyjną. Zało\ę się, \e twoi
nigdy ci nie wyznaczali godziny powrotu.
Megan wzruszyła ramionami. Jej rodzice nigdy nie musieli wyznaczać takiej godziny. Sama
zawsze wracała do domu znacznie wcześniej ni\ jakakolwiek szanująca się nastolatka.
- Niewa\ne. Niech to szlag - powiedział Evan. - Sean nigdy nie miał godziny policyjnej,
dlaczego nam dali szlaban? Im się wydaje, \e teraz, kiedy tu jesteś, to my nagle potrzebujemy
zasad? - Skrzywił się drwiąco i sięgnął po kolejną frytkę. - Nie zamierzam do \adnych się
stosować.
Puls Megan nagle przyspieszył. Spojrzała na psotny uśmiech chłopaka. Kiedy Evan
powiedział, \e nie będzie przestrzegał reguł. - . Czy to dotyczyło równie\ zasady: Ręce precz
od Megan ?
- Dobre frytki. Wezmę sobie coś do jedzenia - powiedział.
- Och, okay. No to... Do zobaczenia pózniej. Evan spojrzał na nią z zakłopotaniem.
- Wezmę sobie coś do zjedzenia - powtórzył, a potem dodał: - wrócę tutaj - mówił powoli,
jakby zwracał się do kogoś, kto dopiero uczy się angielskiego.
- Och, okay - wymamrotała Megan.
Wyszedł z dziedzińca, a Megan patrzyła za nim z głupkowatym uśmiechem przylepionym do
twarzy. Evan chciał zjeść z nią lunch. Z własnego wyboru. To musiało coś znaczyć. I jeśli się
nie myliła, właśnie odbyli normalną rozmowę, przerwaną tylko jednym głupim parsknięciem.
Ten dzień zdecydowanie się poprawiał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]