[ Pobierz całość w formacie PDF ]
od najdowcipniejszego gripta i nigdy nie oddałby mu swej córki za żonę. Afrykańscy grioci
byli trochę jak nietykalni" w Indiach.
72
Każdy król, książę i w ogóle szanujący się możny musiał trzymać wśród swych dworzan
griota, spełniającego wielorakie funkcje: griot śpiewał podczas każdej uroczystości, tworząc
hymny pochwalne na cześć swego pana, podczas gdy wrogów jego plugawił zjadliwą satyrą;
strapionego władcę pocieszał wesołą śpiewką i nieraz podsuwał mu zbawienną radę w
sprawach rządzenia. Griot był często osobistym przyjacielem swego pana, choć niezmiernie
przez niego pogardzanym; nierzadko zamożniejszy niż pan, zawsze był jego wiernym
szpiegiem, znoszącym z targowiska najświeższe plotki o podwładnych. Grioci także
zajmowali się wychowywaniem synów swego pana i, co najważniejsze, dokładnie musieli
znać dzieje jego rodu w siedmiu co najmniej pokoleniach a także różne inne historie
tudzież legendy.
Owi dworscy dowcipnisie mieli się na ogół jak pączki w maśle, natomiast grioci ludowi,
wędrowni, wiedli pieski, mizerny żywot. Nie związani z żadnym panem, pętali się samopas
po gościńcach jako żebracza cyganeria i wydrwigrosze. Zpiewali komu popadło, najchętniej
podróżującym kupcom, niewybrednie głosząc ich cześć. Biada temu, kto poskąpiłby im
należytego daru. Weseli wykpisze mieli koszmarnie złośliwe jęzory i jeśli ktoś im się narażał,
umieli na poczekaniu przemieniać się z lubych pochlebców w zjadliwych swawolników ku
uciesze rozbawionej gawiedzi.
Taki to griot pojawił się na wzgórzu obok drogi i wyśpiewywał nad naszymi głowami, machał
wesoło rękoma i stroił miny. Potem zaczął zeskakiwać ze stromej góry na dół w dość
śmieszny sposób, mianowicie nie przodem, jak normalnie się zeskakuje, lecz tyłem, plecami
naprzód, popisując się swą kuglarską zręcznością.
Gdy po kilkunastu skokach dotarł do drogi, wziął mnie sobie za cel i stanąwszy w pobliżu, jął
śpiewać. Tym razem nie po fulbejsku, lecz łamaną, choć jako tako zrozumiałą
francuszczyzną. Oczy świeciły mu się diablo bystrą inteligencją, ale wygląd miał sprośnego
cynika, a na jego gębie malowała się bezczelność i żałosna prośba. Od razu uderzył w
najwyższy ton
i zaczął mi kadzić pod niebiosa samymi superlatywami, żem najpiękniejszy, najsilniejszy,
najbogatszy, najmędrszy, a moja obecność tu jest chwałą i sławą dla kraju...
Tak, dalibóg, chlapał ozorem: chwała i sława, więc gdy na chwilę chciał zaciągnąć tchu,
przerwałem mu grubiańsko:
Te, brachu, nie wygłupiaj się! Przestań, do jasnej cholery!
Stropiony, spojrzał na mnie ze złowieszczym zdumieniem.
38
Tyś griot, tyś poeta? oburzałem się głosem pełnym wyrzutu. I mnie, swego kolegę,
chcesz tak nabierać?
Toś ty także griot? żachnął się facet i z twarzy znikł mu wyraz bezczelności.
Nie griot odrzekłem bo w moim kraju griotów wędrownych nie ma, za to są pisarze!
Ja jestem literat, więc twój kolega!
Czy tworzysz hymny na cześć możnowładców? zapytał on z osłupieniem.
Ja staram się jak mogę, ale inni mają większą w tym rutynę...
Pomieszałem mu szyki. Nie spodziewał się z mej strony tak skutecznej odprawy. Zmiękł,
skruszał, przestał być cyniczny. Zrozumiał, że nic ode mnie nie wyłudzi i widać było z jego
smętnej facjaty, że pogodził się z tym faktem. Oklapł zupełnie. Zrobiło mi się go serdecznie
żal.
Wtem wielka ciężarówka, naprawiona, ruszyła, otwierając drogę do promu. Już Sumah
zapuszczał motor naszego citroena. Zanim podszedłem do promu, szybko wsadziłem griotowi
stu-frankówkę do garści. Tak się szelma ucieszył tą niespodzianką, że natychmiast podjął swe
obowiązki i gromkim głosem podniósł za mną pieśń. Dowiadywałem się więc znowu, jakim
to ja dzielny, do jakich wzlotów zdolny, jak zasłużony dla ludzkości, jaki ze mnie pisarz
szlachetny, talentami błogosławiony, dzieł mistrzowskich rodzic, przez bogów umiłowany,
wdzięk siejący...
Griot śpiewał, i śpiewał. Prom z nami ruszył, a entuzjastyczna ocena mej działalności
literackiej goniła nas przez rzekę,
74
przez feerię rozhasanych motyli, ponad drzemiącymi w głębi hipopotamami. Przepłynęliśmy,
a pozytywna krytyka budziła szeroki odgłos także na drugim brzegu. Na wzgórzu straciliśmy
rzekę z oczu, ale jeszcze dolatywała do nas rzetelna, acz stłumiona odległością praca griota.
Bezpiecznie
Po południu, o piątej szesnaście, w naszym citroenie rozległ się złowieszczy stuk i dziwnie
zachrobotało. Sumah natychmiast zahamował, skręcając w bok i zatrzymał samochód na
skraju drogi. Za nami ciągnęła się na ziemi przez kilkanaście metrów podejrzana strużka
ciemnej cieczy. Podwozie pokracznie się obniżyło, jakby wehikuł osłabł w kolanach albo nos
zwiesił na kwintę, ale gdy podnieśliśmy maskę i zajrzeli do środka, nam z kolei zebrało się na
spuszczenie na kwintę nosa: urwała się kula amortyzatora i, gdy tylko zapuściło się motor, z
rozdartej rurki krotochwilnie a dziarsko tryskała oliwa. Byliśmy unieruchomieni i to
kaducznie, na zupełnym bezludziu.
Można było właściwie pęknąć ze złości, więc żeby nie pękać, co żywo ustawiliśmy
prawidłowo nasz światopogląd i stosunek do hecy: że kilkadziesiąt zaledwie kilometrów
dalej, w hotelu w Sambailo, czekała na nas świetna kolacja i wygodne łóżka milionerów to
furda; mieliśmy tu trochę biszkoptów i mogliśmy spać w aucie. Spartanie na chwilę. Grunt, że
nie było tego złego, co by nie wyszło na dobrą przygodę. Sumah, który miał trochę pietra,
gdyż siedziały w nim stare klechdy, straszył nas obfitością lwów w okolicy, ale co tam lwy.
W razie czego sterroryzowalibyśmy je potężnym krzykiem, byłaby niezła emocja i byłoby co
pisać, a bestie zapewne by uciekły, zbite z pantałyku. Lwy, w przeciwieństwie do małp, bały
się człowieka. Broni posiadaliśmy tyle, że śmiechu warte: nóż stołowy, tępy oczywiście, ja
miałem maleńki scyzoryk z Polski, Sumah też coś podobnego.
Pózniej jasno zdałem sobie sprawę z tego, co wtedy odczuwaliśmy, i stwierdziłem, jak
ogromnie zmieniły się kategorie ludzkich doznań w ostatnich czasach i jak wielką ufność
budziła Afryka w porównaniu na przykład z awanturniczą Europą.
Spokój nasz nie wynikał z junackiej brawury ani ze zmęczenia, ani z nieświadomości
niebezpieczeństw, jakie mogłyby nam grozić. Uszkodzenie samochodu nastąpiło w dzikiej
głuszy, z dala od siedzib ludzkich, w kraju, który zaledwie piętnaście miesięcy temu przeszedł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]