[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dlaczego tam nie było drzwi i okien? Przecież musieli jakoś wychodzić na zewnątrz.
Oprócz barku, dużego stołu i chyba z dziesięciu foteli nic w nim nie było. Musiałam
dowiedzieć się, czy nie ma tam jakichś ukrytych drzwi. Brakowało mi jedynie koncepcji,
jak to zrobić.
Tak upłynęły trzy dni. Codziennie proszona byłam na rozmowę, która doprowadzała ich
nieodmiennie do szału i niemalże na kolanach prosili, żebym już sobie poszła do
swojego pokoju.
Czwartego dnia zorientowałam się, że coś jest nie tak. Po wieczornej kawie zwykle
natychmiast zasypiałam i spałam jak niemowlę do rana. Budziłam się regularnie o
dziewiątej. Nie miałam wątpliwości, że szprycują mnie środkiem nasennym i dzięki temu
nie muszą mnie w nocy pilnować. Postanowiłam to sprawdzić.
Tego wieczoru nie wypiłam kawy. Wylałam ją do jakiejś opróżnionej do połowy butelki po
koniaku, a filiżankę oddałam blondynowi.
- Jak zwykle kawa była doskonała - pochwaliłam go.
- Jeszcze nie masz dosyć? - spytał.
- Wiesz, Migdałowy - uśmiechnęłam się - ja jestem twarda sztuka. Przekonasz się.
No i oczywiście tej nocy za chińskiego boga nie mogłam zasnąć.
Poczekałam do północy i na paluszkach opuściłam pokój. Drzwi na moim piętrze były
pozamykane. Zeszłam na dół. Nikogo. Swoją drogą, naprawdę byłam ciekawa, gdzie oni
się podziali. Przyświecając sobie zapalniczką krążyłam po salonie. Dobrze, że wtedy
upomniałam się o papierosy. Zapalniczkę zostawili mi na zawsze, a nową paczkę
dostarczali codziennie do porannej kawy. Bałam się zapalić światło, otworzyłam za to
barek i udało mi się nim oświetlić niewielką część pomieszczenia. Okrążyłam pokój
kilkakrotnie niemal z nosem przy ziemi, ale nic nie znalazłam. Wróciłam do siebie i
położyłam się spać.
46
Wołami mnie mało nie ciągnęli, żebym się obudziła. Widziałam, jak wymienili ze sobą
spojrzenia i pewnie wieczorną kawę dostałam ze zmniejszoną ilością środka nasennego.
Kawa jednak powędrowała tak jak poprzednia do butelki, a ja punktualnie o północy
przystąpiłam ponownie do działania. Tam muszą być jakieś drzwi, a jeśli są, to na pewno
w ścianie. Nie ma innej możliwości. Barek posłużył mi znowu jako oświetlenie.
Postanowiłam szukać od dołu do wysokości wyciągniętych w górę rąk. Drzwi nie mogły
przecież sięgać sufitu.
Centymetr po centymetrze przesuwałam dłońmi po ścianie w poszukiwaniu jakiejkolwiek
wypukłości, wklęsłości, zgrubienia, guziczka, nie wiem, czegokolwiek. Jedną ścianę
mogłam pominąć, bo tam akurat kończyły się schody i stał barek. Zostały mi trzy ściany -
dwie po osiem metrów i jedna pięciometrowa. To dawało razem dwadzieścia jeden
metrów do sprawdzenia. Tej nocy zrobiłam jedną ścianę i myślałam, że ręce mi odpadną.
Z rozmów nadal prowadzonych wytrwale przez moich oprawców wywnioskowałam, że
niczego się nie domyślają. Sytuacja z kawą powtarzała się, a ja punktualnie o północy
zjawiałam się na stanowisku pracy. Wyglądało to tak, że stawałam na palcach z rękami
uniesionymi do góry, kładłam obie dłonie na ścianie i lekko naciskając przesuwałam je do
samego dołu. Potem robiłam krok na bok i powtarzałam tę samą czynność. Efekt był taki,
że rano bolały mnie mięśnie łydek, ud, brzucha, a rąk w ogóle nie czułam.
Siódmego dnia, jak zwykle po kawie, zostałam zaproszona na rozmowę. I^edwo
schodziłam na dół. Szef z obstawą czekał.
- Co cię tak połamało? - spytał zdziwiony, widząc figury, jakie odstawiam pokonując
schody.
- Reumatyzm - wyjaśniłam.
Wskazał na fotel.
- Na pewno umiesz liczyć i wiesz, że dziś po raz ostatni dostaniesz obiadek -
poinformował mnie.
- Trudno, to wasze jedzenie i tak jest niestrawne.
- Nie masz nam zupełnie nic do powiedzenia? - nalegał.
Zastanowiłam się. Właściwie mogłam uchylić rąbka tajemnicy. Byłam pewna, że
dzisiejszej nocy znajdę wyjście i będą mnie mogli pocałować w nos. Nawet mi do głowy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]